Scroll Top

Janina Karpiel

Pochwała tolerancji

Z

drowie trochę szwankuje, ale jak cię wszystko boli, to przynajmniej wiesz, że żyjesz i jest siła, żeby do przeciwności losu się uśmiechnąć.
Bo Janina Karpiel z domu Karpiel z uśmiechem idzie przez całe życie. I wcale nie wygląda na swe lata. – Skończyłam 90 lat. Mam już dwie córki-emerytki, taka jestem stara – śmieje się. – Ale nie myśli się o tym, trzeba po prostu żyć. Jak się doktor pyta, to mówię, że wszędzie dobrze, gdzie nie boli. A że boli wszędzie, to znaczy, że jeszcze żyję.
Rodowita polaniarka. W Kościelisku rodzinny dom matki i dziadków stał powyżej pensjonatu “Sylwia”. Jej ojciec, Jan Szostak Karpiel, był majstrem ciesielskim, jeździł po budowach. W Zakopanem przy ul. Za Strugiem wybudował dom. Jak miała 4 lata, to tam się przeprowadzili. To był duży dom, pod wynajem dla turystów. -Ale mamie się to nie podobało, nie chciała być pokojówką. Ojciec dom sprzedał i wybudował w Kościelisku ten dom, w którym jesteśmy. Czasem wydaje się, że całe życie przeszło na remontach. Dziś mieszkam z synem i synową, to teraz oni sobie tu remontują.
Dzieciństwo było bardzo fajne, ale jak przyszła wojna, zrobiło się chłodno i głodno. Janina chodziła do V klasy. Nie było niczego, a do wykarmienia było ich pięcioro rodzeństwa. Po kawałek chleba, który przysługiwał dziecku, biegało się do piekarni na Krzeptówki. Dostawali ćwiartkę chleba. I do tego cukier, a raczej melasa, ciekła, słodka masa. Nieraz, jak w nocy psy ujadały, to wiadomo było, że Niemcy idą, że jest łapanka. Trzeba było uciekać, kryć się po lasach. Na szczęście udało się i nikogo Niemcy na roboty nie wywieźli.
Po wojnie tutejsi wojowali z wojskowymi. Razem z sąsiadami pisali pisma do Ministerstwa Obrony Narodowej, bo wojsko chciało zabrać cały teren na swoje potrzeby. W końcu, po wielu listach, prośbach, MON dał zgodę. Jej brat, technik budowlany zrobił szybko projekt. Bladym świtem trzeba było jeździć do urzędu w Nowym Targu, żeby przybili pieczątkę. W końcu można było budować nowy dom. A czas był najwyższy. Bo dom po dziadkach był strasznie zimny. Bez podmurówki. – Gdy się pierwsza córka urodziła, to do kąpieli wanienkę kładłam na rozpalony piec, bo w nocy woda w wiadrze zamarzała – wspomina Janina Karpiel.
Mąż wstawał o czwartej, piątej rano i jeździł do roboty. Pracował w lesie, w Tatrzańskim Parku Narodowym. Zwoził drzewo. Janina pilnowała domu, prowadziła gospodarkę. Nosiło się mleko do mleczarni, robiło sery, a dzieci rosły na mleku i śmietanie. Mieli 3 krowy, konia. A potem owce. Mąż bacował. Wypasał na Ornaku i w Dolinie Kościeliskiej. 
– Dzieci strasznie chciały się uczyć. Mój ojciec strasznie się złościł, bo uważał, że córki powinny pilnować kuchni, domu, a nie studiować – dodaje Janina Karpiel. Zawsze powtarzała, że nie po to urodziła dzieci, żeby jej na gospodarce pomagały, ale by się kształciły i szły dalej w świat. No i tak się udało, że wszystkie studia pokończyły. Jeden syn dostał się na Akademię Górniczo-Hutniczą, ale na wydział górniczy. Po pierwszym semestrze, jak go nie przenieśli, rzucił studia, bo nie chciał robić w górnictwie. Potem pracował w TPN, a dziś prowadzi swoją piekarnię w Zakopanem.
Dochowała się 7 dzieci, 5 córek i 2 synów: Maria, Władysława, Krystyna, Janina, Andrzej, Adam i Gosia. Najmłodsza pracuje w Muzeum Kasprowicza na Harendzie. Ma 10 wnucząt. – Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza, rodzina to podstawa. Dziś młodzi szybko się rozwodzą. A trzeba mieć więcej wyrozumienia jedno dla drugiego. Czasem trzeba zamilczeć, nie odezwać się, trzeba być tolerancyjnym. Ustąpić jedno drugiemu. My z mężem zawsze gospodarzyliśmy razem. Mąż przychodził z roboty, dawał całą wypłatę, ja dodawałam to, co z gospodarki udało się odłożyć, i razem wszystko planowaliśmy – podkreśla Janina Karpiel.
Niestety. Dziś nastały łatwe czasy. Każdy ma swoje pieniądze. Młodzi szybko się schodzą i jak dopadną ich trudności, to szybko podejmują decyzję o rozstaniu. Góralka wspomina, że ludzie dawniej byli bardziej serdeczni, sąsiad przychodził do sąsiada, dużo się rozmawiało, na posiadach było jakieś domowe wino, po kielichu się wypiło, czasem pośpiewało. Dziś nie ma tej więzi. Nawet w kościele są podziały.
Jak była mała, to bardzo lubiła czytać. A w gospodarce trzeba pracować od świtu do zmierzchu. Do tego musiała opiekować się młodszym rodzeństwem. Musiał być człowiek pracowity. Na drutach robiła skarpetki, swetry. Praktycznie przez cały dzień nie było chwili odpoczynku. Na książki był czas w nocy. Czytała przy świeczce, bo nie było elektrycznego światła. Nieraz ojciec zaglądał, sprawdzał w nocy, co się dzieje wkoło domu, zaglądał do dzieci. Była czujna. Jak słyszała, że skrzypią drzwi w pokoju u rodziców, to szybko gasiła świeczkę i robiła hop pod kołdrę. Książek tyle przeczytała, że chyba dziś wszystkie by się nie zmieściły w domu.
Pożyczało się książki z biblioteczki parafialnej przy kościele albo od organisty, który miał duży księgozbiór. No i w szkole też wszystkie książki przeczytała. Dziś czyta rzadziej, bo 8 lat temu miała operację zaćmy. Gdy w życiu przychodziły ciężkie chwile, to ratunek znajdowała w modlitwie i kościele. A podporę w rodzinie. – Dzieci mam dobre, wychowane, wykształcone, daj Boże każdemu takie dzieci. Nad sobą nie ma co się użalać, nie warto, lepiej się uśmiechnąć, bo życie szybko leci – podsumowuje Janina Karpiel. – A ja ciężko miałam w życiu. Mama mi zmarła, jak miała 60 lat, siostra zmarła, jak miała 40 lat, bracia też młodo pomarli. Mąż 22 lata temu zmarł. Ale jak potrafisz się uśmiechać, to przeciwności losu łatwiej znosić. 
Do Pana Boga nieraz mówi, żeby jej już nieco popuścił, że już przecież blisko do odlotu. Ale tej jej modlitwy, widać, Pan nie słucha. Daje jej kolejne dni. Pewnie dlatego, by swym mądrym uśmiechem mogła obdarować jeszcze więcej ludzi.

tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org