Scroll Top

Jacek Gąsienica Bednarz

Góral między przepiórkami

N

awet twardego jak skała górala czasami połamie rwa.
Jacek Gąsienica Bednarz – brzmi dumnie. Trochę jak Bond… James Bond. Ale z tymi swoimi góralskimi przydomkami Jacek miał w życiu więcej problemów niż agent jej królewskiej mości. W papierach raz stało, że Bednarz, innym razem, że Gąsienica. W dodatku któryś z urzędników o dzień pomylił w metryce datę urodzenia i Jacek otrzymał dwie tożsamości. O mało przez to nie musiał dwukrotnie odbywać obowiązkowej służby wojskowej. Paszport wyrobić, w banku sprawę załatwić – zawsze jakiś tam problem nie do przeskoczenia wynikał. – Trzeba to było jakoś wyprostować. Ale przy okazji – urzędasy przydomek obcięli. I tak się pozbyłem z nazwiska “Bednarza” – frasuje się góral. Ku pokrzepieniu własnego serca zauważa natychmiast, że przodkowie mieli z nazwiskami jeszcze większy galimatias. Pradziadek był ponoć Gąsienica, Bednarz i jeszcze Giewont – na dodatek. Później, jak się dwaj pradziadkowi męscy potomkowie majątkiem dzielili, to każdy wziął po przydomku. Jackowemu dziadkowi dostał się Bednarz w spadku. A z babką… z nią to jeszcze gorzej bywało. Pisała się aż czterema góralskimi nazwiskami.

Jacek Gąsienica Bednarz, dumny syn skalnej zakopiańskiej ziemi, przyszedł na świat 57 lat temu w starej góralskiej chałupie na Bystrem. Gdy skończył podstawówkę – w wieku lat szesnastu – poszedł do pracy. – Na poczcie robiłem za listonosza – Jacek z rozrzewnieniem wspomina tę swoją pierwszą posadę, mimo że rejon, który obsługiwał – Kościelisko – do łatwych z pewnością nie należał. W wiosce stało wiele zamkniętych dla zwykłych śmiertelników domów wypoczynkowych. W takim WDW na ten przykład na wywczas “trepy” przyjeżdżali. Niesympatyczne określenie jak ulał pasowało do zawodowego wojskowego z czasów PRL-u. Siedzieli tacy w ośrodku i wypoczywali. Rzadko który tu z własną babą przyjeżdżał. Częściej – z jaką frajerką. Towarzystwo było nadęte i strasznie roszczeniowe. Myślał taki, że jest nie wiadomo kim. Potrafił listonosza opieprzyć za to, że mu armia premii nie wypłaciła. Potwierdzenia odbioru gotówki nie chciał podpisać. – Ja wtedy zarabiałem 7 tysięcy. A u trepa “na pasku” stało jak drut – 100 tysięcy. Człowiekowi się aż gotowało pod czupryną. Nieraz mało brakło, a byłbym takiego buca wyłatał – zaperza się Jacek.
W robocie pocztowej Jacek radził sobie coraz lepiej. Pojętny był, to go i przy okienku sadzali, a jak trzeba było, to i samego naczelnika zastąpił. Ale stresy “w terenie” góral znosił coraz gorzej. W końcu w trosce o zdrowie “trepów” i stan własnych nerwów ruszył Jacek szukać roboty w budowlance. – Dość nawet płacili na budowie. Pierwsza moja pensja to było 940 tysięcy złotych – Jacek uśmiecha się na wspomnienie hiperinflacji na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Polska była krajem niespełna 40 milionów… milionerów. – Na Szkolnej bloki budowałem. Później była budowa huty w czeskim Trzyńcu, niedaleko Cieszyna, a stamtąd wysłali do Pragi budować garaże dla czeskiej telewizji – wylicza.
Po roku wrócił do kraju, ale się z budowlanką nie rozstał. W Zakopanem McDonalda stawiał i osiedle na Pardałówce. Remontował oczyszczalnię ścieków. Chwilę robił w pekaesie. Ale zdrowie ciężkiej roboty nie wytrzymało. Kręgosłup się zbuntował. Rwa ramieniowa jeszcze w wojsku o sobie znać dawała. A kolana nie wytrzymały konfrontacji z zimowymi rajdami na motorowerze. – Kręgosłup to mam zrąbany na amen. I żaden medyk już mi pomóc nie potrafi – wspomina z dziecięcą pokorą gość o imagu Sabały lub samego Janosika. – Kiedyś człowiek rzucał worami po 50 kilo, dziś 20 bieda ruszyć z miejsca – narzeka.

Sumiaste, białe wąsy to od niemal pięciu dekad znak rozpoznawczy Jacka Gąsienicy Bednarza. Zarost zgolił tylko raz, i to pod przymusem. W wojsku kazali się ogolić. Ale już po czterech miesiącach owłosienie nad górną wargą wróciło. I było jeszcze okazalsze.
Wąsy nie są żadnym utrapieniem, nawet takie długie. Trzeba je tylko po jedzeniu umiejętnie palcami obetrzeć, żeby niepotrzebnej informacji o tygodniowym jadłospisie nie stanowiły.

Jednak na robocie i wąsach życiowe pasje twardego jak skała górala się nie kończą. Od ponad półwiecza Jacek zawsze goni jakiegoś króliczka. Dosłownie i w przenośni…
Króliki Jacek w domu trzyma od najmłodszych lat. Choć ostatnio hoduje już tylko te rasowe: srokacze niemieckie i belgijskie białe. Nawet się do związku hodowców zapisał. Ale to nie wszystko… Kiedyś, przeglądając internet, natrafił na poradnik, jak w domowych warunkach zbudować inkubator. Wszystkie potrzebne elementy nabył w sieci, a obudowę ze starej szafki zmajstrował. Przepiórcze jaja leżały na półce w… spożywczym. – Wszyscy się ze mnie śmiali. Kuzynka stwierdziła nawet, że chyba mnie poje…ło. Ale drwiny się skończyły, gdy pękła delikatna skorupka i z jajka wyszło pierwsze pisklę – Jacek uderza w tryumfalne tony. Wkrótce hodowla się rozrosła i zaczęła nawet przynosić profity liczone w… jajkach. Codziennie Jacek znajdował ich prawie 20. Nie było co robić z nabiałem, więc hodowca je ludziom rozdawał, a sam odżywiał się niby król jaki. Wyłącznie jajecznicą z przepiórczych jaj. – Jak mnie zaczęło to wszystko przerastać, to opędzlowałem przepiórki. Zostawiłem sobie tylko kilka, bo to naprawdę pocieszne ptaszki. Budzą się tylko do jedzenia, a jak już napełnią brzuszki, to się po prostu przewracają i udają nieżywe.

Wewnątrz Jackowej chałupy przykuwa wzrok ogromne akwarium. Jacek to zapalony wędkarz, więc nie dziwota, że i rybami interesuje się od “gówniarza”. Czego to on w tym akwarium nie trzymał. Były lipienie i pstrągi “tęczaki”. Były też prawdziwie akwariowe: gupiki i skalary. – Jak przyszedł czas tarła brzanki sumatrzańskiej, to całą noc z patyczkiem przy akwarium siedziałem i odganiałem samicę, żeby ikry nie wyjadała. A samce próżniaki w tym czasie, zamiast się brać do roboty, to tylko w kącie siedziały.
– Sam w chałupie siedzę, to mi nikt za plecami nie chodzi. A bez baby i dzieci wcale się nie przykrzy. W akwarium się człowiek zapatrzy. Ryby pływają tak powoli, to się zaraz sennie i błogo zrobi. A nazajutrz nowy dzień.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org