Scroll Top

Helena Nędza

Linii życia wierchy i doliny

J

ak mam apetyt, to choć co zjem, a gdy nogi nie bolą – to chodzę. Cieszę się, że żyję i Panu Bogu dziękuję za to, bo On wszystkim rządzi.
Helena Nędza bywa poważna. Ale choć życie jej nie rozpieszczało – humor jej nie opuszcza. Przeżyła 82 wiosny, wiele biedy i dramatów. A cieszyć się potrafi z najdrobniejszych rzeczy.
– Najważniejsze, że zdrowie jest i nogi nie bolą tak jak innych – zauważa.
Pierwszy dramat rozegrał się zaraz po urodzeniu. Mama jej nie chciała. Dziś pewnie zdiagnozowałoby się depresję poporodową czy inną jednostkę chorobową. Ale ludzie wówczas mówili krótko: zgłupiała. Helenka była piątym z kolei dzieckiem. Ojciec przyszedł z nią do siostry ciotecznej, która dziewczynkę trzymała do chrztu. Powiedział tylko: weź ją, bo i tak dzieci nie macie. I tak Katarzyna przygarnęła dziecko, całe życie traktując jak swoje. A i dla dziewczynki naturalnym odruchem było zawsze słowo “mamo” kierować ku ciotce Kaśce.
I dziewczyna została na Bańskiej Wyżnej na całe życie. Na dobre i złe. Wśród widoków gór dookoła i gwiazd jarzących się nocą na bezchmurnym niebie. Jak wszyscy dookoła skończyła jedynie czteroklasową szkołę. Nauczyła się czytać i liczyć. Wystarczyło. Ważniejsze było, by umieć wydoić krowę, zagonić owce do koszara, a wreszcie – pleść z wełny rękawice i swetry.
Jaśka znała, bo mieszkał też na Bańskiej, ale w dole. Jak to kawaler, zaczął przychodzić pod okno. Przymilał się, zabiegał. I z Heleną pozostał na całe swoje życie. A to skończyło się ciężką chorobą 23 lata temu.
Życie mieli udane – podkreśla dziś wdowa, choć daty ślubu specjalnie nie zapamiętała. Wesela nie było – bo nie było pieniędzy ani krewnych bogatych na tyle, by po oczepinach wróciły się wydatki na jedzenie i napitki. Poszli więc z Jaśkiem ślubować sobie do kościoła w Białym Dunajcu przez wierchy, potok, a wreszcie przez las. Kawał drogi, bo na Bańskiej kościoła jeszcze długo nie było.
A po ślubie tak samo piechotą przez wierchy, potok i łąki dotarli na ugotowany przez ojczyma obiad.
– A jak zjedliśmy, to poszliśmy ku grulom, bo trzeba było je okopać – przyznaje z uśmiechem, jakby to była najbardziej oczywista czynność do wykonania w weselne popołudnie.
Jasiek był dobrym mężem. Doczekali się syna – Józka. Jedynak był w tych czasach rzadkością.
– Jasiek bał się, że jak będzie dużo dzieci, to będą głodować jak i on. Bo jego ojciec grał na gęślach i nie przejmował się niczym. A dzieci narobił dziewięcioro – dodaje już poważniej.
Helena choć syna ma jednego, to cieszą jej oczy trzy wnuczki i pięcioletni Antoś, prawnuczek.
-W życiu najważniejsza jest zgoda. Z Jaśkiem czasem się pokłóciliśmy, ale nigdy się nie gniewaliśmy – podkreśla.
I życie upływało powoli. Na gazdówce mieli trzy morgi pola, koń był, ze trzy krowy i kierdel owiec. Z czasem Helena nauczyła się pleść rękawice z owczej wełny. Popyt na nie był spory, a towar w każdej ilości odbierała handlarka z Zakopanego. Zbierały się więc z sąsiadkami i plotły wełniane supełki, pletąc też na wesoło swoje opowieści. Żeby czas upływał. Jak się zawzięła, to potrafiła przez dzień nawet 6 par rękawic upleść, siedząc do północy. Swetrów też się dość naplotła. Nie lubiła tylko robić skarpet. Dziś już nikt tego nie robi i nikt nie chciałby takiej odzieży nosić. Bo owcza wełna gryzie, a ludzie delikatni. Wszystko zresztą w sklepie kupisz i nie trzeba się tyle napracować.
Skąd u pani Heleny tak dobry humor, mimo że życie wcale nie było różami usłane?
– Po prostu. Jak mam apetyt, to choć co zjem, a gdy nogi nie bolą, to chodzę. Cieszę się, że żyję i Panu Bogu dziękuję za to, bo On wszystkim rządzi, sami byśmy sobie nie poradzili. Szkoda tylko, że katolików jest dużo, ale wielu takich co cieszą się jak ci źle, a jak dobrze – zazdroszczą.
Więc Helena do kościoła chodzi systematycznie, październikowy różaniec tylko raz opuściła. Za drugim razem zagadała się z dziennikarzem i nie zdążyła. – Ej, fajnie się nam rozmawia, to różaniec zmówię sobie potem – dodaje i wybucha śmiechem.
A na koniec, mrużąc oko, zdradza jak to się stało, że nie pije alkoholu. – Sąsiadka pierwszy raz leciała do Ameryki. Poszłam się z nią pożegnać i wypiłyśmy we dwie butelkę wódki. Syn musiał mnie przynieść do domu na plecach. A co się ze mną działo na drugi dzień! Już nigdy więcej się nie napiłam – poważnieje osiemdziesięciodwulatka. Ale tylko na chwilę.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org