Scroll Top

Wanda Szado-Kudasik

Rejna z Miasta

P

oetka Miastowa, Tischnerowska Ksantypa, babcia 11 wnuków i 7 prawnuków.
Trudno sobie w Nowym Targu wyobrazić ważną uroczystość bez wiersza Wandy Szado-Kudasik. Od jej strof zaczyna się od lat każdy Almanach Nowotarski. Dziś jest etatową poetką w Mieście, ale jeszcze niedawno była kojarzona jako regionalistka, aktywnie działająca w Związku Podhalan. Prowadziła z mężem zespół “Śwarni”, udzielała się jako radna. Ważnym miejscem na mapie Nowego Targu był też dom Kudasików na Podtatrzańskiej, swoisty salon, w którym odbywały się istotne nocne Polaków rozmowy, filozoficzne dysputy. To u Kudasików Tischner odczytywał napisane właśnie fragmenty “Filozofii po góralsku”, a gospodarzy – panią Wandę i jej męża Andrzeja – uwiecznił w książce jako Ksantypę i Sokratesa.
Góralska izba mnie ukształtowała
Wanda Szado-Kudasik, choć urodziła się w Płocku, podkreśla swoją góralskość. Góralska krew płynie w niej po mamie, która pochodziła z Suchego na Podhalu. Twierdzi też, że najważniejsze wartości wyniosła z góralskiej babcinej izby, w której spędziła część okupacji.
Mama pani Wandy po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego w Nowym Targu trafiła na Nowogródczyznę. – Mama powtarzała, że te lata na Kresach były dla niej najpiękniejszym okresem w życiu. Młodymi nauczycielkami opiekowała się pani ze dworu – pani Rymszyna. Mama jeździła na bale, kuligi. Tam też poznała tatę – opowiada. Z mężem wyjechała na Śląsk, potem do Płocka, gdzie w 1936 r. na świat przyszła Wanda. Niedługo potem urodzili się bracia bliźniacy – Adam i Zbyszek.
Wybuch wojny we wrześniu 1939 r. zakończył sielankę. Najpierw rodzina uciekała na Wschód, a gdy okazało się, że 17 września do Polski wkroczyli Rosjanie, ich wóz zawrócił. Po powrocie zastali splądrowane mieszkanie. Wkrótce Niemcy aresztowali ojca, trafił do obozu w Dachau. 28-letnia wówczas mama została z trójką małych dzieci i 15-letnią siostrą, którą się opiekowała. Przesiedlili ich do Generalnej Guberni, stamtąd zimą 1940 r. wyjechali na Podhale z 30-kilogramowym dobytkiem, bo tyle mogli zabrać ze sobą. Przyjechali do domu rodzinnego w Suchem. – Mieszkaliśmy wszyscy w jednym pomieszczeniu, w sumie 11 osób. Bieda była straszna. Mama nie mogła nigdzie znaleźć pracy, rozkidywała gnój, szyszki zbierała, żeby było czym palić – wspomina pani Wanda. – Te 3 lata, które tam spędziłam, zaważyły jednak na całym moim życiu. Ta izba mnie ukształtowała – podkreśla po latach. – Tam nauczyłam się zasad, którymi kierowałam się całe życie. Moja babcia promieniała dobrocią, żyliśmy wszyscy w zgodzie – mówi.
Opowiada o szacunku dla starszych, codziennych porannych godzinkach zmawianych przez babcię. O bieli koszul pranych kijanką w potoku. O czerwonej wstążce do gorsetu, bardzo przez siostry mamy szanowanej.
Widok ojca na moście
W 1942 r. mama dostała posadę nauczycielki w Szaflarach. Wyjechała tam z trójką dzieci i siostrą Antosią. – Mieszkaliśmy u Cachrów za mostem, miałyśmy pokój z kuchnią – wspomina pani Wanda. – Cała wieś nam bardzo pomagała. Pan Szydełko, dyrektor mleczarni, co tydzień przynosił osełkę masła i bańkę mleka, ks. Wójtowicz przynosił jabłka z plebańskiego ogrodu, jak mógł, wspierał wójt Kamiński – wymienia. Doskonale pamięta zbiorowy pogrzeb Gutów Mostowych zamordowanych przez Niemców na osiedlu Nowe w Szaflarach. W domu zamordowali matkę, ojca i 2 synów. Trzeciego z synów zastrzelili pod Zakopanem. Do dziś pamięta kondukt i widok 5 trumien.
