Bóg jest jak mechanik
óg jest, bo musiał ktoś zmajstrować ten świat. A że świat nie urządzony najlepiej – to już nie sprawa dla prostego chłopa, od myślenia są pany. Tak uważa Jan Wodziak, góral z Czarnej Góry. Choć tylko siedem klas skończył, swoje wie, bo dużo przeżył i widział. Życie go zahartowało, że i on twardy jak skała, ale w środku serce wrażliwe, choć o tym mówić nie lubi. To wychodzi tak z boku, mimochodem. Na przykład jak opowiada o ciężkiej pracy w lesie, przy takim mrozie, że jak do domu wracał, to zbierał po drodze półprzytomne wróble. Wkładał do kieszeni i wypuszczał w oborze. – W cieple ożywały i zaczynały fruwać, choć zdarzało się, że któryś się już nie obudził – opowiada. A umarły ptak to przykry widok. Dla Jana szczególnie, bo do ptaszków wszelakich ma chyba słabość. Przy domu hoduje gołębie. A kiedy o nich opowiada, ożywia się. Gołębie go rozpoznają i choć mają już jedzenie, jak go widzą, przylatują do niego i gruchają. Bo to mądre stworzenia. – Jak rano przed robotą wyszedłem na podwórko, to zawsze chwilę się zatrzymałem, popatrzyłem se na nie, policzyłem, żeby sprawdzić, czy jastrząb albo kot którego nie wziął – opowiada. Ptaki Bogu się udały.
Bóg? – Musi być, bo ktoś musiał świat stworzyć, tak jak zegar ktoś zrobił, jak auto mechanik złożył, tak i świat ktoś musiał zmajstrować – tłumaczy. – Ale pan Jezus biedny – zaczyna po chwili milczenia. – Bo jak Jezus wymyślił pieniądze, to go potem Judasz za 30 srebrników sprzedał – tłumaczy. Sprawiedliwości na świecie nie ma. – Ten ma sprawiedliwość, kto ma pieniądze – uważa. Świat jest źle urządzony? – Mnie tam nic do tego, od myślenia o tym są pany.
Miłość? – Ważna jest w życiu, ale o czym tu mówić? Baba mi się dobra trafiła. Złego słowa nie powiem – podkreśla. Jak się poznali? – Chodzili my do jednego kościoła, to my się widzieli. Ja jej się zwidziałem, ona mnie, to my się pożenili – kwituje krótko.
Najszczęśliwsze chwile w życiu? Jan Wodziak długo myśli, ale nic do głowy mu nie przychodzi. Milczeniem odpowiada także na pytania o marzenia. Przyjemności? – Poza tymi gołębiami to chyba nic -stwierdza po namyśle.
Bo całe jego życie to ciężka praca i choroby. – W lesie mnie drzewo przygniotło – pokazuje ślad na ręce. – Miałem też połamaną miednicę, kolana, obojczyk – wymienia. – Byle jak było w lesie – kwituje. Jak tu mówić o szczęściu, jak ciągle się góralowi z Czarnej Góry coś złego przytrafiało. – Na budowie mnie raz tak przysypała ziemia, że pół godziny mnie kopali, co mi głowę wyciągnęli – wymienia kolejną smutną historię. – A samych operacji to miałem z dziesięć – podkreśla.
W słowackich lasach przepracował 22 lata. Jeszcze więcej, bo 25, na różnych robotach w Polsce. Sprzątał w Nowym Targu śmieci, pracował w betoniarni w Czarnym Dunajcu, w kamieniołomach w Szaflarach, w Rogoźniku, Zaskalu.
Jak miał 15 lat, ojciec wziął go do roboty. Budował hotel Harnaś w Bukowinie Tatrzańskiej. – To ten taki pokrzywiony – tłumaczy. I dzięki tej pracy był na jedynej w swoim życiu wycieczce. Wszystkich robotników zabrali wtedy na 2 dni do Warszawy. I windą w Pałacu Kultury i Nauki na górę wywieźli. To był wtedy wielki świat.
W Czarnej Górze nie było wtedy ani drogi, ani prądu. – Przez 20 lat, jak pracowałem w Nowym Targu, chodziłem do Białki Tatrzańskiej na autobus do miasta przez kładkę na wodzie. Trzeba było rano o piątej wychodzić z domu, a wracało się wieczorem o siódmej. W zimie po śniegach trzeba było brnąć – wspomina.
Do roboty się chodziło, ale w domu była też gazdówka. Do dziś są krowy, owce, kury, Gdyby nie to, ciężko byłoby wyżyć. Bo choć dorobił się dwóch emerytur – polskiej i słowackiej, to w sumie tylko tysiąc złotych na miesiąc dostaje. A żona żadnej emerytury nie ma, bo przez cały czas w domu była.
Dzieciństwo? To też głównie praca, nie pamięta od kiedy, ale był całkiem mały, gdy już gęsi musiał paść, a potem owce. Zabawek żadnych nigdy nie miał ani czasu na mitrężenie. Do szkoły chodził boso, bo na buty rodziców nie było stać. W domu była trójka dzieci. Jeden brat był niepełnosprawny i jeszcze jeden młodszy od Jana. – Za kawalerki zabawy mnie też nie cieszyły, nie chuliganiłem, bo nie było za co – dodaje. – Nie ma o czym opowiadać – stwierdza krótko. – A teraz, ku końcówce – wiecie, jak jest – mówi. – Co już namarzycie… Idę do banku, babie dam wypłatę, zjemy se razem – cedzi słowa.
tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki
Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.
2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org