Scroll Top

Stanisława Czepiel

Życie jest za krótkie na obrażanie się

P

rzez wszystkie wiosny swojego 90-letniego barwnego życia nie była nigdy w szpitalu. Zaraża śmiechem, dobrym humorem. – Bo nie lubię się gniewać – przyznaje Stanisława Czepiel z Załucznego.
Ciężko umówić się na rozmowę z najstarszą mieszkanką Załucznego, bo powodem są… seriale. Nie chce przegapić żadnego. “M jak Miłość”, “Na Wspólnej” – góralka strzela tytułami, a potem żartuje, że mogłaby pisać scenariusze. To by dopiero była oglądalność! Pewnie zastosowałby swoje maksymy życiowe. – Po co tyle zwady, po co tyle niedobroci ludzie sobie szykują wzajemnie, ja tam nie lubię się gniewać. Życie jest jedno, raz dłuższe, raz krótsze – mówi. Doczekała się 6 wnuków i 9 prawnuków, najmłodszy ma zaledwie 4 miesiące. I jest oczywiście oczkiem w głowie nestorki rodu. Dumna jest także ze swoich dzieci – Tadeusza i Bogumiły. Syn chętnie bierze udział w eskapadach rowerowych, i to po całej Polsce, w ramach Rowerowej Pielgrzymki z Giewontu na Hel. Zaś córka jest niezwykle gościnna, to tam zawsze w okresie świąt gromadzi się cała rodzinka.
W życiu pani Stanisławy Czepiel bywały i chwile, które wcale nie nastrajały jej do śmiechu. Było jeszcze trzecie dziecko – Właduś, który “robił szkoły”, ale Pan Bóg zawołał go do siebie już w wieku 17 lat. – Był jednym z pierwszym pacjentów szpitala amerykańskiego w Prokocimiu. Zaczął uczyć się w liceum, jednak serce nie dawało za wygraną. Pamiętam, kiedy zajechali do nas do domu profesory z liceum. Myśleliśmy, że Władzio może co przeskrobał, a oni nam przyjechali oznajmić, że synek kochany nie żyje – wzrusza się nasza rozmówczyni. Wcześniej zupełnie przypadkiem, bo przez wieś przejeżdżał inspektor “od szkół”, udało się wyprosić dla niego zajęcia indywidualne.
Nie było też łatwo w czasie wojny, którą bardzo dobrze pamięta. Niemal z fotograficzną dokładnością opowiada o ucieczce na wschód. – Tata był listonoszem, oprócz swoich rzeczy, mieliśmy także ekwipunek pocztowy, którego nikt nie chciał przyjąć. Ostatecznie udało się to w Zamościu. Tata dostał nawet potwierdzenie zdania poczty. Potem przekraczaliśmy San, z jednej strony czekali Niemcy, z drugiej Rosjanie. Było to straszne dla kilkuletniej dziewczynki, jaką byłam wtedy. Ale co było robić, nam udało się przedostać przez rzekę. Ileż było trupów po drodze – wspomina Stanisława Czepiel. Z dumą mówi, że pracę na poczcie jej ojciec dostał od Piłsudskiego. Tata był legionistą, a marszałek nakazał, aby każdy z legionistów trafił na państwową placówkę – do kolei, albo właśnie na pocztę.
Zawierucha wojenna przerwała pracę na poczcie w Mszanie Dolnej, potem jednak udało się do niej wrócić. Ojciec pani Stanisławy pracował po 1945 r. na poczcie w Czarnym Dunajcu, codziennie chodził na nogach przez bory i torfowiska. – O, tam! – wskazuje ręką córka Stanisława. Kilka lat temu nasza rozmówczyni wybrała się w podróż nostalgiczną do Mszany Dolnej. Odnalazła nawet dom, w którym mieszkała. – I wyobraźcie sobie, że zastałam już też wiekową babinkę, która mnie jeszcze pamiętała, przyjaźniłyśmy się -opowiada mieszkanka Załucznego.
Pani Stanisława świetnie śpiewa, nawet w czasie naszej rozmowy ciągle coś nuci, mówi, żeby zwrócić uwagę na słowa. O strasznych wydarzeniach w historii świata potrafi – dzięki piosence – opowiedzieć spokojnie. Oczywiście kiedy bawi wnuki – śpiewanie jest lekcją obowiązkową. Maluchy nie zgłaszają sprzeciwu, potem błyszczą w szkole nieznanymi utworami. Śpiewanie u naszej bohaterki szło w parze z szyciem. Pracowała dla jednej z rękodzielniczych spółdzielni na etacie. Dobrze pamięta podróże do Zakopanego, gdzie “pany” zaczepiały ją na ulicy, co to ma za wielki plecak wypchany ładnymi, nowymi ubraniami. Ciuszki szybko się potem rozchodziły.
Nasza bohaterka nie rozstaje się z telewizorem, w którym najchętniej ogląda kanały z serialami. – Mama to nie tylko w miłosnych opowieściach się lubuje, ale i w kryminałach. Gliniarze zawsze ją wciągają – zdradza syn Tadeusz. Ale kiedy są reklamy, babcia Stasia nie próżnuje, tylko zabiera się za gotowanie. I to jakie. Przysmak wszystkich domowników, czyli zupa kminkowa, której smak ona sama pamięta jeszcze sprzed wojny. – Dziś to już gotowanie na prądzie czy na gazie, a te nowoczesności do naszej wioski przyszły dopiero w latach 70. XX wieku – wspomina.
I na koniec naszej rozmowy jeszcze raz apeluje, aby się nie wadzić, bo szkoda życia. – Nie trzeba się kłócić, nie trzeba się wynosić ponad innych, pychy jest za dużo – zauważa całkiem słusznie. Denerwują ją też spory polityków. Nie może zrozumieć, że chodzą do kościoła, a potem tak się kłócą. – I żeby nie było, że ino serialami żyję, Mszę św. też przeżywam i oglądam, kiedy trudno wybrać się do kościoła – zaznacza.

tekst: © Jan Głąbiński
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org