Scroll Top

Zofia Machoń

Chrabąszcze i płaszcz Matki Boskiej

P
ani Zofia pochodzi z Huby, mieszka w Zakopanem i choć przeżyła 101 wiosen, ma doskonałą pamięć.
Jest bardzo pogodną i rozmowną kobietą. – Niemiec mógł zabić, a Rusek zgwałcić, trzeba było całe życie uważać – mówi Zofia Machoń, urodzona w 1917 roku. Mam szczęście. Rok temu odwiedziłem ją w setne urodziny. Dziś znów siedzimy w jej pokoju na Stachoniach z widokiem na Tatry. Pani Zosia jest w dużo lepszej formie niż 365 dni temu.
Jakub Pawlikowski i Anna z Plewów, jej tata i mama, pojechali do Ameryki jeszcze przed pierwszą wojną. Dom postawili na Hubie. Zofia była bardzo pracowitym dzieckiem. – Jak byłam mała, mama budziła w lecie i trzeba było iść do lasu grzyby zbierać – mówi Zofia. Pamięta chrabąszcze. Chmarami latały, aż szumiało z daleka. Jak obsiadły krzak, to w momencie go zjadły. Pracy w polu było wiele od samego świtu. Światła nie było, nafty było szkoda, było ciemno. – Nieraz prosiliśmy mamę, żeby kwaśnicę nagotowała, choć nienamaszczona, to z ziemniakami się pojadło, byłeś najedzony – mówi Zofia Machoń. Jak miała 13 lat, poszła z Huby do Czarnej Góry na służbę. Gospodyni miała dzieci: Halinka 5 lat, Wojtuś 3 latka, a trzecie w drodze. Marnie płaciła, 80 złotych na rok. A Zosia wszystko umiała robić. W polu i w domu. Na wiosnę gospodarze postarali się o przepustkę. Chodziła za Jurgów do Czechosłowacji i sadziła smreki. Na cały dzień miała placek na blasze pieczony, twardy jak beton. Popijała go wodą z potoka. Człowiek był cały czas głodny. Boso się chodziło. Korony, co zarobiła, zabrali gospodarze. Pasła owce, ze zmęczenia padała. Służyła w Nowym Targu, pracowała też przed wojną u Żyda w karczmie. Dobrze płacił, 20 złotych miesięcznie. Przyszli Niemcy i ich pomordowali. – Słaba byłam, bo często mdlałam. Do kościoła poszłam, to dzwonki dzwonią, wargi sinieją i mdlałam. Słabowite serce miałam – mówi najstarsza zakopianka.
Jak przyszła zima, to po chałupach baby przędły len. Żeby było płótno na prześcieradła, koszule i gacie dla chłopów. W każdej wsi, w każdej chałupie każda umiała płótno zrobić. Wspomina adwentowe pieśni, całe kolędy, pieśni na Wielki Post. Śpiewało się, bo wszyscy do kościoła chodzili. Nie tak jak dziś, że modlić się nie chcą. – O, ludzie, co za czasy! – załamuje ręce stulatka.
Słucham opowieści o każdej siostrze i bracie, o wujku, co to do Brazylii i Argentyny pojechał. Potem ze zgryzoty, że wojna wybuchła, to się nie ożenił. Oglądamy zdjęcie sprzed wieku. Tu siostra mamy. Jej mąż z pierwszej wojny rękę miał przestrzeloną i brał rentę 50 zł. Jego sąsiad nie miał całej nogi, to brał 100 zł. Na miesiąc! Staś to najmłodszy brat na zdjęciu. Józek, brat, co był trzeci po Marysi, to go nie ma na zdjęciu. – Ludwik 2,5 roku młodszy ode mnie, też go nie ma. Musi się pracować mózgiem, żeby była dobra pamięć. Trzeba słuchać, jak mówi kto mądrzejszy, a mózgiem ruszać – Zofia zdradza receptę na dobrą pamięć.
