Miłość, zgoda i stajenka cicha
o, dość się miłowaliśmy, jakby nie to, to by dzieciaków nie było – mówi z wesołym błyskiem w oku Helena Sikoń ze Skrzypnego Górnego.
Porusza się powoli, Wciąż coś boli, dokucza. Jak choćby potłuczona podczas upadku ręka. 89 lat życia i ciężkiej pracy daje się we znaki. Brak tchu, kłopoty z mówieniem. A mimo wszystko widać błysk w oku i ślad pogodnego uśmiechu na styranej życiem twarzy.
Pamięta pierwszy rok w Górnym Skrzypnem. Przybyli z Władkiem “na swoje”. To swoje oznaczało kawałek pola i stajenkę, którą dopiero co postawili. Znalazło się miejsce dla krowy, drobiu. I dla nich. Spali z całym inwentarzem pod jednym dachem. Trzymiesięczna Zosia w prześcieradełku zawieszonym na drewnianej żerdzi. Prawie jak Święta Rodzina. Żeby nie czuć zapachów, okładali drewnianą przegrodę sianem. I jakoś sobie radzili.
Starsze dzieci zostały jeszcze w Bustryku u siostry, żeby kończyć szkołę. Z czasem do stajenki dobudowali izbę, a w niej kaflowy piec. Sprowadzili resztę dzieci. Potem postawili wiatę tam, gdzie teraz jest przedsionek, i wreszcie resztę domu. Niewielki, skromny, dziś to cały świat pani Heleny. Nie da rady wyjść nawet do kościoła. Tylko do lekarzy, by łatać styrane życiem zdrowie.
Z Władkiem (tak na niego wszyscy mówili, choć w papierach miał Bolesław wpisane) mieli w sumie szóstkę dzieci. – Co rok to prorok, jedno usiadło, to już drugie na świat przychodziło – mówi z trudem, ale przy tym zawadiacko się uśmiecha. I wylicza: Józek, Jasiek, Władek, Zosia, Marysia i Hela. Staszek zmarł zaraz po urodzeniu.
Miłość? – No, dość się miłowaliśmy, jakby nie to, to by dzieciaków nie było – podkreśla.
I cofa się pamięcią jeszcze dalej. Niedługo po tym, jak urodziło się pierwsze, Władka wzięli do wojska. Na dwa lata. Jeszcze mieszkali w Bustryku. Na szczęście samotnej matce w wychowaniu pomagała mama i siostry. Cztery lata później Helena wzięła z Władkiem ślub.
Na Skrzypnem mieli 2 hektary pola, trochę inwentarza i nieustanną biedę. Trzeba było dzieciaki wyszykować do szkoły, pole obrobić, a żeby dorobić – nauczyła się szyć. A i z tym zarobkiem to różnie bywało. – Zdarzało się, że ktoś zapłacił, ale częściej przyszedł pomóc w polu, by odrobić to szycie. A i za Bóg zapłać się czasem robiło. No bo jak ktoś nie miał nic – to dobre i to było – wspomina.
I tak na codziennych obowiązkach upływało życie. Dzień do dnia podobny. Choć wydaje się, że jeszcze niedawno chodził po chałupie – Władka nie ma od 11 lat. Żona dziś z trudem sobie przypomina, że zmarł w 2007. A właściwie przypomina jej to Józek, syn, z którym samotnie dzielą dom i codzienne życie.
Nie czuje się jednak sama. Odwiedzają ja wnuki i prawnuki. Ile ich ma? Nie jest w stanie policzyć. Tu nawet 62-letni Józek się poddaje, nie podejmując trudu podsumowania. Musi ich być dużo.
Pani Helena wzdycha ciężko, mówi z trudem, ale uśmiech nie znika z oczu. Wydaje się, że te oczy mówią więcej, niż jest są stanie wypowiedzieć usta. A te niemal szeptem wypowiadają to, o czym cały współczesny świat zapomniał. – Co w życiu najważniejsze? Zgoda. By jeden drugiego słuchał, by nie chować złości. Myśmy się nigdy nie bili, słuchali jeden drugiego. I dobrze się żyło – dodaje.
Ale świat, choć ściele się gdzieś u stóp Skrzypnego Górnego, cichych słów staruszki nie słyszy. A może raczej – słyszeć nie chce.
tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki
Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.
2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org