Scroll Top

Andrzej Marduła

Sto lat życia, dwieście picia

T

wardy niby skała Jędrek z niejednego kociołka gorzałkę i piwo pił, no i świstacze sadło jadł.
Nieco już podupadła drewniana gazdówka w Kirach to ostatnia “miejscówka” kojarzona z panem Andrzejem. W domostwie brak gospodarza, choć okna pootwierane wskazują, że domownik – ktokolwiek nim był – kręcił się tu jeszcze całkiem niedawno. Sąsiedzi tajemniczo kwitują, że Andrzeja to nie tak łatwo w domu namierzyć. Dopiero szczupły jegomość o zmęczonym głosie i podejrzanie rumianym nosie sprawia wrażenie kompetentnego do wskazania drogi. Wkrótce okazuje się, że Andrzeja zna… a jakże. W dodatku wie, gdzie “aktualnie przebywa”. W końcu jest kimś w rodzaju Jędrkowego impresario. Bo skoro Jędrkiem się dziennikarze interesują i światowej sławy fotoreporterzy, to jest on kimś w rodzaju… celebryty. A informacja o celebrycie, zanim zostanie udzielona, musi być poddana skrupulatnej weryfikacji. – Czekaj, czekaj, ale po co ty właściwie chcesz rozmawiać z Andrzejem? – za 10. razem tłumaczenie, że Tygodnik Podhalański publikuje cykl “Twardy jak skała” i że Andrzej Marduła z Kir jest jednym z bohaterów, przychodzi tak łatwo, jak świadkowi Jehowy nawracanie. Impresario – wyraźnie “wczorajszy” – potakuje przyciężką głową. Zapewnia, że “chwyta”, choć wrażenia przekonanego nie sprawia. Dobra wieść – po raz 11. o cyklu “Twardy jak skała” nie trzeba będzie opowiadać, bo przechodzimy właśnie do interesów. – Widzisz, tam jest stacja benzynowa – impresario wskazuje obiekt opatrzony logo wielkiego drapieżnego ptaka i nieznacznie przycisza głos. Informacja o aktualnym miejscu przebywania celebryty będzie kosztować dwie puszki złocistego napitku, dobrze schłodzonego. Co do konkretnej marki “impresario” nie ma sprecyzowanych wymagań, ważne tylko, żeby piwo nie było bezalkoholowe…

Widok dwóch zroszonych puszek sprawia, że zmęczona twarz się rozpromienia. Impresario nie tylko wskaże miejsce przebywania, ale jest nawet skłonny – w gratisie – tam zaprowadzić.
Podążamy opłotkami, przeprawiamy się przez ogrodzenia. Trawersujemy zbocze pokryte wysoką trawą. – Spoko, spoko, żmij tu nie ma. Zresztą ja idę pierwszy, to nawet jak są – pouciekają – zapewnia przewodnik, dorzucając żarcik, że jego gadziny nie ruszają…
W końcu stajemy na wzgórzu niczym jacyś biblijni prorocy. Widok na położony po przeciwnej stronie drogi sklep spożywczy… też zapiera dech w piersiach. – O, tam Andrzej siedzi – wskazuje impresario, wycofując się bez zbędnej zwłoki – wabiony zapewne pozostawionymi na stole przed Jędrkowym domem oszronionymi browarami.

Pan Andrzej faktycznie od rana “urzęduje” przed sklepem. “Twardy jak skała” – niczym wymalowany, w stu procentach pasuje do opisu. Sprawia wrażenie góralskiego mędrca. No i z celebryty też ma sporo. Przede wszystkim wszyscy go tu znają. Teraz sobie nawet dworują, że niby taki cwany pismak, a dał się na dwa piwa naciągnąć. A przecież trzeba się było pod sklepem zatrzymać i języka zasięgnąć. Obyłoby się bez dodatkowych kosztów. Andrzeja zna doskonale nawet Marcin, dostawca jaj zameldowany w położonej za górami Rabce. Sam celebryta uprzejmie wskazuje miejsca na ławeczce. Nie ma nic przeciwko krótkiej rozmowie. Ma czas, bo akurat oczekuje listonosza z rentą. Lepiej przyjąć pocztyliona przed sklepem, bo to jedyna gwarancja, że okrągła suma przelana przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie zostanie pomniejszona o jakieś tam wydatki na domowe sprawunki.