Pamięta też do dziś zapach kiełbasy, którą matka suszyła w kuchni, żeby posłać mężowi do obozu w Dachau. – Gdy już pęto było gotowe do wysłania, ukradła je Cyganka. Mama płakała strasznie, nie mogła przeboleć, że nawet plasterka nie dała dzieciom – wspomina pani Wanda. 
W Szaflarach zastało ich wyzwolenie. W listopadzie 1945 r. do domu wrócił ojciec. Ten dzień zapamiętała na całe życie. – Wracaliśmy ze szkoły całą czwórką. Przechodziliśmy przez most, gdy zobaczyłam z drugiej strony dziwnie wyglądającego człowieka w berecie – wspomina. Wanda nie wie, jak go rozpoznała, skąd wiedziała, że to on. Zawołała “tatuś” i rzuciła się mu na szyję. Ojciec spędził w Dachau 5 lat, po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów więźniów zabrał Czerwony Krzyż do Paryża, gdzie w przytułku dochodzili do siebie. – Ojciec chciał, żebyśmy przyjechali do niego, ale mama się nie zgodziła. Tymczasem, gdy tata wrócił z Zachodu, dla ówczesnych władz komunistycznych był podejrzany. Oskarżany był o to, że przywiózł pieniądze z Zachodu dla partyzantów Ognia. Nie mógł nigdzie znaleźć pracy – opowiada pani Wanda. W końcu ojciec znalazł etat w Centrali Obrotu Zwierzętami Hodowlanymi. Rodzina przeniosła się do Nowego Targu. Mama uczyła w Kolasówce. Mieszkali w wynajętym mieszkaniu na Kokoszkowie.
Trudna młodość w stalinowskiej otoczce
Liceum przypadło dla pani Wandy na czas najgorszego stalinizmu. Przyszły mąż – Andrzej chodził do tej samej klasy. Znali się zresztą dobrze od dzieciństwa, bo przyjaźniły się ich mamy, które pochodziły z Suchego i obie były nauczycielkami. – Andrzej żartował, że podczas pierwszej wizyty u nas nie zachwycił się mną tak bardzo jak koniem na biegunach, który miałam – wspomina ze śmiechem.
Po liceum Wandzie zamarzyła się stomatologia. – Mimo zdanego egzaminu nie dostałam się, bo ojciec był podejrzany – opowiada. Przez rok pracowała jako pomoc dentystyczna, pomagała też mamie, która prowadziła zespół regionalny w Technikum Mechanicznym. Po drugim nieudanym starcie na studia do akcji wkroczyła mama, która pojechała do Komitetu Wojewódzkiego Partii i tam zrobiła awanturę, której efektem był indeks na wymarzone studia. Na stomatologii wytrzymała 2 lata. Wyszła za mąż, urodziła pierwszego syna, wróciła do Nowego Targu. Mąż Andrzej studiował polonistykę, po obronie także wrócił do Nowego Targu, uczył w Sokole, szybko zaangażował się w działalność społeczną. Po roku w wynajętym mieszkaniu rodzina przeniosła się do domu wybudowanego przez teściów przy ul. Podtatrzańskiej. – W tym roku mija 60 lat, jak tu mieszkam – podkreśla.
Pani Wanda najpierw pracowała jako kierownik zajęć pozalekcyjnych w Technikum Mechanicznym. Prowadziła zespół regionalny, przygotowywała recytatorów. Po 7 latach przeniosła się do Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 zwanego popularnie “Sokołem”, gdzie pracowała już do emerytury jako bibliotekarka. W międzyczasie skończyła Studium Kultury i Oświaty Dorosłych, a także Studium Bibliotekarskie. W “Sokole” założyła kabaret “Togus”.
Gdyby Wanda była Ewą…
– Odkąd pamiętam, pisałam – pamiętniki, wiersze – mówi. Pisała w języku literackim i gwarą. Ujawniła się dość późno, bo dopiero na emeryturze. Przełomem był rok 1994, kiedy mąż pani Wandy wysłał jej wiersze na kilka konkursów i od razu posypały się nagrody: 1. miejsce w Konkursie im. Tadeusza Staicha na wiersz o tematyce górskiej i 3. miejsce w Konkursie Poezji Religijnej w Ludźmierzu. Na gwiazdkę dostała szczególny prezent – podczas pierwszego spotkania autorskiego w Jatkach otrzymała od przyjaciół wydany w tajemnicy przed nią jej pierwszy tomik “Rejny z Miasta syćkiego po krapce”. Oprócz jej wierszy znalazły się tam także utwory napisane dla niej przez przyjaciół i syna Maćka. Ks. Józef Tischner napisał 3-aktową sztukę “Gdyby Wanda była Ewą” – parafrazę Gałczyńskiego “Gdyby Adam był Polakiem”. Utwór został odegrany podczas pamiętnego wieczoru w Jatkach. Wiersz o Wandzie napisała też jej imienniczka – Wanda Czubernat, a także poeta miastowy – Roman Dzioboń.
