Scroll Top

Stanisław Rzadkosz-Pulka

Tajemny świat dziadka Andrzeja

J

a nie mam marzeń, jak coś chcę, to się za to biorę i mam – ucina krótko Stanisław Rzadkosz – Pulka, słynny koniarz z Zębu.
Pochodzi z góralskiego rodu Trebuniów-Tutków. Jego dom rodzinny był w Suchem. Na jego życie największy wpływ miał dziadek Andrzej, słynny w okolicy baca. To po nim odziedziczył miłość do koni i owiec. – Dziadek urodził się w górach, przy owcach, jak jego mama pasła – opowiada. – Przy owcach się urodził i przy owcach umarł – dodaje po chwili. – Zmarł nagle, gdy jechał na wypas do Jaworek, miał wtedy tylko 60 lat – dodaje. – To był baca szanowany. Znał się nie tylko na bacowaniu, ale i na ziołach, czarach, potrafił urok zdjąć z człowieka czy ze zwierzęcia, pomóc w chorobie. Miał poważanie u ludzi – przekonuje Stanisław Rzadkosz – Pulka.
Był w drugiej klasie podstawówki, kiedy w wakacje dziadek zaczął go zabierać na bacówkę w Bieszczadach. – Kupił mi młodego konia, na którym nauczyłem się jeździć. Uwielbiałem też paść owce. To był mój żywioł – przekonuje. Pracy było sporo, bo dziadek zabierał w Bieszczady 1-2 tys. owiec.
Z juhaską wygrał jednak sport, w który z kolei wciągnął go wujek Stanisław Trebunia-Tutka. – Zaczęło się od tego, że w piątej klasie podstawówki wygrałem biegi narciarskie w szkole – wspomina. Zaczął trenować. Uprawiał kombinację norweską, był w kadrze narodowej. Sportową karierę przerwał dopiero wyjazd do Austrii, gdzie spędził 15 lat. Pracował na budowie. – Ale życia dla chłopa ze wsi w mieście nie ma, bloki nie dla niego – przekonuje. Nawet, kiedy jeszcze mieszkał w Wiedniu, na Podhalu trzymał swojego konia i przyjeżdżał tu często, praktycznie co tydzień. W końcu postanowił z żoną wybudować dom na rodzinnej działce żony – w Zębie i na dobre wrócić w swoje strony.
Dziś obok domu, z którego roztacza się imponujący widok na góry, ma stajnię z 8 końmi. Swoje hobby przekuł w zawód. Żyje z koni. Wozi turystów bryczką, organizuje przejażdżki w siodle. Zimą – już dla przyjemności – uczestniczy w zawodach kumoterek, skiringu i ski-skiringu. Niedawno zrobił licencję dla siebie i swojej klaczy “Furniki”, co pozwala mu uczestniczyć w wyścigach kłusaków. Jeździ w dwukołowych wózkach zwanych sulkami. Bierze udział w zawodach krajowych.
Każdy dzień Stanisława zaczyna się o godz. 6 rano od wizyty w stajni. – Trzeba zwierzęta nakarmić, wyczesać, przegadać z nimi – mówi. W codziennym kalendarzu są też godzinne treningi przed i po południu.
Jego faworytem jest Cezar, piękny koń, który co roku wygrywa podhalańskie gońby. – Kupiłem go pod Łodzią, jak miał 4 lata. Jesteśmy w sobie zakochani prawie od pierwszego wejrzenia – śmieje się. – Rozumiemy się bez sów – dodaje. O swoim pupilu mógłby opowiadać godzinami: – Sam go trenowałem – podkreśla. Cezar jest bardzo spokojnym, posłusznym koniem, nie można go nie lubić. – Gdy przychodzę do niego, kładzie mi głowę na ramieniu – opowiada. – A jak po zawodach puszczę go między inne konie, sam przyleci i wskoczy do samochodu – Cezar to temat bez końca.
W pokoju, gdzie rozmawiamy, rzucają się w oczy dwie rzeczy. Imponująca kolekcja dzwonków – pamiątka po dziadku Andrzeju i zbiór pucharów nie do policzenia. – To za narty i konie – kwituje krótko zebrane sportowe trofea.
Stanisław to trudny rozmówca. Na jakiekolwiek refleksje trudno go namówić. Jest raczej człowiekiem czynu niż “dumacem”. – Najważniejsze w życiu jest zdrowie, bo jak ono jest, to i sport jest, i pieniądze się znajdą, i czas na zabawę – mówi.
Marzenia? – Nie ma żadnych, bo jak czegoś chcę, to po prostu do tego dążę – odpowiada szybko. Po chwili jednak dodaje, że cieszy go, jak cała rodzina jest w komplecie. Ma piątkę dzieci, ale trójka jest w Austrii, a pozostała dwójka w USA. – Rzadko się zdarza, że jesteśmy w komplecie. Czasem się uda na święta albo przy okazji czyjegoś ślubu – mówi.
Chętnie wraca do czasów dzieciństwa i chwil spędzonych przy dziadku Andrzeju. – On mnie zaraził miłością do owiec i koni. Nauczył wiele, ale tej tajemnej wiedzy nie zdążył przekazać, za wcześnie umarł – mówi. Pamięta tylko, że jak się mleko ścinało, trzeba się było modlić w odwrotną stronę. A żeby urok zrzucić, trzeba było koszulę odwrotnie założyć, a przy uroku na zwierzęciu odczarowywało się, robiąc krzyż w odwrotnym kierunku. – Wiedza dziadka poszła z nim do grobu – ucina.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org