Rób i myśl, co robisz
waża, że wygoda i nowoczesne technologie uwsteczniają ludzi. Turystom tłumaczy, że brak wiedzy nie zwalnia od myślenia, a wobec gór trzeba zachować szczególną pokorę.
“Nie rób nic, nie będzie nic”. Powiedzonko rzucone przez dziadka wziął sobie głęboko do serca. Dlatego imał się już 12 zawodów, a swe talenty potrafi przekuć w wartościową pracę, by zarobić na dom i utrzymanie trójki dzieci. Do tego działa społecznie. Gdy pytam, jakie to zawody – śmiejąc się, odpowiada jak księdzu – że się przyszedł wyspowiadać, a nie chwalić. Od blisko 20 lat pracuje w Zarządzie Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich im. Klemensa Bachledy. Prowadzi wycieczki po tatrzańskich szlakach. Trudno nam się umówić, bo od rana do wieczora ma grupę za grupą. Pod Tatrami mamy szczyt sezonu turystycznego. Na dodatek trwa akcja ratunkowa: ratownicy robią wszystko, żeby wydostać uwięzionych w Jaskini Wielkiej Śnieżnej speleologów. A Jędrek jest ratownikiem ochotnikiem i gdy tylko może, udziela się w TOPR-ze. Na tyle, ile może. Już od 22 lat. Zimą uczy ludzi jeździć na nartach i dyżuruje na wyciągach. Był krupierem w zakopiańskim kasynie, pracował na wysokościach z ekipą dekarzy i przy malowaniu dachów. Uczył się robić kapce i kierpce u mistrza Józefa Kuli w Dzianiszu. Zna się na elektronice, kończył studium elektroniczne w Krakowie, montował telewizje satelitarne na dachach. Jeden kolega namówił go na kurs wspinaczkowy. Ukończył kurs taternicki, jest w klubie wysokogórskim. Drugi kolega zaraził go pasją strzelecką. Działa w klubie strzeleckim w Nowym Targu. Przed kilku laty postanowił z przyjaciółmi rozwijać sportowe pasje, stworzyli LZS Szarotka Chochołów. Jest prezesem. Mają sekcję strzelecką i piłkarską. Grają od dwóch lat w B klasie. Sportów kontaktowych unika, gra w tenisa stołowego, ziemnego.
Gdy potrzeba, robi napady. Zbójeckie. Prowadzi zabawy sylwestrowe w hotelu w Białce Tatrzańskiej. Estradowo-rozrywkową działalność związał z hotelem Bania. Ale nieraz jego zbójecką ekipę zapraszają w różne regiony Polski.
Andrzej Stanek urodził się w 1971 roku. Łączy w sobie rody Kojsów po matce i Stanków po ojcu. Jest rodowitym góralem z Chochołowa. Tata Gabriel Henryk, zwany Ryśkiem, sam zaprojektował, wybudował i razem z kolegą stolarzem wyposażył dom. Kosztem zdrowia, bo chodził do pracy, a po godzinach pracował na budowie w pocie czoła. Do tego był rolnikiem. Musiał obrobić 4 hektary w 38 kawałkach. Koniem, nie traktorem. Do tego uczył synów przewodnictwa. – Tata brał nas w góry, mnie i brata, i tak to się zaczęło – wspomina Andrzej Stanek. – Gdy ze szkoły średniej wracałem z Sącza, to ojciec wychodził z grupą w Tatry, szedłem z nim.
Doskonale pamięta, jak ojciec zachęcał, żeby iść na kurs. W 1994 roku w Tygodniku Podhalańskim ukazało się ogłoszenie o kursach. Odpowiedział na ogłoszenie, a kierownikiem kursu był nasz redakcyjny kolega Apoloniusz Rajwa. Rok później Andrzej z powodzeniem zdał egzaminy i od 1996 r. jest zawodowym przewodnikiem. Od rana prowadził turystów po Tatrach, a wieczorami pracował w kasynie. Sześć i pół roku. – Zwolniłem się razem z kolegą Hindusem, który teraz siedzi z żoną w Jordanowie. 10 miesięcy później kasyno rozwiązali – wspomina Andrzej Stanek. – Kasyno to zwykła forma rozrywki, strach przed kasynem w Zakopanem wynika z niewiedzy. Ludziom kojarzy się kasyno z filmów kryminalnych. A krupierzy muszą mieć kursy skończone i zdane egzaminy ministerialne.
Przyznaje, że kasyno ma jedną przewagę. Bo człowiek jest z natury pazerny. Wygra stówkę, zaczyna obstawiać na całego. Wszystko przegrywa. Napatrzył się dość. Fach krupiera świetnie ćwiczy umysł. Kasyno uczy myśleć. Bo trzeba liczyć w pamięci. Ile wart jest obstawiony numer, na który kładzione są żetony o różnych nominałach. Tabliczka mnożenia non stop. Trenował, robiąc zakupy w sklepie. Mózg był szybszy niż kasjerka i jej kasa fiskalna. – Totolotek jest czystym hazardem, też ludzie tracą fortuny, a punktów lotto w Zakopanem i na Podhalu cała masa – dodaje Andrzej Stanek.
Napady zrodziły się przed laty. Zamawiali górali do grup na polany, żeby w nietypowy sposób gości zabawić przy watrze. Z czasem przerodziły się w góralskie śpasy w karczmie. Andrzej daje dwugodzinne programy, na wesoło, takie, żeby ludzie nie tylko się pośmiali, ale i czegoś się nauczyli o góralach, Tatrach, o Podhalu i tutejszej kulturze. A zbójowanie wciąż jest w cenie. – Niedawno byliśmy na Kaszubach na weselu, pana młodego w dyby żeśmy zakuwali – śmieje się Andrzej Stanek.
