Rekord na setkę
erwy skracają życie. Nie będziesz się zadręczał bez powodu urojonymi problemami – dożyjesz setki, jak pani Marta.
To była impreza na pół Chyżnego. Setne urodziny nie mogły się nie rozpocząć w kościele. Przeżyć wiek to wszak Boska łaska. Proboszcz z Chyżnego był niedawno w Rzymie i specjalnie dla pani Marty przywiózł błogosławieństwo Ojca Świętego Franciszka. Po nabożeństwie w świątyni przyszedł czas na świeckie przyjemności: dobre jedzenie, uciechy, tańce przy orawskiej muzyce. Sama jubilatka opuszczała lokal razem z ostatnimi gośćmi. – Strasznie się babci urodziny podobały. Wytrzymała do samego końca – wspomina Janina, córka Marty.
Dziś pierwszy piątek miesiąca, do pani Marty przyszedł z wizytą ksiądz wikary. A że za dwa dni Dzień Kobiet – nie zapomniał o życzeniach i słodkościach dla wszystkich domowniczek. Kilka dni temu za zdrowie jubilatki i w podzięce za tę pierwszą setkę ksiądz Mszę Świętą odprawił. Zięć Marty próbował się za ten gest zrewanżować jegomościowi zwyczajową “ofiarą”. – Ty mnie nawet nie denerwuj – usłyszał na schodach twardy sprzeciw jegomościa. O rekompensacie mowy nie było, bo panią Martę wszyscy w Chyżnem traktują jak babcię rodzoną.
Ta ludzka życzliwość miejscowych to swego rodzaju ewenement, który można przypisać jedynie szczególnie ujmującemu charakterowi jubilatki. Marta Kipta wszak w Chyżnem osiadła niedawno. Mieszka tu zaledwie od 10 lat. – Mama urodziła się we Wróblówce, w wielodzietnej rodzinie. Miała trzy siostry i trzech braci. Z całego rodzeństwa została tylko ona i jej młodszy brat. Wuj niedawno skończył 88. rok życia. On nadal mieszka w rodzinnej wiosce – wyjaśnia Janina.
Rodzina Marty słynęła z długowieczności. Mama niemal setki dożyła, a siostrze zabrakło ledwie paru miesięcy do “wiekowego jubileuszu”. – Ciocia Aniela była w grudniu urodzona, a zmarła w maju. Mało jej zabrakło do setki. Wstyd się przyznać, ale trochę sobie nawet żartowaliśmy, czy mama pobije rodzinny rekord – ale pobiła – śmieje się córka Janina.
Młode lata jubilatki nie odbiegały nadto od ówczesnych standardów. Było ubogo, a nawet biednie. Ale wszyscy sobie pomagali, jak mogli. W ramach takiej właśnie bratniej pomocy Marta trafiła do Czarnego Dunajca. Tu po ślubie osiadła z mężem jej siostra. Małżonkowie doczekali się aż 10 dzieci. W wychowaniu takiej gromadki pomoc Marty była nieodzowna. Traf chciał, że po sąsiedzku mieszkał też Władysław, kawaler na wydaniu. Panienka Marta wpadła mu w oko. Młodzi się gwałtownej namiętności nie sprzeciwiali i tym sposobem w 1946 roku Marta – podobnie jak siostra – została dumną obywatelką Czarnego Dunajca. Młodym lekko nie było. Ale z Władysława był chłop obrotny. Na początku lat siedemdziesiątych wystarał się o paszport, zaproszenie i wizę amerykańską. Na blisko dwa lata pojechał do Chicago. Gdy wrócił z zarobionymi dolarami – dużo lżej się rodzinie gazdowało. Niestety Władysław zmarł młodo. W 1984 roku Marta została wdową. Zamieszkała z synem w Czarnym Dunajcu. Ale gdy i on z rodziną wyemigrował do USA – została na gazdówce zupełnie sama. Póki sił starczało – wcale sobie nie krzywdowała. Ale z dziewięćdziesiątką na karku nie było już łatwo radzić sobie samemu nawet z tymi prozaicznymi problemami życia codziennego. Córka Janka, która wyszła za mąż na Orawie – wielokrotnie namawiała: “mamo, zamieszkaj z nami w Chyżnem. Dobrze ci tu będzie” – obiecywała. W odpowiedzi słyszała zawsze to samo: “zdrowa jestem, dam sobie radę”. – Jak lekarz do niej przychodził, to mu zawsze powtarzała: “Panie doktorze, ja muszę być zdrowa, bo mnie Janka weźmie do Chyżnego” – śmieje się dziś córka Janina.
Ostatecznie Martę udało się na przeprowadzkę namówić. Początkowo miało to być tymczasowe rozwiązanie, ale starsza pani zżyła się domownikami, sąsiadami, a szczególnie z wnukami. Teraz już nie chce słyszeć o powrocie do Czarnego Dunajca.
Szczególnie ciepłe relacje łączą prababcię z malutkim Olkiem. Gdy pani Marta pozuje do zdjęcia w góralskiej chustce, koralach i dzielnie znosi związane z modelingiem uciążliwości – brzdąc Aleksander “wałkoni się” w babcinych pieleszach. – Oni się z małym strasznie lubią. Olek ją zawsze ukocha. A jakby babci w domu nie zastał, to zaraz o nią pyta – zaznacza pani Janina. Zauważa przy tym, że właściwie to wszyscy domownicy mają do nestorki ten sam sentyment. – Nasza synowa uwielbia babcię. Zawsze wspomina, że jej rodzony dziadek, którego bardzo kochała, też niemal setki dożył – zaznacza Janina i dodaje, że pani Marta zjednała sobie nie tylko rodzinę, ale nawet bliższych i dalszych sąsiadów. – Nigdy nam nawet przez głowę nie przeszło, żeby ona zamieszkała w jakimś domu opieki – zamyśla się Janina. – Ale też jej sposób bycia jest taki, że nie da się jej nie kochać. Spokojna, zrównoważona. Ona się nigdy niczym nie stresowała. Pewnie dlatego dożyła sędziwego wieku. Ja nigdy swojej mamy wkurzonej nie widziałam – dodaje ze śmiechem. I wspomina, jak w ubiegłym roku babcia napędziła rodzinie tęgiego stracha. Marta źle się poczuła i trafiła do szpitala z dolegliwościami sercowymi. Na szczęście spotkała wspaniałego lekarza w Nowym Targu. Doktor Jacek bez pudła trafił z lekami i jeszcze tego samego dnia stan nestorki poprawił się na tyle, że mogła wrócić do domu. Teraz pani Marta regularnie mierzy ciśnienie. Jest bardzo dobre. Podobnie jak wyniki morfologii. Lekarz nawet się śmiał podczas wizyty kontrolnej, że on sam to takich wyników może babci tylko pozazdrościć…
tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki
Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.
2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org