Scroll Top

Cecylia Kąś

Życia tajemnic paciorki

W

życiu najważniejsze jest zdrowie. I Bóg, ten, który życie dał i który je odbierze – zauważa jakby bezwiednie, przesuwając paciorki na tajemnice chwalebne.
Ciepła kuchnia drewnianego domu w Piekielniku. Cecylia Kąś, przygarbiona 93-latka, z łagodnym uśmiechem ściska w ręku plastikowy różaniec o zielonych paciorkach. Gdy mówi, ziarenka nie przesuwają się w palcach. Jakby czekały na stosowną ciszę, by rozpocząć bieg między palcami, poruszany szelestem modlitwy. 
Ale Cecylia mówi. Cicho, miarowo, jakby szeptała pacierze, z rozrzewnieniem spoglądając w przeszłość i ufnością, gdy myśli wędrują w przód pędzącej osi czasu swojego życia.
Opowiada chętnie, choć wydaje się, że mówienie sprawia jej trudność. Ale im dalej cofa się w czasie, tym więcej szczegółów opowiada.
– Zacznijmy od początku – proponuję po wysłuchaniu krótkiego wstępu o tym, jak to ból, który przed świętami zalągł się gdzieś w okolicy prawego boku, wędruje z jednej strony na drugą, nie chcąc przestać.
– Od początku? – powtarza. – Więc moja babcia urodziła się w 1872 i miała 4 siostry – zaczyna opowieść o swym życiu w Piekielniku.
Przesuwamy jednak oś czasu jak paciorki zielonego różańca, by minąć zdrowaśki cnót kardynalnych i podążyć za dziesiątkami tajemnic. 
Rodzinny dom, w którym się wychowywała dziś stoi pusty. Brat, który tam mieszkał, już umarł, siostra po wojnie wolała wyjechać za słowacką granicę i tam osiadła. 
Cecylia z dzieciństwa najbardziej pamięta powrót ojca z Kanady, gdzie pojechał za chlebem. Tato wyjechał za pracą do swej siostry, która za Wielką Wodę wyjechała jeszcze przed I wojną. Jednak w pamięci staruszki wyrył się obraz z datą 1930 roku. Miała 5 lat. Była jesień. – Mama kopała rzepkę w polu. A my zobaczyliśmy przez okno, że idzie jakiś wysoki, elegancki pan w kapeluszu. Mama nam mówiła, że tatuś pisał, że przyjedzie, ale nie wiedzieliśmy kiedy, więc schowaliśmy się pod łóżko. Dobrze, że widział go sąsiad, to wyszedł mu naprzeciw i wpuścił do naszego domu. Bo myśmy się pozamykali – wspomina.
Tajemnice radosne to opowieści o ojcu. Jak to płynął “szifem”, czyli statkiem, przez 12 dni. Jak potem zajmował się doglądaniem wiejskiego lasu, był poważany i lubiany. To także opowieści o swojej młodości “za panny”, kiedy to i na zabawę, a nawet na narty można było się udać.
I nagle przeskakuje na tajemnice bolesne, gdy wspomina śmierć taty. Od jego powrotu minęło tylko 11 lat. Po operacji wrócił jeszcze do domu. – Pamięć do samego końca miał dobrą. Miał swoje ulubione psiątko. I ono, gdy tylko skonał, wskoczyło na pościel przy nim i zaczęło przeraźliwie wyć. Mówią, że zwierzęta nic nie wiedzą. Ale one dobrze czują – przekonuje.
Już po śmierci ojca mama postawiła nowy dom, bo w starej izbie z 1800 roku dach był dziurawy jak sito. A tato, gajowy, pozostawił pryzmę przygotowanego na ten cel drewna, które dostawał zamiast pensji. 
Cecylia wyszła za mąż, jak miała 23 lata. Z miłości? – Eee, dawniej mawiali: choć o jednym oku, byle w tym roku. Wszyscy patrzyli, jak chłop gospodarzy – wyjaśnia krótko początki swego związku.
Ślub wzięli w wigilię św. Jana 1948 roku. Ale Józef słabowity był. Nie mógł jeść, a co zjadł, to zwymiotował. Poprawiało mu się, gdy zażył “sodową mączkę”. Jak potem powiedział doktor – to było dla niego prawdziwe przekleństwo. Urodziła się im córka Helenka. I Józek zmarł w rabczańskim szpitalu po tym, jak po operacji wycięcia 3 guzów na żołądku dostał zapalenia płuc. Byli ledwie 2 lata po ślubie. Cecylia została sama z dzieckiem.
W Zielone Świątki wyprowadziła się z domu teściów i wróciła do rodzinnego domu. A że skończyła 8 klas szkoły i była oczytana – ludzie we wsi poprosili, by poprowadziła jedyny wiejski sklepik, który mieścił się w prywatnej chałupie. I zajmowała się Cecylia biznesem przez 3 lata. W międzyczasie wyszła za drugiego Józefa. Jak wspomina – mało gadał, a dużo robił. Potrafił nawet meble do izby zbić, murarką się zajmował. Cecylia postanowiła więc zająć się domem, zamiast sklepem. To wcale nie było takie łatwe, bo nie chcieli jej na to pozwolić. – Ktoś mi podpowiedział, że jak zrobię manko, to mnie zwolnią. No to zrobiłam, ale na drugi dzień wsiadłam na rower i pojechałam do Jabłonki wpłacić wszystko do banku. Oddałam co do grosza – dodaje skrupulatnie.
Józef był dobrym ojczymem dla Helenki i traktował ją jak swoją. 2 lata po ślubie urodził się Józef, a potem jeszcze Zosia. 
Syn odziedziczył po Cecylii zamiłowanie do książek. Ona sama poświęcała każdą wolną chwilę na czytanie. Jeszcze niedawno wnuczka przynosiła jej z biblioteki książki, patrząc, jak babcia przez zimę potrafi przeczytać ich nawet 10. Dwa lata temu jednak oczy już zaczęły szwankować. Na jedno dała sobie zrobić operację, na drugie już prawie nie widzi. Czytać już nie da rady. Światło przed oczyma tańczy, nie pozwalając czytać, jak kolejna tajemnica na paciorkach zielonego różańca.
A mały Józef, z którym razem książki czytywali, dziś ma tytuł profesorski, wykłada na uniwersytetach i jest autorem między innymi “Słownika gwary orawskiej”. Pani Cecylia chwali się dziećmi. I 14 wnukami, których imiona wymienia szybciej niż przesuwa paciorki koronki. 
– W życiu najważniejsze jest zdrowie. I Bóg, ten, który życie dał i który je odbierze – zauważa jakby bezwiednie, przesuwając paciorki na tajemnice chwalebne. 
Ale zaraz wraca do realiów dnia codziennego. – Narzekać nie mogę, opiekę mam. A jak wnuki idą do pracy, to w domu zostaje zięć – zaznacza.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org