Scroll Top

Stanisława Pitoń

Po osiemdziesiątce życie może być piękne

C

ałe życie spełniała oczekiwania innych i poświęcała się dla najbliższych. Dziś w wieku 81 nadrabia stracony czas. Podróżuje, uprawia sport, czyta książki. Żyje aktywnie.
Pani Stanisława Pitoń jest zagorzałym kibicem, dlatego musimy przełożyć godzinę spotkania tak, żeby mogła obejrzeć mecz Mistrzostw Świata w piłce nożnej, w których drużyna polska zmierzy się z piłkarzami z Senegalu.
Sport lubi nie tylko na ekranie, mimo 81 lat pani Stanisława systematycznie pływa, biega, gra w tenisa i w kręgle. Jest też bywalczynią koncertów, wernisaży czy comiesięcznych seansów w ramach cyklu “Kina, którego szukasz”. Podróżuje, czyta książki, relaksuje się, pracując w ogródku. Jakby chciała nadrobić stracony czas. Bo wcześniej nie miała możliwości, by realizować swoje marzenia i zachcianki.
Najpierw spełniała ambicje ojca. Długo była jedynaczką, siostra Dorota urodziła się, kiedy Stanisława była już nastolatką. Ojciec Stanisław Pradziad, utalentowany biegacz narciarski, musiał przerwać swoją karierę sportową. – Chciał na siłę zrobić ze mnie mistrzynię olimpijską – twierdzi. Miała 2 albo 3 lata, gdy tata zrobił jej pierwsze narty. Pierwsze zjazdy odbywały się koło domu, na górce usypanej ze śniegu, który spadł z dachu. Potem były zawody, Akademicki Związek Sportowy, studia na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego i tytuł magistra, z którym wróciła ze stolicy.
Kiedy miała 13 lat, dostała motocykl, legendarną SHL-kę, o której większość rówieśników mogła tylko pomarzyć. – Byłam jedną z dwóch bab na Podhalu, które jeździły na motorach. Startowałam też w zawodach motocyklowych – opowiada. Po pierwszym z rajdów, w których wystartowała, ojciec kupił jej jawę 250.
Jej najwcześniejsze wspomnienie to przelatujący nad dachami samolot niemiecki z charakterystycznym krzyżem – początek II wojny światowej. Miała wtedy 2,5 roku. Pamięta dokładnie to dziwne uczucie strachu. Wojna to wspomnienie łapanek, ukrywania się przed Niemcami, chowania przed okupantem zwierząt, rewizje. – Musiałam siedzieć na kalenicy, na szczycie dachu, żeby mamę ostrzec, gdyby Niemcy szli w naszą stronę – wspomina. – Mama chowała swojego brata w skrzyni, żeby go nie zabrali na roboty – przypomina sobie. Wspomnienie wojny to także wysadzanie mostów, elektrowni. – Wiedziałam, co się dzieje. Tata był zastępcą komendanta straży pożarnej, słuchałam uważnie jego relacji – dodaje.
Mieszkali przy ul. Kościeliskiej. W domu była gazdówka, na głowie matki, bo ojca zajmowały głównie sprawy społecznikowskie. Działał w sporcie, w straży pożarnej. Naprawiał też złamane narty. – Robił szpice, kantował. Pracował dla Bracha – opowiada pani Stanisława, która jako mała dziewczynka nieraz musiała w nocy pomagać ojcu – wkładać w deskę śrubki i przykręcać kanty. – Ojciec był srogi. Pędził do roboty w polu. Musiałam mamie pomagać na gazdówce, ojcu w warsztacie. I jeszcze miał wielkie ambicje sportowe wobec mnie – opowiada. – Nieraz jeszcze przed zawodami dostałam lanie – dodaje.
Z zawodu był taksówkarzem. Podczas pracy, w samochodzie został w 1972 r. zamordowany.
Pani Stanisława wspomina, jak ojciec kupił jej motor, uczyła się jeździć na nim w ogrodzie, aż wylądowała w truskawkach. Gdy jechała na pierwsze w swoim życiu zawody motocyklowe “I krok motocyklisty”, po drodze przewróciła się na maszynie i wybiła sobie bark. Mimo bólu musiała wystartować w zawodach, dopiero po imprezie ojciec zawiózł ją do szpitala. – Nie lubiłam ani nart, ani motocykli. Do tego stopnia, że z I Akademickich Mistrzostw Świata w Chamonix w 1960 nie przywiozłam medalu, który tam zdobyłam. To był brąz zdobyty w sztafecie – uściśla. – Przeszkadzał mi w tańcu, więc włożyłam go do kieszeni redaktora, z którym tańczyłam, i zapomniałam o nim. Ojciec był wściekły – wspomina.
Zaraz po studiach zdobyła mistrzostwo Polski juniorów w slalomie gigancie. – Do dziś nie wiem, jak to się stało, że byłam najlepsza. Mimo że to nie była moja dyscyplina, w dodatku mnie wtedy prasło – śmieje się.
