Scroll Top

Zofia Kubik

Żyć z całych sił

B

rać z każdego dnia, ile się da. Cenić pracę i nie narzekać, że jest za ciężko. Trzymać język za zębami – radzi Zofia Kubik – “Silna jak Halny” z Krościenka.
Kiedyś uwielbiała chodzić po górach. Nogi lekko niosły w nieznane miejsca, a oczy cieszyły się każdym nowym widokiem. Gorce były pierwsze. Na Lubaniu znała każde dumnie unoszące koronę liści drzewo, przyspieszające bicie serca pagórki i zielone, zachęcające do odpoczynku dolinki. Miała swoje ścieżki. Potem był Pieniny i równie piękny Beskid Sądecki. Tatry odkryła nieco później… Zachwyt tym, co zobaczyła, mocno zakorzenił się w jej głowie. Wystarczy, że zmruży oczy, a znowu jest w miejscach, które niegdyś z taką pasją zwiedzała. – Polska jest piękna – raz po raz podkreśla pani Zofia, której choroba jakiś czas temu zabrała zwinność poruszania się i dobry wzrok.
Pani Zofia ma dobrą pamięć, dzięki czemu dziś bez trudu wraca wspomnieniami do dawnych chwil. Gdy miała 12 lat, wybuchła wojna. – Pamiętam, jak chłopy uciekały z domów, a rodziny rozpaczały. Tak było u nas, i u sąsiadów – opowiada.
Zanim Niemcy weszli do Szczawnicy, mężczyźni mieli stawić się w wojsku. Poszli górami do Sącza, a gdy dotarli na miejsce, nikogo w urzędzie nie było. Część z nich wróciła do domów, razem nimi przyszedł ojciec pani Zofii. – Mój tata był bacą. Pierwszy raz poszłam do niego na Lubań z babką, a później już co niedzielę sama chodziłam – Szczawnica, Krościenko, Grywał i dalej w górę. Dziś sobie nie wyobrażam, jak mogłam 5 litrów jedzenia zanieść taki kawał drogi. Nie nosiłam tego na plecach, a w rękach. W kolejnym roku tata zaczął bacować u hrabiego w Szczawnicy. To były czasy, gdy partyzanci szukali schronienia w lesie – wspomina.
Ojciec uczył młodą Zosię skrótów, wiele razy tłumaczył, jaką trasę ma wybrać, by nie stało się jej nic złego. Nigdy nie pytała, dlaczego ma być czujna, z czasem dotarło do niej, jakie groziło jej niebezpieczeństwo, gdy nosiła partyzantom jedzenie. – Tata nalewał mi żętycy do dzbana, miałam go zanieść pod buka i krzyknąć “Jastrząb”. Ojciec nie chciał, żebym wiedziała, komu zanoszę jedzenie, ale ja się domyślałam, że muszę znać tę osobę. Przychodziła tam także pielęgniarka – siostra Melania, która pracowała w ośrodku zdrowia w Szczawnicy. Raz widziałam, jak idzie z plecakiem. Kiedy doszłam do koliby, powiedziałam tacie, kogo spotkałam, a on krzyknął na mnie: “To nieprawda, mylisz się, siostra Melania tu nigdy nie chodzi! To na pewno była turystka” – opowiada. Młoda góralka widziała także, jak do partyzantów przychodził ksiądz Zygmunt. Opowiedziała o tym tacie, ale jak dostała reprymendę, nigdy więcej o tym nikomu nie wspominała.
Góralka nigdy nie bała się pracy, choć miała sporo obowiązków. Chętnie pomagała ojcu. Potrafiła zwieźć siano, cepami młócić zboże oraz ciąć piłą drewno. – To nie była lekka praca, ale przyjemna – wspomina. – Wszystko, czego się za młodu nauczyłam, przydało mi się w życiu. Raz, gdy zamieszkaliśmy z mężem w nowym domu w Krościenku, zabrakło nam opału. Józka w domu nie było, bo był w pracy. Co miałam robić, podcięłam olchę, dobrze wiedziałam, jak mam to zrobić, bo jeździłam z tatą do lasu, a następnie pocięłam klocek. Byłam wtedy w ciąży z córką – wspomina.
Mąż po ślubie pracował na posterunku milicji, niedługo, bo w tej pracy nie potrafił się odnaleźć. – Gdy UB przyjechało do Szczawnicy, bo czegoś nie wykonał, to ze złości oficerowi rzucił broń pod nogi. Dostał za to dwa tygodnie aresztu – wspomina pani Zofia. Po drugiej niesubordynacji mąż pani Zofii dostał wypowiedzenie z pracy. To były trudne chwile, ale udało im się je przetrwać.
Gdy mąż nie miał pracy, pani Zofia dorabiała, szyjąc. Była przecież męskim krawcem, przez trzy lata krawiectwa uczyła się w Nowym Targu. – Spędziłam prawie 30 lat za maszyną – wspomina. Z czasem Józef znalazł nowe zajęcie. Został leśnikiem. Wspólnie dochowali się syna Michała i córki Kazimiery, potem wnuków i prawnuków. Żyli zgodnie, w miłości, szanowali się. Mimo wielu obowiązków potrafili znaleźć czas na wyjścia w góry, a także na podróże po najpiękniejszych zakątkach Polski.
Gdyby Silna jak Halny z Krościenka miała dać dobrą radę młodym, powiedziałaby: pracę szanować, bo każde nowe doświadczenie przydaje się w życiu. Za dużo nie mówić, lepiej trzymać język za zębami, niż kogoś obgadywać. Nikomu niczego zazdrościć, na to, co się ma, trzeba zwyczajnie zarobić.

tekst: © Aneta Dusik
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org