Scroll Top

Janina Tętnowska

W życiu nie ma nic za darmo

T

rzeba kombinować, szukać wyjścia, bo jak się nie da tak, to zawsze można inaczej – zauważa Janina Tętnowska, góralka z Nowego Targu.
Kolejny gobelin powoli wyłania się spod rąk 95-latki. Każda nitka musi znaleźć swoje miejsce, przelewając się między zwinnymi palcami starszej pani. Wyłaniają się listki, kwiaty róż, powstaje bukiet. Ale na ścianie można podziwiać prawdziwe, wiszące obrazy. Sceny malarskie, tyle że malowane nie pędzlem, a igłą.
Miłość z rozsądku
Pani Janina pochodzi z nowotarskiej Klikuszówki, z rodziny Wielkiewiczów. Od dzieciństwa nawykła do pracy, jako najstarsza z rodzeństwa często musiała pomagać w domu. Tato, cieśla, musiał mieć siekierę ostrą jak brzytwa. A jedyną osobą w domu, która potrafiła to zrobić idealnie, była Jasia.
I dotąd wszystko lubi robić sama. Z kończonej za okupacji szkoły gospodarczej wyniosła zamiłowanie do ogródka, który dotąd jest jej oczkiem w głowie. Z dumą pokazuje kolejne wyróżnienie otrzymane w konkursie na najpiękniejszy ogród w mieście. Jedyne, czego nie da rady zrobić już sama, to koszenie trawy. Coś zatyka w piersiach i tchu brakuje. Za to wszystko inne to efekt pracy własnych rąk. – Jak się chce zrobić dokładnie, to trzeba to zrobić samemu. I trzeba to lubić – przekonuje, wskazując na idealne rabatki za oknem.
Młodość jej zabrali Niemcy. Gdy wybuchła wojna, miała przecież 15 lat. Pamięta ukrywanie się przed wywiezieniem na roboty i sąsiadów, którzy uprzejmie donosili okupantom. Najgorsi byli ci, którzy poszli na współpracę – volksdeutsche i członkowie Goralenvolk. – To “nasi” donieśli, że jestem w domu. Niemcy mnie aresztowali, najpierw trafiłam do więzienia w Nowym Targu, potem do Krakowa. Nie pojechałam na roboty tylko dzięki temu, że wujek mnie wykupił, płacąc strażnikom łapówkę.
Podobna historia spotkała też obie jej siostry, które uciekły Niemcom z Tarnowa.
Za Franka wyszła – jak przekonuje – z rozsądku. – Przez to, że Niemcy tak mnie poniewierali, jakoś nie miałam pociągu do mężczyzn. Trudna kobieta ze mnie była, nie wszystko mi się podobało – przyznaje.
On pracował w kaflarni na Ceramicznej, ona pomagała mamie w sklepie. Ślub wzięli 11 listopada 1944 roku. Ona miała 20 lat, on 30. Mama dała pole pod Waksmundem. Sprzedali i kupili działkę w mieście. Wybudowali dom, do którego wprowadzili się w 1951 roku. Dobrze im się razem wiodło. – Mąż był dobry, nie sprzeciwiał się – wspomina krótko.
Żyłkę do interesów odziedziczyła po mamie, która sprzedawała słodycze po odpustach. Janina prowadziła własny stragan z owocami i warzywami. To w Rynku, niedaleko przystanków autobusowych, to koło lodziarni Żarneckich, w bramie u Szopińskich, wreszcie postawiła w latach 60 kiosk z prawdziwego zdarzenia. Lekko nie było. Handel nauczył ją punktualności. – Raz w życiu zaspałam. Położyłam się spać o pierwszej, a miałam wstać o trzeciej, żeby zdążyć na transport do Jabłonki. Spóźniłam się 10 minut, ale przez to utargu nie miałam na 2 tygodnie. A trzeba było dzieci utrzymać. Już więcej się to nie powtórzyło – dodaje.
Nie dla mnie Ameryka
Biznes przerwał jej wyjazd do Stanów. Wizę dostała bez problemu, bo mąż urodził się za Wielką Wodą. Jednak do Ameryki pojechała sama. Dzieci zostały w kraju, prowadząc jeszcze krótko warzywniak. Urzędnicze kontrole dały się im we znaki – nie minął rok od wyjazdu, gdy kiosk trzeba było zamknąć.
Dziś przyznaje, że nie nadawała się do amerykańskiego stylu życia. Nie znała języka, dostawała więc najcięższą robotę. Nie miała tam rodziny, żyła między obcymi, choć wśród górali.
Ściągnęła najmłodszą córkę, Magdalenę, której się Ameryka spodobała. Przyjechał też syn Edward, ale on podobnie jak mama szybko doszedł do wniosku, że Ameryka jest nie dla nich. Wrócili do Polski.
Janina przywiozła ze Stanów dwudrzwiową toyotę, którą jeździ od 30 lat. I pasję do haftowania. Nauczyła ją tej sztuki koleżanka z Jugosławii, z którą razem wieczorami sprzątały biura na Michigan Avenue.
Dziś gobeliny to nieskrywana miłość pani Janiny. Nad jednym obrazem pracuje niemal 3 lata. Nie da się wysiedzieć dłużej jak 2 godziny dziennie bez przerwy. Potem już obraz przed oczyma się zamazuje, a ręce drętwieją. Przeszła też operacje na zaćmę w obu oczach.
Przykazania na dobre życie
– Najważniejsza jest rodzina. Ważne, że się o niej myśli, dba, a w potrzebie poradzi. Mam szczęście, bo mnie lubią i cieszą się, jak przyjdę. A dzieci mnie słuchały. Choć mąż czasem musiał je przekonywać – zróbcie to, bo matka nie da mi żyć – śmieje się pani Janina.
Dziś pani Janina cieszy się z 5 wnuków i 7 prawnuków. Najstarsza prawnuczka w tym roku wyszła za mąż. Jak wspomina, najtrudniejszy w wychowaniu dziecka jest okres między 15. a 20. rokiem życia. Wtedy młodzi najwięcej kłamią, ale trzeba się z tym pogodzić. Takie jest życie. Surowe karcenie na niewiele się zda – będą kłamać więcej. Trzeba tylko znaleźć złoty środek między stanowczością a łagodnością.
Przyznaje, że duże znaczenie w życiu ma wiara. – Bóg nigdy mnie dwoma kijami nie bił. Jak przyszedł z jednej strony cios, to z drugiej pocieszenie. Może to ja mam takie szczęście? Ale trzeba zawsze kombinować, szukać wyjścia, bo jak się nie da tak, to zawsze można inaczej – podkreśla z optymizmem.
I kontynuuje swoje rady na udane życie: – Nie wolno się obrażać ani od razu zwracać komuś uwagę, jak źle robi. Bo po co mam go od razu do siebie zrażać? I nie ma co się gniewać. Czasem ktoś mi powie – tobie dobrze, bo masz. A gdzie ty byłaś, jak dawali? Nie ma nic za darmo.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org