Scroll Top

Zofia Walczak Baniecka

Duży był ten mój świat

D

ziadek Kazimierz był potomkiem zbójnika Gadei i przewodnikiem Stanisława Witkiewicza, a babcia Zosia pomagała Tytusowi Chałubińskiemu w pracy.
Przy ulicy Kościeliskiej w Zakopanem, w ogródku pełnym kwiatów stoi piękna drewniana chałupa góralska, której historia sięga 1880 r. Tabliczka na zewnętrznej ścianie informuje, że jest to zabytkowy dom Gąsieniców Bednarzy. Mieszka w niej Zofia Walczak Baniecka. – To jest mój rodzinny dom. Ja się w nim wychowałam, mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem. Dom budował wujek mojego ojca – Józef Ustupski. Wujek był również wyrocznią w sprawach pogodowych. Ja tutaj wróciłam po śmierci ojca i brata – zaczyna opowieść. Wewnątrz rzucają się w oczy drewniane meble w stylu zakopiańskim. Na ścianach wiszą obrazki na szkle i płaskorzeźby. To wszystko dzieło nieżyjącego już męża pani Zofii – Władysława, znanego malarza na szkle.

Dziadkowie
Zofia Walczak Baniecka urodziła się w 1927 r. Wywodzi się ze starej rodziny góralskiej Gąsieniców Bednarzy. Zapamiętała wiele opowieści, zasłyszanych w domu. Jej babką była Zofia z d. Ustupska. Miała siostrę Hankę, która uczyła hafciarstwa w szkole koronkarskiej, założonej przez Helenę Modrzejewską. – Babcia Zosia była bardzo zdolna, znała się na ziołach, wykorzystywała ich lecznicze właściwości, dlatego Helena Modrzejewska wysłała ją na specjalistyczne kursy do Wiednia. Babka stawiała bańki, przystawiała pijawki, odbierała porody, składała złamane kończyny. Kiedy do Zakopanego przyjechał doktor Tytus Chałubiński, często korzystał z pomocy babci Zosi. Była pomocna m.in. w czasie wielkiej epidemii tyfusu. Odbierała też mój poród, i to była jej ostatnia medyczna posługa – opowiada Zofia Baniecka. Kazimierz Gąsienica Bednarz, mąż babci Zosi, a dziadek Zofii Walczak Banieckiej, był synem Tomasza Stopki Gadei, jednego z ostatnich znanych zbójników podhalańskich. Za swoją zbójnicką działalność został skazany na 17 lat więzienia. Karę odsiedział w całości w Wiśniczu. – Po powrocie nastąpiła w nim całkowita metamorfoza. Pisał wiersze, które znajdują się w Muzeum Tatrzańskim, posługiwał do mszy księdzu Józefowi Stolarczykowi, przyjaźnił się z rzeźbiarzem Wojciechem Brzegą – wymienia pani Zofia.
Kazimierz był przewodnikiem, m.in. Tytusa Chałubińskiego i Stanisława Witkiewicza, z którym poszedł na Przełęcz pod Chłopkiem. – Witkiewicz opisał tę wycieczkę w “Na przełęczy” – zaznacza Zofia Baniecka. W rodzinie zachowało się pierwsze jej wydanie z 1891 r. ze specjalną dedykacją od Witkiewicza dla dziadka pani Zofii: “Kazimierzowi Bednarzowi, memu przewodnikowi w wycieczce na przełęczy Mięguszowieckiej – Stanisław Witkiewicz”.

