Scroll Top

Anna Sikoń

Anna Sikoń i żywot góralskiego przedsiębiorcy

W

małym domku na szczycie Skrzypnego Górnego Anna i Staszek wiedli życie pracowite.
Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że tworzyli podwaliny biznesu, realizowali praktyczny kapitalizm w socjalistycznym kraju, stanowili jedno z najważniejszych ogniw przedsiębiorczości. Albo po prostu – jak wszyscy górale dookoła – robili swoje, nie dając się komunistycznej biedzie.
Ale o wielkich ideach nie myśleli. Po prostu jakoś trzeba było żyć na wysokiej grapie z widokami na doliny. Z dala od miejsc pracy i stałego zatrudnienia przetwarzać na pieniądz każdą okazję. Plotła swetry z kilogramów owczej wełny, zszywała robocze jednopalcowe rękawice, robiła góralskie kapce, tkała kilimy na prowizorycznej maszynie zrobionej przez ojca. Nie oglądając się na państwo i czyjąkolwiek pomoc. A Staszek rąbał drzewa w bieszczadzkim lesie i zajmował się ciesielką.
Anna Sikoń, wkrótce osiemdziesięciolatka, dziś dokłada drewniane sajty do pieca kuchennego. To już nie ten stary, kaflowy, który stawiali razem, a niedawno groził, że się rozsypie, gdy ktoś zamaszyście otworzy drzwi izby. Ten nowy, metalowy, produkcji bułgarskiej, kupił wnuczek na Allegro. Kuchnia sprawuje się świetnie, choć kolor trafił się nie najlepszy. Miał być biały, przysłali ciemnobury. Ale jak się zapali pod blachą, to nabiera żywszych barw. Podobnie jak opowieść pani Anny, która wspomina swoje życie, zahaczając od czasu do czasu o domy sąsiadów, zaglądając do nieżyjących teściów, rodziców czy do dalekiej Bukowiny Tatrzańskiej, skąd pochodzi jej dom z datą 1912 na sosrębie.
Szkoda butów na taką robotę
A wszystko zaczęło się w Zębie, gdzie się urodziła i spędziła najmłodsze lata u dziadków – Pisarzy. Wspomina ojca, który poszedł na wojnę w 39 roku, a wrócił spod Lwowa na piechotę. Gdy rodzice zaczęli się urządzać w Sierockiem, ona została u dziadków. Pamięta, jak umarła babcia Katarzyna. Anna miała wówczas 9 lat, została w domu z wujkami i dziadkiem Maciejem. I tak skończyła szkołę gastronomiczną w Zakopanem, dokąd zbiegała codziennie na piechotę. Tylko zimy spędzała na dole, na Chramcówkach w Zakopanem, gdzie paliła w piecu, sprzątała, prała u państwa Szczepańskich. I uczyła się kulinarnego fachu.
Gdy skończyła szkołę, przeniosła się do Sierockiego, do rodziców. Stamtąd codziennie zbiegała do pociągu w Białym Dunajcu, by dojechać do pierwszej pracy w Zagłobie – knajpie cieszącej się niezbyt dobrą sławą.- Szefowa była fajna, pracowałoby się może i dobrze, gdyby nie te pijoki – wspomina.
Nie wytrzymała widoku nieustannie bijących się ochlaptusów, którzy pozostawiali po sobie noc w noc zarzygane pobojowisko. Wytrwała przez lato, zimę, a z wiosną trzasnęła drzwiami. Z koleżanką wzięły się za sprzątanie nowo wybudowanych mieszkań i domów.
W końcu tato strapiony tym, że córka dzień w dzień musi wędrować kilometrami do pracy, stwierdził, że tylko buty niszczy. I zaprowadził ją do Marii Staszel, mieszkającej nieopodal, w Sierockiem, rękodzielniczki zajmującej się tkaniem kilimów. Poszła, przyuczyła się, a warsztat tkacki zrobił jej ojciec. Był cieślą, złotą rączką, więc zrobienie urządzenia nie nastręczało mu większych trudności. Anna tkała blisko 2 lata. Przestała, gdy życie przyniosło zmiany. Wyszła za mąż, urodziła dziecko, a pokaleczone przy tkactwie palce nie pozwalały pogodzić chałupnictwa z pracą na roli przy ziemniakach.
Miłość z kolei
