Scroll Top

Antonina Palenica

Żywot na piątkę

N

ajwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa: do izby wpada sąsiadka i mówi – “Jaśka odprowadzili i zabili na młace”. Antonina Palenica ukradkiem, zza zasłony spogląda na wznoszącą się za oknem dość stromo łąkę. Na polu pasą się dwie łaciate “żywicielki” i właśnie przed nimi się gospodyni ukrywa. – Jak mnie zobaczą, to zaraz będą chciały, żebym je do domu zabrała – uśmiecha się dobrotliwie gaździna. Z dawnej gazdówki właściwie te dwie krówki zostały i kawał pola. Dziś już to nie te czasy, żeby się człowiek musiał trzymać krówskiego ogona. Kiedyś było inaczej. W stajni najmniej 6-7 sztuk bydła stało i koń. Po stromych brzyzkach się ziemniaki sadziło i rządki własnymi rękami obrabiało. Dziś nikt już z bliskich Antoniny z rolnictwa nie żyje. Nie z wygodnictwa. Po prostu, nie dało się wyżyć z gazdówki, to trzeba było poszukać roboty w mieście. Praca na roli to już bardziej takie hobby zostało. Traktor jest, to i polowe roboty mniej czasu zajmują. A kiedyś było zupełnie inaczej. Ziemia twarda, skalista, nieurodzajna – była jedynym gwarantem przetrwania. Bardzo ciężko się żyło, szczególnie jeśli ktoś, jak pani Antonina, przyszedł na świat w 1940 r., na samym początku okupacji. Choć to niewiarygodne – wojenne obrazy są pierwszymi wspomnieniami z najwcześniejszego dzieciństwa. – W 1943 r. miałam 3 lata. Niemcy strzelali ludzi po Bystrem. Zabili sąsiada. 7 dzieci po nim zostało, jedno – miało ledwie 5 miesięcy. Myśmy z siostrą w pościeli leżały, gdy do izby przyleciała sąsiadka. “Jaśka odprowadzili i zabili na młace” – powiedziała… Zaraz po wojnie też lekko nie było, a mimo to Antonina ten czas dobrze wspomina. Myśli zaraz błądzą po korytarzach podstawówki w Bystrem. Szkołę Antonina uwielbiała, choć po nauki chodziła pod – wcale nie przysłowiową – górkę. Drogi nie było, a śniegi to wówczas bywały “na chłopa”. Do tego mrozy siarczyste. Czasami z powodu złych warunków szkołę zamykano – wtedy mała Antosia prawie płakała ze złości. Nawet jak dziewczynka chora była, to jej w domu nikt zatrzymać nie był w stanie. W czasie siedmioletniej edukacji opuściła zaledwie dwa szkolne dni. – Ja byłam uparta do szkoły, ale kiedyś po Wielkiej Niedzieli strasznie zachorowałam. Dwa dni leżałam bez ducha – usprawiedliwia się dzisiaj. Swych świadectw przed wnukami Antonina też chować nie musi głęboko w szufladzie. Na każdej cenzurce z góry na dół tylko bardzo dobre oceny. A pochodzą z czasów, gdy “piątka” w dzienniku była notą najwyższą i za piękne oczy jej nie stawiali. – Byłam najlepsza w klasie. Ja i jeszcze jeden kolega z Starego Bystrego. Panie nauczycielki nas na dalszą naukę kierowały. Ja też skierowanie dostałam. Ale tata nie dał mi się uczyć. Młodsze rodzeństwo w domu było, miałam obowiązki, trzeba było dzieci bawić. Temu koledze, co był drugim prymusem, też do szkół iść nie dali. Miał już jednego brata co się na księdza uczył i rodzice stwierdzili, że jeden wykształcony wystarczy… Dziś większość czasu pani Antonina spędza w domu córki. Ot, dwa kroki od starego rodzinnego domu jeszcze po teściach. Ale na przeprowadzkę starsza pani nie zdecydowała się. W starej chałupie ma swoją izdebkę. Nigdzie jej tak dobrze nie będzie i to