W czasie wojny dostała wezwanie na roboty. Do Matki Boskiej się modliła, żeby ją płaszczem swym okryła. I Opatrzność obroniła ją 4 razy. Pani Zosia opowiada o każdym z cudownych ocaleń. To opowieści ze szczegółami. Gotowy scenariusz na historyczne filmy akcji. Przeplata je dygresjami o dzisiejszych, złych relacjach z najbliższą rodziną. O tym nie będziemy pisać. Każdy z 4 cudów to ratunek zesłany od Matki Boskiej. Od łapanki na Rynku w Nowym Targu, od aresztowania przez żandarma, który chciał zastrzelić ją i jej gospodarza. Ucieczki do lasu. Przez głębokie śniegi. O tym, jak brat przez płot skakał, żeby go hitlerowiec nie zastrzelił. Jak mu bez pieniędzy bilet w Krakowie pani w okienku dała, żeby się ratował. Jak Niemcy po lesie strzelali. O ucieczce do Ochotnicy. O tym, jak łatwo dało się oszukać Niemców. Ale nie zawsze. Córkę sąsiadów zabrali. Potem pisała do matki, że lepiej jej by było, żeby ją dała na pożarcie świniom, albo od razu spaliła, tak źle trafiła. O bunkrze w Harklowej, z którego Niemcy przez okienka obserwowali, kto po drodze idzie. Był też szlak ucieczki na Knurów. O tym, jak się pozbyć rasowych, wielkich wszy z wełnianego swetra nie będę pisać. Była też skrytka w stajni pod żłobem. Na kenkarcie Ludwika brat Staszek wyjechał na roboty. Jak Niemcy z Ruskimi zaczęli przegrywać, to bauer posłał Staszka pod francuską granicę, do kopania okopów. Amerykanie tak bombardowali, że z kopiących okopy zostało ich tylko 6. W tym Staś.
Historia ciotki Kasi, ciotki Zosi, brata ojca po trzeciej matce, bo dziadek pił, dwie żony mu umarły. Historia kanadyjskiego Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego i jego biskupa. – Modlę się codziennie i całe życie stosuję najważniejszą zasadę: szanuj ojca swego i matkę, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło – podkreśla pytana o receptę na długowieczność. Bez problemu sypie datami i snuje wspomnienia o najbliższej rodzinie. Jej ojciec zmarł w 1928 r. na raka. A mama umarła w trakcie okupacji w 1942 r. – Tata miał raka, przeszedł operację. Operacja się udała, ale pacjent zmarł – dodaje Zofia Machoń.
W trakcie wojny ukrywała się przed Niemcami, by nie zostać wywiezioną na roboty. Mieszkała i pracowała u dobrych ludzi w Hubie nad Jeziorem Czorsztyńskim. Tam też poznała swego przyszłego męża Jana Machonia, który pochodził z Moszczenicy. Był fiakrem i pomagał w gospodarstwie wdowie z dziećmi, która też mieszkała w Hubie. – Zostałam w wojnę bez rodziców, ale poznaliśmy się z Janem i 7 lutego 1945 r. wyszłam za niego za mąż i potem sprowadziliśmy się do Zakopanego – wspomina Zofia Machoń. – Mąż fiakrował, bo za Niemców można było być fiakrem, ale jak przyszli Ruski, to konie zabierali, nie było z czego żyć. Biednie było.
Mąż pił. Oj, pił. Pomimo trudności pani Zofia żyła skromnie, ale sobie radziła. Urodziła syna i dwie córki. -Syn umarł, ale są wnuki i prawnuki – dodaje z uśmiechem stulatka. Doczekała się 10 wnuków, które mieszkają w Polsce i Kanadzie, 13 prawnuków, z których 5 żyje w kraju, 5 w Kanadzie, a 3 w USA.
Naszej rozmowie przysłuchuje się wnuczka Anita Stoch-Nowaczyk z mężem Pawłem Nowaczykiem. W pokoju obok bawi się 5-letnia Zosia, imienniczka prababci.
– Trza się modlić. Mało jeść, mało spać, dużo się modlić i nie przestawać – podsumowuje Zofia Machoń. Jej dni wyglądają podobnie. Wstaje rano. Czesze się, myje, ubiera i klęka do pacierza. Potem odmawia Różaniec w intencjach, o które prosi proboszcz z sanktuarium na Olczy. Za Polskę, za cały świat i za wnuki. I tych, co potrzebują pomocy. Wychodząc, proszę, żeby też za moją mamę się pomodliła. Za Elę, co miała udar i nie mówi.

tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org