Biedy w domu strasznej nie było. Mama troszczyła się o jedynaczkę. – Nawet mi cukierki karmelowe robiła – podkreśla. Na brak ubrań też nie narzekała. Mama spełniała jej prośby, haftowała. W rodzinie były też 4 ciotki krawcowe. – Ale nie miałam się gdzie stroić, na wesela ani na zabawy nie chodziłam. Nie znałam ani muzyki góralskiej, ani tańca – mówi. – Mama dbała za to bardzo o wychowanie religijne. Byłam małą dziewczynką, gdy sypałam kwiatki. Potem na kościelnych uroczystościach nosiłam feretrony, aż do 75. roku życia – opowiada.
Kiedy wróciła po studiach z Warszawy do Zakopanego, nie miała już dawnych przyjaciół, koleżanki się porozjeżdżały, powychodziły za mąż. Mieszkała z rodzicami. Odwiedzała jedynie u Janików na Kościeliskiej Zofię Karpiel-Bułeckę, wówczas młodą mężatkę, z którą się zaprzyjaźniła. – Pomagałam im robić paski do zegarków dla Cepelii. Tam zaczęła się moja góralszczyzna. U nich usłyszałam muzykę góralską, zobaczyłam taniec – wspomina. Zofia z mężem namówiła Stanisławę, by zaczęła chodzić na próby zespołu Klimka Bachledy. Mieszkającej przez 4 lata w Warszawie góralce powierzono rolę letniczki w spektaklu “Zaloty góralskie”. Chodziła też na próby pierwszej góralskiej opery “Jadwisia spod regli” J. Reimschussela. Choć w widowisku nie brała udziału, do dziś zna na pamięć cały tekst. Razem z zespołem wyjechała do Bułgarii, to był pierwszy jej wyjazd z zespołem. – Podczas podróży w pociągu uczyli mnie kroku ozwodnego, żebym umiała wejść na scenę – wspomina ze śmiechem. Po powrocie zaczęła chodzić na próby regularnie. nauczyła się tańczyć i śpiewać. Tu też poznała swojego męża – Józefa Pitonia, słynnego folklorystę, gawędziarza, tancerza i śpiewaka, jurora w wielu konkursach, przewodnika tatrzańskiego. – Tylko ja byłam po studiach. Na każdym wyjeździe trzymaliśmy się razem, no i jakoś tak wyszło – mówi. Przyznaje, że życie z kimś takim nie było łatwe. – Na mojej głowie był dom, dzieci. Wykształciłam dwie wspaniałe córki – Agatkę i Marysię. Wykonywałam roboty kobiece i męskie, bo mąż zawsze miał jakieś wyjazdy, występy, jak każdy artysta żył z głową w chmurach – twierdzi. – Najczęściej był poza domem, a ja jak ten pies przy budzie – mówi. Do tego praca – przez 36 lat pracowała jako instruktor gimnastyki leczniczej w KBK, obecnym Uniwersyteckim Szpitalu Ortopedyczno- Rehabilitacyjnym. – Tak naprawdę mogłam o sobie pomyśleć dopiero, kiedy odchowałam wnuki – dodaje.
Dopiero na emeryturze zaczęła turystycznie podróżować. Zwiedziła Hiszpanię, Litwę, Izrael, Włochy, Portugalię i wiele innych miejsc. Dwa tygodnie po zamachu na World Trade Center w 2001 r. pojechała z córką Agatą na 2-tygodniową wycieczkę do USA.
Prawie od początku istnienia zakopiańskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, czyli ponad 25 lat, chodziła tam na różne zajęcia i wykłady. Sama prowadziła zajęcia z gimnastyki. Należała też do chóru.
W tym roku zrezygnowała, za to aktywnie uczestniczy w zajęciach sportowych integracyjnych Handicap, prowadzonych przez Małgorzatę Tlałkę, olimpijkę i wielokrotną Mistrzynię Polski w narciarstwie alpejskim. Chodzi na zajęcia 2 razy w tygodniu. Jeszcze rok temu zdobyła złoty medal w biegach narciarskich podczas Senioriady w Rabce. – Tak naprawdę to były tylko biegi, nart się nie dało założyć, bo nie było śniegu – śmieje się. Niemniej w kategorii powyżej 80 lat pani Stanisława nie miała sobie równych. – Nadrabiam. Robię wszystko to, na co nie miałam czasu w życiu. Czytam, bywam na koncertach, cieszy mnie też ogródek – wymienia. – Lubię wpatrywać się w Giewont, który mogę oglądać nawet leżąc w łóżku – mówi. Marzenia? – Na myśl przychodzą mi egzotyczne podróże, ale boję się już daleko jeździć. Chciałabym tylko doczekać momentu, żeby zobaczyć, co wyrośnie z moich wnuków – mówi. Mowa o dzieciach córki Marysi – Hani, Maćku i Julce.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org