Praca i śpiew
Ojciec Stanisław był muzykantem, stolarzem, cieślą. – Dzieciństwo upłynęło mi na nauce i pracach gospodarskich – wspomina. – Kiedy skończyłam szkołę, wybuchła wojna. W Zakopanem otworzyli dwuletnią szkołę gospodarczą i poszłam do niej. Wiele moich koleżanek i kolegów wywieziono na roboty, a ja znalazłam pracę w prewentorium KBK i pracowałam w nim do końca okupacji – opowiada.
Zofia Walczak Baniecka podkreśla, że w młodości bardzo lubiła śpiewać. – Wiecznie huczałam domownikom za uszami, śpiewałam bez przerwy. Ojciec już nie mógł słuchać i kiedyś powiedział: “Przestań śpiewać, bo będziesz miała głupiego chłopa”. Jak wyszłam drugi raz za mąż, to sobie pomyślałam: “Tato miał rację. Wyszłam za głupiego chłopa, bo kto inny chciałby kobietę z dwójką dzieci” – żartuje pani Zofia.
Zaraz po wojnie wyszła za mąż za Jana Przewratila, górala z Kościeliska, którego ojciec był Słowakiem. – Był przystojny, wysoki, góralski playboy, ale był po czterech latach spędzonych w Mauthausen – wspomina pierwszego męża, który zmarł po 10 latach małżeństwa. Pani Zofia została sama z dwoma synami – Stanisławem i Wojciechem. Musiała ciężko pracować jako krawcowa. – W tym trudnym okresie poznałam młodzieńca o niebieskich oczach, który przywiózł mi końmi drewna na opał od dobrych ludzi – mówi z uśmiechem. To był Władysław Walczak Baniecki (1934-2011), za którego po dwóch latach wyszła za mąż. – Bardzo go szanowałam za dobry stosunek do moich synów z pierwszego małżeństwa – podkreśla. Po roku urodziła się Barbara, dziś znana malarka na szkle.

Mężowskie natchnienie
Ojciec pani Zofii dał młodym Walczakom Banieckim parcelę na Uboczy i drzewo w lesie, więc zaczęli budować dom. Pan Władysław zarobkował transportem konnym, a wieczorami malował i rysował. Zofia Baniecka przypomina sobie: – Ja wtedy szyłam i miałam trochę żurnali, z których mąż zaczął malować modelki. Kiedyś przyszedł Mietek Biernacik, sąsiad, który był znanym kowalem, i powiedział: “Władek, nie maluj takich głupstw, zabierz się za prawdziwe malowanie”. I stało się. W 1968 r. Muzeum Tatrzańskie wraz z Ministerstwem Kultury i Sztuki ogłosiło konkurs na malarstwo na szkle. Władysław Walczak Baniecki otrzymał pierwszą nagrodę. To była ogromna motywacja do twórczej pracy. – W dzieciństwie nie przejawiał takich zdolności – zaznacza pani Zofia. – Nie było na to czasu. W domu trzeba było pracować. Dzieci robiły w polu. Nie wiedział nawet, jak i czym się maluje – dodaje. Kiedyś pan Władysław zażartował: – Jak się ożeniłem, to widocznie dzięki żonie poczułem natchnienie.
Aby zarobić na wykończenie domu, Zofia Walczak Baniecka wyjechała do pracy do Ameryki. Szyła ubranka dla dzieci, pracowała w sklepie z sukniami ślubnymi należącym do Araba. Ale znajdowała też czas na zwiedzanie. Mimo tęsknoty za domem w Chicago spędziła rok. – Moja arabska szefowa chciała, żebym u niej została, i obiecywała, że pomoże sprowadzić moją rodzinę do Ameryki. Ale ja znałam męża. On nigdzie nie wyjechałby na stałe. Nasze miejsce było na Uboczy, w wykończonym domu – przekonuje. Teraz na Uboczy mieszka córka Barbara Baniecka-Dziadzio z rodziną.

Spełnione marzenie
Pan Władysław coraz więcej malował, a swoje prace prezentował na wystawach w Polsce i za granicą. Pani Zofia wyjeżdżała z nim i towarzyszyła na wernisażach. – Byłam w wielu miejscach, ale jeszcze marzyłam o tym, aby pojechać do Watykanu, do naszego Ojca Świętego i być przy nim blisko – wspomina. Jej marzenie częściowo się spełniło w 1997 r., podczas wizyty papieża Jana Pawła II w Zakopanem. Szła z darami podczas Mszy św. pod Krokwią. – Podchodząc do Ojca Świętego tak się wzruszyłam, że zaczęłam płakać. To były łzy szczęścia – mówi ze wzruszeniem. Po chwili dodaje. – Duży był ten mój świat…
Pani Zofia podkreśla, że dziś oparciem dla niej jest rodzina – dzieci, wnuki i prawnuki.
– Miałam w życiu szczęście. Gdzie się znalazłam, zawsze miałam obok siebie życzliwych ludzi – kończy Zofia Walczak Baniecka.

tekst: © Jolanta Flach
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org