Staszek wpadł jej w oko jeszcze, gdy jeździła pociągiem do Zakopanego. Po zmianie pracy zaczął niby przypadkiem wpadać do prowadzonego przez rodziców Anny sklepu w Sierockiem. Ale był inny niż pozostali. Chłopy po piwie bili się niemiłosiernie, jeden nawet skończył bójkę z bronami w plecach. Anna zapobiegła większemu rozlewowi krwi, gdy zdążyła zamknąć się od środka w stodole, odcinając krewkim góralom dostęp do pozostawionej tam siekiery. Sklep trzeba było zamknąć po donosach sąsiada, który nie mógł wytrzymać pijackich ekscesów klientów.
Staszek na szczęście przychodził dalej. Po roku mama, widząc miłosne iskrzenie między młodymi, powiedziała stanowczo: albo się żenicie, albo koniec schadzek. Żeby ludzie nie gadali.
W sierpniu 1960 roku w kościele w Zębie powiedzieli sobie sakramentalne “tak”. Wesele było skromne, sami najbliżsi. Nie od razu przenieśli się na swoje. Zimę przetrwali, mieszkając każde u swoich rodziców. Potem przenieśli się do starej chałupinki, którą teściowie opuścili, przenosząc się z dziećmi do nowo wybudowanego domu.
Niedługo później Staszek z ojcem Anny kupili i przenieśli do Skrzypnego stary dom kupiony w Bukowinie Tatrzańskiej. Poskładali go na polu po drugiej stronie drogi. 2 izby przylepione starym zwyczajem do stajni stały się miejscem ich wspólnego życia do ostatnich dni Staszkowego żywota. A on, mimo ciężkiej harówy i przebytej gruźlicy, dożył 81 lat. Anna pochowała męża przed czterema laty. Ciężko było się pozbierać. Tym bardziej że do dziś jest przekonana, że lepszy chłop nie mógł się jej trafić.
Swetry, czapki, rękawice
Gdy Staszek leczył płuca u doktora Galicy w Zakopanem po ciężkim zapaleniu i gruźlicy – Anna zapewniała byt rodzinie z drutami w rękach. Przez całą zimę zamieniła na swetry, czapki i skarpety 45 kg wełny. Dzieci – Marysię i o 4 lata młodszego Tadka układała w łóżku, a sama siadała na jego skraju z drutami, pracując do później nocy. A często umawiały się na wspólną pracę z sąsiadkami i tak od jednej do drugiej przenosiły się co wieczór, by nie chciało się spać i w grupie raźniej było pracować.
Staszek, jak wydobrzał, dostał III grupę inwalidzką. Dalej zajmował się ciesielką na budowach, ale i z Anną robili chałupniczo rękawice dla spółdzielni Harnaś. Własnymi rękami wznieśli dom córce tuż obok swojego i synowi – w dalekich Wadowicach. Bo Tadek, podobnie jak dziadek i ojciec, trafił w wojsku do podhalańczyków. Tam poznał żonę i już w Wadowicach pozostał.
Dziś Anna cieszy się widokiem 6 wnuków i 8 prawnuków. Często zagląda do domu córki, ale woli siedzieć na swoim. Do kościoła zejdzie sama, ale już spacer z powrotem, pod górę, jest zbyt dużym wyzwaniem. Podwozi ją więc wnuczek swoim samochodem.
Mądrość z ksiąg
A żywiołem pani Anny są książki, które pochłania łakomie każdego dnia. Właśnie czyta ks. Kaczkowskiego, w kolejce czeka Terakowska i reklamówka książek z przeceny przywieziona z nowotarskiej księgarni. Góralka przekonuje, że czytanie odziedziczyła w genach po dziadku Macieju. Pamięta z dzieciństwa izbę w Zębie. W niej piec i zagrodzone deskami najmłodsze jagnięta, skłębione przy łożu dziadka. A ten na skraju siennika miał stertę książek, które czytał zawzięcie przy świetle lampy naftowej. Dzięki Maciejowi Anna poznała Biblię, Sienkiewicza czy bajania Sabały. A przede wszystkim pokochała książki i góralską mądrość ludową.
– W życiu najważniejsza jest zgoda. By się nie kłócić, czasem trzeba ustąpić. Ale jak się widzi, że ktoś robi źle, to i należy go postrofować – podsumowuje delikatnym głosem najważniejsze zasady międzyludzkiego żywobycia.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org