Tyle zajęć, tyle pracy, w domu nieraz się wkurzają, że go nie ma. Ale Jędrka wciąż nosi. Wciąż ma nowe pomysły i projekty. Jedne udaje się zrealizować, inne czekają na lepszy czas. Żałuje, że nie nagrywał wiekowych górali. I ich opowieści. Do Józefa Kuli, co w latach 30. parobkował u jego dziadka, jeździł zimą kapce robić. Uczył się techniki, jak robić buty ze sukna, jak kierpce. Mistrz miał 92 lata. Wstawał codziennie o 4 w nocy. O 6 zaczynał pracować. Był świadkiem przy otwarciu trumny księdza Wojciecha Blaszyńskiego (1806-1866). Trumnę otwarto po 70 latach od śmierci kapłana. Józef opowiadał, że wewnątrz leżało zupełnie niezniszczone przez czas ciało księdza spowiednika, budowniczego kościoła w Chochołowie.
Gór człowiek całe życie się uczy. To jest jak z dziewczyną. Zapoznaje się, przyjeżdża częściej. Rodzi się etap fascynacji. Przychodzi zakochanie. Nawet zaślepienie. Nie widzimy wad ukochanej osoby. Potem miłość do gór przechodzi następne etapy. – U mnie związek z górami to już jest jak stare, dobre małżeństwo. Żeby odpocząć, idę sobie w góry z dala od tłumów, do Chochołowskiej, tam, gdzie sadziłem drzewka, bo mamy pod Bobrowcem czy na Furkaśce swoje ziemie w ramach Wspólnoty Uprawnionych 8 Wsi w Witowie. Tam sobie wchodzę w las, to mnie cieszy i uspokaja – dodaje Andrzej Stanek.
Jego działalność górska, ratownictwo, taternictwo i przewodnictwo zazębiło się na dobre. A przecież nie każdy przewodnik jest dobrym ratownikiem i odwrotnie.
Stara się unikać słów “umiem, wiem, znam się”. Mieć więcej szacunku i pokory. Dla turystów maj to wiosna. A my mamy w Tatrach zimę. Goście zdziwieni, gdy pyta, czy mają raki, jak chcą iść na Zawrat. Cierpliwie wyjaśnia. Jednak brak wiedzy nie zwalnia od myślenia. W Zakopanem na Skibówkach przed sanktuarium stoi pomnik Jana Pawła II. Na pomniku data 16 października 1978 (wybór Karola Wojtyły na stolicę Piotrową). A matka pytana o datę odpowiada dziecku, że to data urodzenia papieża. – No, plomba wyskakuje z wrażenia. Ludzie uzbrojeni w te komunijne srajfony, w te nawigacje, głupieją, nie idą naprzód, wielu ewidentnie przestaje myśleć – zżyma się Andrzej Stanek.
Jak się jest góralem, to człowiek nie zastanawia się, co to znaczy. A to przede wszystkim przywiązanie do tradycji. Praca w Związku Podhalan. Poszanowanie stroju, gwary, śpiewu. Wychowanie kolejnych pokoleń, by pamiętały o tym, o co walczyli dziadkowie. Jego praprapradziadek Wojciech Kojs bił się o Polskę w Powstaniu Chochołowskim, a dziadek Józef Stanek był piłsudczykiem. Przywiązanie do ojcowizny to umiłowanie słów wyrytych na murze zakopiańskiego cmentarza na Pęksów Brzyzku: “Ojczyzna to ziemia i groby. Narody, tracąc pamięć, tracą życie”. Do tego umiłowanie przyrody. – Z przyrodą nie można walczyć, trzeba się dostosować. Nie psioczyć, że halny zrzucił dach czy chałupę, ale tak dom zbudować, by ustał – radzi Andrzej Stanek. I po próżnicy nie gadać, bo nic z tego nie wynika. Wstyd mu, gdy górale uprawiają błazenadę dla turystów lub gdy się wywyższają. Lubi posłuchać mądrych górali, ludzi z krwi i kości. Ale takich coraz mniej.
Góralszczyzna to nieustanna praca. Dla górala iść na bezrobocie to jest wstyd. Dzieci uczone są szybko wartości dobrej roboty. Po szkole nie wolno osiadać na laurach, bo nie wiadomo, co będziesz robić w życiu. – Wymyśliłem sobie, że wyrobię sobie kartę wędkarską i potem będę szkolił ludzi. No i zarabiałem, bo miałem gości, co chcieli łowić na muchę. Zarobiłem jakieś pieniądze. Nie robię tego często, ale już jest i zostało – śmieje się Jędrek. Wciąż nie ustaje w działaniach. Planuje przy rodzinnym domu wybudowanym przez ojca postawić pensjonat.
Zaangażował się w strzelectwo. Startuje z powodzeniem na zawodach trafiając do tarczy tak z pistoletu, jak i z karabinu pneumatycznego, sportowego. Karabin bojowy, strzelba gładkolufowa – też nie stanowi dla niego problemu. – Nie wiadomo, co się w życiu przyda. Na gitarze nauczyłem się grać sam, ale akordeon opanowałem w szkole muzycznej, tak że jak przyjdzie bieda, to siądę na Krupówkach i grosz wpadnie – podsumowuje z przymrużeniem oka Andrzej Stanek.
W planach ma jeszcze latanie. Chce zrobić kurs spadochronowy, paralotniowy, ale przede wszystkim szybowcowy. Tyle że kobieta się burzy. Dlatego trzeba zakasać rękawy, szybko ten pensjonat postawić.
tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki
Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.
2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org