Scroll Top

Anna Czaplińska

Bóg nade mną czuwa

C

zasem jedno czy dwa pozornie nieważne słowa ważą na całym życiu. 94-letnia Anna Czaplińska z Rabki w trudnych momentach przypomina sobie stanowcze słowa lekarza z lazaretu: “Nie becz”. Dzięki nim wie, co ma robić.
Była najstarszym z dziesięciorga dzieci Maciołów. Ojciec Jan był pracownikiem gminy, szanowanym obywatelem w uzdrowisku. Matka zajmowała się domem. W opiece nad liczną dziatwą wspierała ją macocha taty. – To była nasza kochana babcia, dusza człowiek. Ona gotowała i zawsze broniła nas przed mamą – opowiada 94-letnia dziś Anna. Z sentymentem wspomina smak ziemniaczanki, którą robiła ukochana babcia. – W garści przyniosła warzyw z ogrodu i wrzuciła do garnka, ale jaka ta zupa była dobra – podkreśla. Pamięta, jak dzieci jadły z jednej miski. Ojciec jadł o innej porze, z własnego talerza. – W domu była dyscyplina, pacierze trzeba było mówić, do kościoła i szkoły chodzić – wspomina. – Biedy w domu nie było – podkreśla. Także słodycze pojawiały się od czasu do czasu.
Do szkoły chodziła z elementarzem. Zapamiętała doskonale czytankę “Paweł kuje konia”. – Raz ją przeczytałam i znałam na pamięć. Podobno byłam zdolna – śmieje się. W czwartej klasie podstawówki musiała jednak przerwać edukację. Zachorowała mama, a ona jako najstarsza musiała wspomóc babcię w opiece nad młodszym rodzeństwem. Przy domu było małe gospodarstwo, a w nim ulubiona krowa “Malina”. – To była moja ulubienica, ale i męczennica. Drapałam ją poza uszy, drapałam pod pyskiem, bardzo ją lubiłam – podkreśla. Krowę zabrali Niemcy. Została koza, która dawała mleko rodzinie.
Kiedy wybuchła wojna, Anna zaczęła pracę w ogrodzie zdrojowym, żeby nie zabrali jej na roboty do Niemiec. Plewiła, pikowała, przesadzała rośliny przez cztery okupacyjne lata. – W Rabce były wszystkie służby niemieckie. Strach był i bieda – wspomina.
Pamięta Żydów, ich sklepy. Szczególnie utkwił jej w pamięci sklep koło Rynku, gdzie mama robiła zakupy. – Gdy mama robiła większe zakupy na święta, ja dostawałam od Żydówki garść cukierków – wspomina. Po wojnie Rabka zmieniła się zupełnie, a Żydzi zniknęli z jej krajobrazu.
– Jak wojna się kończyła i przechodził front, przyszedł żołnierz i zabrał mnie wraz z 2 innymi kobietami do pracy przy chorych w szpitalu wojennym – wspomina. – Dużo się tam napatrzyłam, jak ludzie umierali. W parku zrobili cmentarz wojenny – opowiada. – Kiedyś rozpłakałam się, gdy przed zabiegiem usypiali chorego – przypomina sobie. Wtedy usłyszała od lekarza stanowcze: “Nie becz. Jak umrze, to będziesz beczeć, teraz go ratujemy!”. I to “nie becz” utkwiło w niej tak mocno, że wiele razy do niej wracało, kiedy miała trudne momenty. Dawało jej siłę. – I – jak mówi – nauczyło myśleć.
Po wojnie zaczęła pracę w opiece społecznej. – Biuro opieki społecznej było na plebanii u proboszcza, prowadziła je emerytowana nauczycielka z Zarytego – wspomina. Pani Anna gotowała w kuchni. – Po wojnie dużo było biednych osób, było komu gotować – podkreśla.
Kolejnym zakładem pracy było kolejowe sanatorium dla dzieci “Lotos”. Tam poznała swojego męża Romualda, który był elektrykiem na kolei. Pochodził z Nowego Sącza, a pracował w Chabówce. Kandydatów na męża było dwóch, i w dodatku byli kolegami. – Wyszłam za mąż za tego, który się bardziej starał – kwituje i już nie chce rozwijać tego wątku. Czasu na poznanie lepiej wybranka serca nie było, nie było czasu na randki, potańcówki. Spotykali się tyko w pracy. Ślub wzięli w czerwcu 1948 r., a jesienią mąż został zabrany do wojska. Był przez 2 lata w marynarce wojennej. Anna pojechała za nim do Gdyni. Znalazła pracę jako gospodyni. Gdy mąż miał przepustki, mogli trochę czasu spędzić razem. Odwiedzał ją zazwyczaj raz w tygodniu. Po zakończeniu służby razem wrócili do Rabki. Wynajęli mieszkanie. Romuald wrócił do pracy na kolei, Anna zaszła w ciążę. Na świat przyszedł Romuald junior, który niestety po 6 miesiącach zmarł. Był rok 1950.
Trzy lata później urodziła się Ewa. Za kolejne trzy lata przenieśli się całą rodziną do Stargardu Szczecińskiego, gdzie mąż znalazł pracę na kolei. – Ja zajmowałam się domem, dzieckiem i uzupełniałam edukację – opowiada Anna. Maturę zdała w tym samym roku, co córka Ewa. W tym samym roku małżeństwo wróciło do Rabki, a Ewa zaczęła studiować rehabilitację w Krakowie.
Pani Anna zaczęła pracę jako kierowniczka stołówki, marzyła o dalszym kształceniu. – W partii usłyszałam, że szkoda mojego zdrowia – opowiada.
Mieszkali w lokalach należących do kolei, ciągle zmieniali adresy. Na emeryturze trafili do mieszkania w Mszanie Dolnej. W 2015 r. swoje lokum znaleźli w Domu Pomocy Społecznej “Smrek” w Zaskalu. Po ośmiu miesiącach mąż zmarł, a ona została sama.
– Wszystkie dni w moim życiu były jednakowe, nie było wiele radości – mówi Anna. Zapytana o najszczęśliwszy dzień w życiu, chwilę się zastanawia. – Takie poczucie wolności miałam po wojnie, jak Niemcy poszli – mówi. Czasy młodości przypadały na trudny okres stalinizmu. – To były smutne czasy, wszyscy uczciwi ludzie mieli wtedy smutne życie – podkreśla.
Marzeń nie ma. O zdrowie się modli, z nieustającym bólem nóg nauczyła się żyć. – Gdybym miała lepsze zdrowie i nogi mnie tak nie bolały, chciałabym przejść szczytami południowych Karpat – zdradza. Bo kiedyś pani Anna dużo chodziła po górach – razem z mężem i córką. Dziś musi wystarczyć widok Tatr, który nieustająco ją wzrusza. – Patrzę na górskie łańcuchy, lubię ten tatrzański granat – rozmarza się na chwilę.
Mimo 94 lat pani Anna radzi sobie sama bardzo dobrze. Jest pogodna, często się uśmiecha, jest podporą dla innych pensjonariuszy “Smreka”. – Chodzę, wstaję, wszystko koło siebie zrobię – opowiada. – Ja się nie rozklejam, jak widzę, że komuś coś dolega albo go coś trapi, to pogłaszczę i pocieszę – mówi. – Pan Bóg czuwa nade mną – mówi z charakterystycznym dla niej uśmiechem, pełnym dobroci i ufności.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org