Scroll Top

Jan Kubik

Jaśka dusza Pienin

W

życiu trzeba zawsze znaleźć czas, by posiedzieć i pogadać z ludźmi. Czasem starszego pocieszyć, a młodemu dobrze poradzić – mówi Jan Kubik z Krościenka nad Dunajcem.
Gdyby tak równo w słupku poukładać wszystkie trofea i dyplomy, które za śpiew, granie, taniec czy gadkę zdobył góral, wypełniłyby miejsce od podłogi aż po tragarz chałupy. Samych spinek góralskich przyznawanych zwycięzcom bukowiańskiego festiwalu ma siedemnaście. W tym roku podczas Sabałowej Nocy razem z Sebastianem Karpielem Bułecką, liderem zespołu Zakopower, znalazł się w zacnym gronie zbójników. Trzy lata temu, na 70. urodziny, otrzymał medal “Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, Polonia Minor oraz tytuł Honorowego Obywatela Krościenka nad Dunajcem.
Pan Jan krościeńską gwarą mówi jak mało kto, ale jak trzeba, to i po szczawnicku, a i po podhalańsku przegada. – Jak usłyszę zdanie, już wiem, kto skąd i jest pytać nie muszę – przekonuje. – Młodzi teraz odchodzą od tradycji i folkloru – to źle, trzeba, żeby je podtrzymywali w odzieniu, tańcu, śpiewie i muzyce. Nie ma się czego wstydzić, my mamy około 20 różnych góralskich tańców, a pienińskie odzienie jest najparadniejsze ze wszystkich góralskich – dodaje.
Góral wie, co mówi – od lat kroi i cyfruje góralskie odzienie – wielu przychodzi do niego złożyć zamówienie. Przed laty Krościenko znane było z dobrych góralskich krawców. W niewielkiej miejscowości mieszkało ich 10, może 12. Na Zdrojowej był Józef Biel, na Kątach Karol Gabryś, a na Zakrętkach słynny Władysław Hryc razem z synem, który najpiękniej ozdabiał góralskie portki. Gabryś uczył pana Jana kroić portki, cuchy i sukmany, a do Hryców przychodził podglądać piękne cyfrowanie, później wracał do domu i wymykał się do pokoju na górze, by tam po kryjomu próbować.
Pierwsze portki wyszył sobie, kiedy jeszcze chodził do szkoły. Spodobały się sąsiadowi, dla którego zrobił kolejne, a później następne, i tak stał się góralskim krawcem. Dawniej fachowcy byli rozchwytywani. Zdarzało się, że krawiec spędzał tydzień w jednym domu, by przygotować góralskie ubranie, a na jednej ulicy, chodząc od domu do domu, pracował nawet przez cały miesiąc. Teraz to prawie zapomniana profesja.
Pan Jan chętnie chodzi w góralskim odzieniu nie tylko przy okazji występów, ale także w każdą niedzielę zakłada do kościoła, by podtrzymać dawną tradycję. Góralskich portek nie nosi jedynie w okresie Adwentu i Wielkiego Postu, bo – jak tłumaczy – nie wypada. – To nasze odzienie jest dobre i na zimę, i na lato – zapewnia. – W lecie biały kolor odbija promienie słoneczne, a w zimie wełna nie dopuszcza zimna – tłumaczy.
Wspomina, że razem z Zespołem Pieśni i Tańca “Pieniny” zwiedził 20 krajów – w tym wiele w rejonie basenu Morza Śródziemnego, gdzie temperatura w cieniu często przekraczała 40 st. C. – Ja jestem wytrzymały. Lubię ciepło, może dlatego, że w piekarni w Krościenku przerobiłem 43 lata, i to przy piecu, w którym jest 200 st. C – wyjaśnia. 
W 1964 roku rozpoczął pracę w piekarni w Krościenku. Najpierw był czeladnikiem, później mistrzem. Z czasem został instruktorem, aż w końcu dostał stanowisko brygadzisty. – Piekarnia w Krościenku zawsze miała dobrą renomę i do teraz ma. Są turyści, którzy wyjeżdżają od nas z 10 bochenkami chleba z Krościenka. Przy mojej chałupie na Zdrojowej jest sklep, gdzie dostarczane jest pieczywo od kilkunastu dostawców, pierwsze jednak brakuje tego z Krościenka – podkreśla.
Oprócz pracy na piekarni pan Jan przez prawie 30 lat flisakował. Zdarzało się że po nocy w piekarni od razu wychodził na łódki. – Jak rano wychodziłem z pracy w góralskim odzieniu, bo na piekarni się przebierałem, nieraz ludzie pytali, czy z baciarki wracam – wspomina. 
Kondycji panu Jaśkowi niejeden młody mógłby pozazdrościć. Gdy idzie w góry, wielu zostawia z tyłu. Doskonale zna Pieniny. Zdobył wiele szczytów w Gorcach, Beskidzie Sądeckim i Tatrach – zarówno po stronie polskiej, jak i słowackiej. – Byłem na Sławkowskim Szczycie, który podobno kiedyś uchodził za najwyższy w Tatrach. Na Krywaniu, jak dotarłem na miejsce, to włożyłem góralskie odzienie. Grupa, z którą byłem, trochę się złościła, bo wszystkie panie chciały się ze mną fotografować, ale jak go nie założyć, skoro na Słowacji Krywań jest uważany za świętą górę – niegodne było zdobyć ten szczyt inaczej – podkreśla.
Pana Jana można spotkać w górach, można i na scenie, w różnych regionach Polski, gdzie występuje ze swoją muzyką, grając m.in.: na pienińskich oktawkach. Bywa też nad Dunajcem, gdzie często wypasa swoje stadko. – Mam dużo ruchu, bo przy gazdówce i kozach nie może być inaczej. Dawniej na ul. Zdrojowej, gdzie mieszkam, przy każdej chałupie był koń, owce i kozy. Ludzie gazdowali, żeby mieć wełnę na góralskie portki, sukmany, cuchy, swetry czy serdaki. Kiedyś to były czasy… – wzdycha.

tekst: © Aneta Dusik
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org