Scroll Top

Bronisław Skowyra

Bronka życie zbójnicze

B

ieda to nie wstyd, a z ludźmi trzeba żyć w zgodzie. I nie ma co liczyć, że zapamiętają, co dobrego im się w życiu przytrafiło.
Bronek Skowyra w Brzegach się urodził, w Brzegach się ożenił, w Brzegach pozostał i nie zamierza się stąd nigdzie ruszać.
Murowany, ale pięknie obity drewnem przez samego Bronka dom to jego trzeci życiowy przystanek. Urodził się jakiś kilometr stąd, potem mieszkał z rodzicami w nowym domu może pół kilometra bliżej. Teraz siedzi na Kucówce, w domu, którego część syn zamienił na przytulny pensjonat.
Bronisław Skowyra ma dziś 61 lat, bóle w plecach i przebyty zawał. Bo życie nie rozpieszczało, a na koniec jeszcze zachciało mu się społecznikowskiej roboty.

Od początku lekko nie było. Miał 12 lat, gdy na serce zmarł ojciec. Dziś pewnie by żył, ale wtedy medycyna stała kiepsko, a rolnik nieobjęty był obowiązkiem ubezpieczenia. Za szpital trzeba było po nieboszczyku zapłacić. Matka została z czwórką dzieci, z których najstarszy miał zaledwie 2 lata więcej od Bronka. Sami wzięli się za gospodarkę. Nie było tego dużo – 4 hektary pola, jakieś krowy, owce i koń, ale w górzystym terenie robota w polu jest trudna.
Bronek do dziś jest wdzięczny ówczesnej dyrektorce miejscowej szkoły Antoninie Zubek, że skończył edukację. Zdesperowana mama chciała 12-latka wypisać, bo nie miał kto w domu pomagać. Ale nauczycielka postawiła na swoim – chłopiec skończył podstawówkę. To cała jego edukacja formalna. Mądrości uczyło go już samo życie.
Pierwszą zarobkową robotę podjął jeszcze w czasie szkoły – było to zbieranie śmieci po drodze od Palenicy do Morskiego Oka. Przez całe wakacje wstawał o czwartej rano, by zdążyć do roboty. Worki ze śmieciami znosił do drogi, skąd zabierał je wozak. Codziennie musiał okrążać też samo Morskie Oko. A potem jak najszybciej do domu, by pomóc przy sianokosach.
Jeszcze cięższa robota czekała go po ukończeniu szkoły. Do 19. roku życia robił przy zrywce drewna w okolicy Łysej Polany. Trzeba było ściągać wiatrołomy aż spod Wołoszyna. Niebezpiecznie było, ale szczęśliwie obyło się bez wypadku.
Potem imał się różnych fuch – był magazynierem w PTTK-u, a nawet rękodzielnikiem w Cepelii. – To zwykła snycerka była, nie żadne tam rzeźbiarstwo. Każdy to umie – poprawia szybko opowiadając, jak spod jego dłuta wychodziły piórniki z góralskim ornamentem czy ozdobne deseczki na ścianę.

Do wojska go zabrali, gdy miał 22 lata. Trafił “w kamasze” w najgorszym możliwym okresie – w stanie wojennym.
– Wcześniej ludzie żołnierzy szanowali. Ale pamiętam, jak miałem wracać PKS-em z domu do jednostki w Krakowie. A czasy były takie, że 3 autobusy dziennie jeździły, a ja poszedłem na ten ostatni. Ludzi mnóstwo, a kierowca, zamykając mi przed nosem drzwi, wrzasnął – niech cię Jaruzelski odwiezie.
Bronek – choć w samym centrum dramatycznych wydarzeń – w wojsku robił za mechanika w stacji obsługi samochodów. Tu trafiały rozwalone podczas ulicznych demonstracji nyski i gaziki. A oni to klepali, doprowadzając do jako takiej użyteczności. Sylwestrową północ 1981/82 spędził, naprawiając sprzęgło w kamazie.
Po wojsku Bronek Skowyra już do lasu nie wrócił. Wziął się za budowlankę i dorywcze roboty, gdzie się dało.
Ale życie nie było już takie samo. Bronek się ożenił. Z Marysią – jakże by inaczej – dziewczyną z Brzegów.
– Mówią, że sztuką jest ożenić się we własnej wsi, bo wszyscy cię znają. A w obcej to i koń by znalazł żonę – śmieje się dziś, wspominając młodzieńcze porywy.
Mieli się ku sobie jeszcze zanim Bronek poszedł do wojska. Maria była nawet na jego przysiędze. Czekała, aż wróci, i wtedy się pobrali. Ślub wzięli w 1983 roku w najpiękniejszym i ukochanym kościółku na Wiktorówkach.
Działał w Solidarności Rolników Indywidualnych. Zaczęły się spory z parkowcami o polany. Bronek pojechał po siano na Wierch Poroniec. Działka była jego, ale pozwolenia na wjazd nie miał. Dostał więc grzywnę – całe 15 mln zł. To równowartość trzech ówczesnych pensji. Zapłacić nie było z czego. – Nie było mnie w domu, gdy przyjechała milicja z komornikiem. Zaczęli spisywać telewizor, pralkę, lodówkę. A w domu przerażona żona z trójką płaczących dzieci. Szczęśliwie brat pobiegł gdzieś pożyczyć pieniądze. Zapłacił. Odeszli – wspomina.
Zatargów z parkowcami było i więcej, ale już nie kończyły się w tak dramatycznych okolicznościach.
Bronek był nawet w Warszawie, gdzie pojechali grupą razem z Frankiem Bachledą Księdzularzem, gdy trzeba było stanąć w obronie ojców z Wiktorówek.
Pod koniec lat 80. zaczął budować dom, poczynając od kompletowania pozwoleń. Wprowadził się do niego parę lat później. Teraz dom i gospodarkę podzielił sprawiedliwie pomiędzy czwórkę dzieci. – Takie rzeczy trzeba zrobić zawczasu, kiedy jest się przy zdrowych zmysłach, żeby dzieci potem się nie kłóciły o spadek – przekonuje.

Bronisław Skowyra poczuł z czasem, że ma społecznikowską żyłkę. Od 1996 roku 3 kadencje był sołtysem, po przerwie 2 kadencje gminnym radnym w Bukowinie Tatrzańskiej. Do ostatnich wyborów już nie poszedł. Po zawale pomyślał, że już wystarczy. Żona odetchnęła z ulgą. Już nieraz mu mówiła – albo ja, albo wieś.
Ale nadal jest prezesem tutejszego Związku Podhalan, Ochotniczej Straży Pożarnej. W 2006, podczas Sabałowych Bajań, odebrał honorowy tytuł Zbójnika z rąk prof. Hodorowicza.
Z dzieciństwa zachował przekonanie, że bieda to nie wstyd. Bo im przecież lekko nie było, czasem i głód w oczy zaglądał. Z dorosłego życia pozostała mu nauka, że z ludźmi trzeba żyć w zgodzie. Tak jak z sąsiadami w Brzegach, gdzie każdy jest w poważaniu. Jako działacz dowiedział się, że ludzie potrafią zapamiętać złe czyny i przez sto lat, a co kto im zrobił dobrego, to ulatuje z głowy momentalnie.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org