Po przeciwnej stronie drogi, na przystanku autobusowym szybko ujawnia się panajędrkowy fanklub. – Andrzej, a ożenisz się ze mną? – przystojna gaździnka, oczekująca na busa do Zakopanego, chce jeszcze wiedzieć, kiedy będzie mogła w Tygodniku przeczytać o obiekcie swych westchnień. – Bo on to stary amant jest – zapewnia. Andrzej nie daje się zbić z tropu tym babskim “głupim gadaniem”. Szczerości matrymonialnej oferty nie dowierza. – E, ona z rodziny jest i jaja se robi – kwituje, uśmiechając się dobrotliwie.
Szefowa sklepu, wyekwipowana w kijki do nornic walking, też nie mija Andrzeja obojętnie. Zapewnia, że listonosza widziała i że zapewne doręczyciel dotrze tu wkrótce. Pan Andrzej uprzejmie dziękuje za pomyślne wieści i odprowadza “szefową” przeciągłym spojrzeniem. – Fajna babka – szepcze na wpół do samego siebie.

Jak przystało na twardego jak skała górala, Andrzej jest szczery do bólu i dobry humor go nie opuszcza w żadnej sytuacji. Nie stara się ukryć celebryta, że największą pasją jego 76-letniego żywota była degustacja różnych napitków na bazie etanolu. – Dziś już gorzałki nie piję. Tylko piwo. Tak se ze dwa na dzień strzelę – zapewnia.
Na życiową pasję trzeba było zarobić. Dlatego Andrzej niejednej roboty się podejmował. Pracował na ten przykład w Jaskini Mroźnej. Podziemne korytarze utrzymywał, jak trzeba było, to poszerzał, żeby się turystom lepiej skalne czeluście przemierzało. – Zakładaliśmy się nawet, kto szybciej zdoła przemierzyć jaskinię w kompletnych ciemnościach – wspomina góral. Jędrek zwykle wygrywał. Głównie za sprawą silnej motywacji. Bo zakład szedł zazwyczaj “o skrzynkę”, czyli zazębiał się w oczywisty sposób z “życiową pasją” górala. Łączny Jędrkowy staż pracowniczy to 35 lat. Jaskinia, rzeźnia, kotłownia w dużym ośrodku wczasowym – to tylko niektóre z zakładów pracy. Gdy góral już nieco na zdrowiu podupadł – siedem komisji lekarskich się zebrało i doszły do wspólnego wniosku, że Jędrek zostanie twardym jak skała rencistą. Od tamtej pory celebryta ma nawet więcej czasu na rozwijanie swych pasji. Te zresztą pochłonęły górala niemal bez reszty. Nawet na ożenek czasu nie starczyło. – Stary kawaler jestem. Pewnie, że różne tam koleżanki były, ale jakoś tak nigdy mi z nimi nie wyszło…

Dziecięce lata Andrzej spędził w miejscu nietuzinkowym. W samym sercu Tatr, w gajówce położonej w jednej z tatrzańskich dolin. – Tato był gajowym. Deputat opałowy dostawał, w piecu było czym zapalić. Nie to, co teraz. Wolą, żeby kornik zżarł, a człowiekowi nawet sucharka z ziemi podnieść nie wolno. Z dzieciństwa Jędrek wspomina też smaki dziczyzny. Nie tylko sarniny czy jeleniny… Ale też świstaczego sadła. – Dziecku to tylko pół łyżeczki dawali. Jakby połknęło więcej, to by wątroba nie wytrzymała – wspomina z miną eksperta, którego wątroba niejedno już przeszła.

W związku ze zbliżającym się listonoszem pan Andrzej bardzo grzecznie, choć stanowczo uznaje wywiad za zakończony. – No, ty, profesor, już nie pisz tyle. Będzie może dość tych artykułów. Ja to ci życzę szczęścia, zdrowia, no i 200 lat picia – kwituje najprawdziwszy góralski celebryta.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org