Pochwały publiczności, a także wysoka ocena Tadeusza Staicha ośmieliły panią Wandę i dodały skrzydeł. Posypały się kolejne wiersze i tomiki. Do tej pory wydała ich aż 9, a w przygotowaniu są 2 kolejne.
Częstym recenzentem wierszy pani Wandy był często ks. Tischner, który bywał w domu Kudasików, szczególnie w latach 90. – Rozmawiało się o życiu, o tym, co nas gnębi. Tischner dodawał nam otuchy, uczył odkrywać dobro w człowieku. Dlatego teraz tak mnie boli, że się go szkaluje. Pamiętam, jak kiedyś opowiadał, jak to esbeka, który za nim ciągle chodził, zaprosił na herbatę. Opowiadał nam, że odkrył, jaki to był biedny, nieszczęśliwy człowiek. Tischner potrafił w każdym odkryć dobro. Ale nigdy się nie sprzedał. Za komuny go prześladowali i teraz znowu go szkalują – ubolewa pani Wanda.
Kocham cię, Jędrusiu
– Miałam szczęście do ludzi, do męża też – podkreśla. – Z Jędrkiem mieliśmy podobne zainteresowania, odbieraliśmy na tych samych falach. Nigdy nie dbaliśmy o dobra materialne, zawsze inne rzeczy były dla nas ważniejsze. Nasz dom był pełen miłości, a miłość rządzi wszystkim, jest najważniejsza – mówi. – Zaiskrzyło między nami w liceum. Pamiętam, jakie katusze przeżywałam, gdy odgrywaliśmy w liceum “Matkę” Gorkiego. Ja byłam matką, on synem. Musiałam powiedzieć “Kocham cię, Jędrusiu” – wspomina ze śmiechem. Zauroczenie przerodziło się w miłość. W czasie studiów w Krakowie wzięli ślub, a małżeństwo ich trwało 46 lat i zakończyła je dopiero śmierć męża. Na szczęście pani Wanda ma blisko wszystkich czterech synów, a także 11 wnuków i 7 prawnuków. Jest otoczona najbliższymi.
Bóg, Honor, Ojczyzna – na użytek polityków
Najpiękniejszy dzień? – Dużo było pięknych dni w moim życiu. Na pewno ten, kiedy jako nowotarscy radni byliśmy z wizytą u Jana Pawła II. Podczas Mszy św. w prywatnej kaplicy Ojciec św. modlił się na kolanach. Była absolutna cisza. W pewnym momencie skrzypnął czyjś kierpiec, który przeciął tę ciszę, aż zabolało. Papież odwrócił się do nas i zobaczyłam twarz dziecka pogłaskanego ręką Boga. Zamarłam w zachwycie – opowiada. Ze wzruszeniem przypomina sobie też wizytę męża w szpitalu z pięknym bukietem róż po urodzeniu syna Maćka czy widok ojca na moście w Szaflarach, który wrócił po wojennej tułaczce. 
– Miłość jest najważniejsza w życiu, od niej wszystko się zaczyna – powtarza pani Wanda. – A teraz? Zamiast miłości tyle zawiści wśród ludzi, tyle niepotrzebnych podziałów. Myślałam, że po 89 r. już nie doczekam takich podziałów – mówi.
Marzenia? – To bardziej plany niż marzenia – mówi po zastanowieniu się pani Wanda. – Chcę wydać te dwie książki, popełnić jeszcze parę wierszy i cieszyć się życiem – wnukami i prawnukami – wymienia. – Marzę natomiast, żeby to moje Podhale było zgodne, żeby ludzie pamiętali o mądrych babcinych radach wyniesionych z góralskich chałup. Żeby pamiętali, jak ważny jest honor, prawda. Dziś hasła “Bóg, honor, ojczyzna” latają w powietrzu, są na użytek polityków, wyciera się nimi usta. A przecież te słowa mają ogromną wagę.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org