Scroll Top

Franciszka Ciesielka

Bo w życiu się mijamy

N

ikt tak jak ona nie wypiekał mazurka z kajmakiem. Ten słodki zapach powraca za każdym razem pełnym wspomnień o kobiecie ze Szczawnicy – Silnej jak Halny.
– To była jedna z najsilniejszych kobiet, jakie w swoim życiu poznałam – mówi Agnieszka, wnuczka Franciszki Ciesielki. Choć skończyła 93 lata, pracowitością i wytrwałością w dążeniu do celów do końca zadziwiała najbliższych. Dla niej nie było nic niemożliwego. Stąd wszelkie próby wyręczania jej w codziennych obowiązkach kończyły się dla najbliższych fiaskiem. 
Tak bardzo chciałam poznać historię Franciszki. Zobaczyć jej oczami Szczawnicę tuż po wojnie. Posłuchać wspomnień o tym, jak kiedyś życiem tętniło uzdrowisko. Zapytać, stąd przyjeżdżali goście i gdzie zazwyczaj się zatrzymywali. Przyjechałam za późno. Żałuję, bo Franciszka miała dar do opowiadania, a do tego albumy pełne unikatowych zdjęć. Podczas rodzinnych spotkań jej wnuki i prawnuki usłyszały niejedną opowieść o rodzinie, dawnym mieście i czasach, które już się nie wrócą.
Franciszka odeszła tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Po krótkiej chorobie. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie. Tego dnia chłód wdarł się w serca tych, których bardzo kochała.
Było ich w domu sześcioro. Ona przyszła na świat jako trzecia w rodzinie Adamczyków z Miedziusia. Zaczęła pracować jeszcze przed wojną, jako mała dziewczynka pomagała żydowi, który w tym czasie prowadził restaurację “Malinowa” w Parku Górnym. Była na tyle zaradna, że jej rodzice oddali ją na wychowanie bezdzietnej ciotce. Nie było jej łatwo. Często płakała. Choć siostra mamy starała się ją nauczyć wszystkiego, nie miała dla niej tyle serca, co jej najbliżsi. Nigdy o tym nie mówiła. Okazywanie uczuć było przecież słabością – czymś, do czego nie miała wtedy prawa. Tak było, gdy miała kilkanaście lat i tak do niej przywarło na całe życie.
Gdy była młoda, wujostwo nie zadbało o jej edukację. Szkołę podstawową skończyła (dwie ostatnie klasy), gdy jej syn – Tomasz pisał maturę. Była uparta. Raz postawiony cel musiał być osiągnięty.
Początkowo pracowała jako kelnerka w kultowej “Malinowej”. Było to w czasach, gdy do budynku z dwóch stron prowadziły schody. Wcześnie rano odprowadzała syna do uzdrowiskowego przedszkola nieopodal “Reduty”, a wracała po niego późnym popołudniem. Gdy dostała propozycję pracy w willi “Modrzewie”, chętnie z niej skorzystała. Stamtąd ówczesne władze uzdrowiska zabrały ją do Zakładu Przyrodoleczniczego, gdzie pracowała przy zabiegach.
Jak Franciszka poznała męża – tego nikt nie pamięta. Czy wypatrzyła go sobie jeszcze przed wojną, czy może później, gdy wrócił do Szczawnicy – trudno dociekać. Józef, gdy miał 16 lat, został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec, stamtąd trafił do Norwegii, gdzie pracował przy wycince drzewa. Daleko od rodzinnego domu poznał młodą kobietę. Czy był nią zauroczony – niewykluczone. To, co ich wówczas połączyło po powrocie do Polski, zamieniło się w wieloletnią korespondencyjną przyjaźń, Józef wybrał Franciszkę, której przyrzekł miłość. 
Razem dochowali się dwóch synów. Ona, zamknięta w sobie i pochłonięta codziennymi obowiązkami, on – pełen humoru, z głową w książkach. Franciszka twardo wychowywała chłopców, Józef ich rozpieszczał. Razem żyło się im dobrze. Wspólna praca w Uzdrowisku Szczawnica, a po niej codzienne zajęcia. 
– W domu miało być czysto. Gdy mama zmieniała pościel na świeżą, wykrochmaloną, miałem w niej leżeć równiutko, by jej nie poburtać. Od tego czasu nie cierpię wyprasowanej pościeli – mówi Tomasz. – Mama była bardzo poukładaną, pracowitą i oszczędną kobietą. Nieraz się z nią wadziłem, gdy widziałem, że bierze na siebie zbyt wiele obowiązków – tłumaczy syn. 
Franciszka nie chciała, żeby ktoś ją wyręczał, nawet wtedy, gdy któregoś dnia złamała nogę w biodrze. Kiedy po operacji została przewieziona do ośrodka w Stróży, gdzie miała komfortowe warunki i rehabilitację, długo tam nie wytrzymała. Wróciła do siebie, choć nie była już taka sprawna jak dawniej.
– Mama świetnie gotowała i piekła. Zawsze na święta przygotowywała wyjątkową tradycyjną wigilię. Były śliwki z fasolą, tak zwana śliwconka, a także mazurki z przepysznym kajmakiem. Mama zawsze wypiekała najlepsze drożdżowe ciasta, robiła świetnego makowca – mówi synowa Krystyna. 
– Babcia robiła wyjątkowy pudding z jabłkami oraz pierogi na parze. Nawet, gdy miała ponad 92 lata, na swoje imieniny przygotowała cały obiad, a do tego jeszcze pączki, chrust i kruche ciasteczka. Widząc, że nam smakuje, była szczęśliwa – dodaje wnuczka Agnieszka.
Za wspomnienia o Franciszce dziękuję najbliższym: Tomaszowi i Krystynie Ciesielkom oraz wnuczce Franciszki – Agnieszce Gabryś.

tekst: © Aneta Dusik
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org