Scroll Top

Hanka Madeja

Milczeć, nie ranić

D

awać siebie innym trzeba dobrze, od serca. Po stokroć warto przebaczać. Lepiej uczyć tolerancji, niż tonąć w złości – podkreśla Silna jak Halny ze Szczawnicy.
Hanka z różnych stron patrzy na górali w Pieninach. Raz anielskimi oczami spogląda spod powały domu. Innym razem wodzi smutnym wzrokiem Madonny ze ściany. Zdarza się także, że rzuca ślepiami pełnymi iskier w sypialni. Takie są jej obrazy. Te niejeden dom w Szczawnicy ozdobiły, podobnie zresztą jak w Zakopanem czy w Warszawie. Są tacy, co jej sztukę podziwiają w Niemczech, we Francji, w Izraelu, a nawet w Stanach.
Gdyby Hanka nie malowała, pewnie byłaby utytułowaną szczypiornistką. Do piłki ręcznej miała zacięcie, w szkolnej drużynie była kapitanem. Ta historia wywołuje uśmiech na twarzy górali. – Byłam dzieckiem wolności, urodziłam się w 1945 roku, parę dni przed końcem wojny – opowiada. Rodzice, którzy bardzo ją kochali, wychowywali ją w myśl zasady: “Bóg, Honor, Ojczyzna”. Uczyli sprawiedliwości, choć czasy nie były łatwe dla rolników i ich dzieci. – Mieliśmy w Mszanie Dolnej dom i bardzo duże gospodarstwo. Gdy grabiliśmy pole, stawało na nim prawie dwieście kopek. Było nas w domu czworo, wszyscy pomagaliśmy rodzicom. To były ciężkie czasy, ale miały swój urok. Zabawy było niewiele, czasami tylko w niedzielę przed domem, gdzie była łąka, mogliśmy uprawiać sport. Zimą można było jeździć na nartach, a w lecie grać w piłkę lub ćwiczyć kolejne elementy układów akrobatycznych.
– Pani Czesia, nasza trenerka, była niesamowita, często po treningach z nami chłopcy płakali, tak byłyśmy dobrze przygotowane – wspomina. Drużyna wywalczyła nawet mistrzostwo województwa. – Krakowianki, które przegrały z nami decydujący mecz, były bardzo załamane. Byłam jako kapitan pilnowana na boisku, jedna z dziewczyn podczas meczu chyba z bezradności kopnęła mnie w żołądek, ale się nie dałam, choć do dziś czuję ten ból – żartuje. Oprócz gry w piłkę była także akrobatyka, na swoich barkach, gdy przyszła pora na ustawienie piramidy, potrafiła utrzymać niejedną koleżankę.
Uczyła się dobrze. Podobnie jak i rodzeństwo, które skończyło studia. – Mama Helutka, tak do niej mówiliśmy, bardzo dbała o naszą naukę. Kiedyś mówiło się, że jak się dzieci chce wykształcić, trzeba kontyngent mleka oddawać do mleczarni. To nie było takie proste. W domu nas było sporo, a apetyty mieliśmy niemałe, ale mama zawsze z niczego potrafiła wymyślić coś do jedzenia – dodaje.
Gdy skończyła studium i była dyplomowaną opiekunką dziecięcą, myślała, że spełniają się jej marzenia. Po szkole od razu trafiła do pracy w domu dziecka w Nowej Hucie. – Wtedy nie było wyboru, dostawało się nakaz pracy. Spędziłam tam dwa lata. To było straszne. Co noc śniły mi się dzieci z naszego domu, że się topią w rzece, a ja je łapię… Ta lekcja życia mocno wpisała się w jej serce. Teraz, gdy nieraz uczy dzieci i młodzież malarstwa na szkle, wie, jak ważny jest spokój w wychowaniu, akceptacja i tolerancja. Słowa, które budują, a nie niszczą poczucie wartości. Po domu dziecka Hanka przez 25 lat była opiekunką dyplomowaną w Rabce, w czym doskonale się realizowała.
Męża, Józefa, geodetę, poznała w Rabce. W restauracji “Pod Gwiazdą” przetańczyli niejeden wieczór. Po dobrych chwilach przyszły te złe, diagnoza: gościec postępujący. – Józkowi groził wózek inwalidzki. To były czasy, gdy o leki było naprawdę trudno – wspomina. Mąż wrócił do rodzinnego domu w Szczawnicy, gdzie powoli zaczął dochodzić do zdrowia. – Sztuka nas bardzo związała. Mąż rzeźbił, ja malowałam. Za dwa lata będziemy świętować 50-lecie naszego związku – zaznacza.
W Szczawnicy Hanka razem z Józefem stworzyła wyjątkowe, artystyczne miejsce. Cały czas otwarte na przybyszów i sztukę, którą zachwycać się można od samego progu, wchodząc na werandę, gdzie chętnie przesiadują i tworzą swoje prace. Zachwycają się wyjątkowymi wschodami i zachodami słońca, słuchając opowieści różnych gości… bo tu czas wolniej płynie, a problemy przestają być takie wielkie.
Tu także powstaje najlepszy żurek na świecie, podawany od serca, tak jak wszystko, w co angażuje się Hanka. Przepis na niego nie jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Kiedyś zupy według receptury góralki można było spróbować w barze “Gawra” w Szczawnicy. Tym przysmakiem od czasu do czasu, przy okazji wernisaży organizowanych obok domu Madejów, w Galerii “Krzywa Jabłonka”, raczą się również goście. Miejsce nad Grajcarkiem w sezonie turystycznym tętni życiem. Można tu obejrzeć pracę Madejów i usłyszeć o ich twórczości, pasjach oraz wyróżnieniach. Góralski zakątek z pasją od pięciu lat prowadzi siostrzenica Madejów Joanna Dziubińska, która także spełnia się twórczo. – Takim moim skrytym marzeniem jest to, by Asia mogła jeszcze bardziej rozbudować tę galerię i za to, co udało się jej stworzyć tu, w Szczawnicy, została wyróżniona Perłą Pienin – dodaje.
Czym warto się kierować. Według Hanki najważniejsze jest żyć bez nienawiści. – Ważna jest tolerancja, lepiej ustąpić, odczekać, niż brnąć w złości, bo z czasem wyjdzie się na cało. Trzeba też umieć milczeć, nie ranić, bo czasem złe słowa na długo zostają – dodaje.

tekst: © Aneta Dusik
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org