pomimo że domostwo nieco podupadło w ostatnich latach. W 2002 r. na Podhalu się ziemia zatrzęsła. Kościół w Miętustwie popsuło i chałupa Paleniców też ucierpiała. Mur popękał i piec. Niespełna dziesięć lat później domownicy przenieśli się do nowego, pięknego domu. A pani Antonina jakoś ze starą chałupą rozstać się nie może… Pełno tu wspomnień. Przecież ze Staszkiem całe życie tu spędzili… Gdy tylko temat schodzi na ślubnego Antoniny – oczy kobiety wilgotnieją, a wkrótce z ich kącików spływają wielkie jak perły łzy. Gospodyni je ukradkiem ociera rąbkiem fartucha, jakby się troszkę wstydziła słabości. Od śmierci Staszka minęły 24 lata, a mimo to natrętne łzy płyną. – Jak żeśmy się poznali? A wie pan, że nie pamiętam… Razem się na nogach do Zakopanego chodziło, to tak jakoś po drodze żeśmy się nawzajem wypatrzyli – zawiesza głos starsza pani o dobrotliwym spojrzeniu. To były początki lat sześćdziesiątych. W 1964 r. był ślub, po którym Antonina przeprowadziła się z rodzinnego Nowego Bystrego do Cichego. Nowożeńcy zamieszkali z teściami. Antonina nigdy tej przeprowadzki nie żałowała. Teściowie byli bardzo dobrzy a Staszek… godny syn swoich rodziców. Za to życie człowieka nie rozpieszczało. Ciężko było, szczególnie gdy Staszek zaczął chorować. Biedował dłuższy czas, ale nie tak zwyczajnie. Chłop objawy bagatelizował, ale Antonina miała złe przeczucia. Do doktora go wyganiała, a ten posłusznie chodził. Ale doktor tylko tabletki na kaszel przepisywał i kazał w łóżku leżeć. Gdy wreszcie Staszek trafił do specjalisty – dowiedział się, że ma raka płuc. – Byłam zaskoczona. Wszyscy mówili, że to choroba od papierosów, a mąż wcale dużo nie palił – zamyśla się Antonina, znów ukradkiem ocierając perliste łzy. Doktorzy namawiali Staszka na operację, ale twardy góral się pokroić nie pozwolił. Dobrze wiedział, że na jego chorobę lekarstwa nie ma. Zmarł zimą 94 roku, dokładnie – 30 stycznia w wieku zaledwie 62 lat. Antonina musiała nauczyć się żyć bez Staszkowej pomocy. Właściwie to się już wcześniej tego nauczyła. Jak chłopa zmogła choroba, to musiała na siebie wziąć ciężar utrzymania. W dzień w polu robiła, a nocami stawała przy krosnach i tkała góralskie kilimy dla cepelii. Cepelia to była kiedyś poważna firma. Antonina pamięta ten ogromny gmach na Szymonach w Zakopanem i wszystkie te działy rękodzieła: drewniany, tkacki, hafciarski. Gdy jednak Staszkowi całkiem się pogorszyło, a teść zmarł, trzeba było zakończyć współpracę z Cepelią. Cała gazdówka pozostawała na głowie gaździny. Na tkanie nawet po nocach nie zostawało już czasu. – Krosno mi jeszcze zostało, jakby kto chciał robić, to chętnie nauczę – deklaruje z uśmiechem gaździna z Cichego, próbując odgonić bolesne wspomnienia. Wspólnie ze Staszkiem Antonina trzy córki odchowała. Wszystkie się pożeniły i jakoś sobie w życiu radzą. Teraz wnuki już dorastają. Jest ich jedenastka. I prawnuków sześcioro. Pani Antonina znów ukradkiem zerka przez okno. Cielątko i jałówka chyba już ją dostrzegły, bo natrętnie wlepiają ślepia w okno chałupy. – To już teraz trzeba będzie do nich zajrzeć – podsumowuje ze śmiechem, załamując ręce – silna jak halny – gospodyni.

tekst: © Marek Kalinowski

foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org