Scroll Top

Stanisław Gąsienica Byrcyn

Góral z kuźni na Gładkiem

R

ozgrzane do czerwoności pręty przeobraża w artystyczne cacka. Z żywicy robi maść według receptury francuskiego medyka z dworu Uznańskich, która słynie ze swoich właściwości. Z domu wychodzi niechętnie, chyba że do lasu.
Lista pasji Stanisława Gąsienicy Byrcyna, kowala z Gładkiego w Zakopanem, jest długa. Jest na niej kowalstwo artystyczne, jest las i zwierzęta. Są narty – jazda na nich, ale i zbieranie starego sprzętu. Oczywiście jest góralszczyzna i wszystko, co z nią związane. – Ja nie mam garniturów, moim galowym strojem jest strój góralski – podkreśla. W takim stroju pojawia się co niedzielę w kościele, na weselach, chrzcinach i wszystkich ważnych uroczystościach. Góralszczyzną udało się mu zarazić także dzieci.
Stanisław pochodzi ze znanej zakopiańskiej rodziny ratowników i przewodników tatrzańskich. Zajmował się tym jego ojciec Kazimierz, dziadek Stanisław i pradziadek Jan, który był jednym z pierwszych przewodników. – Ja zakończyłem karierę ratowniczą w sierpniu 1994 r., po wypadku śmigłowca w Dolinie Olczyskiej, kiedy musiałem zbierać resztki kolegów z TOPR-u. Po tym wypadku nie pojawiłem się już na dyżurze – opowiada. Smutną pamiątką po tamtych trudnych chwilach jest niewielki fragment helikoptera, który zabrał z miejsca katastrofy.
Talent do kowalstwa ma po dziadku, który nosił to samo co on imię – Stanisław. Nie pamięta go, bo dziadek zmarł przed narodzinami swojego wnuka. Rzemiosła uczył się Stanisław u Wojciecha Walczaka za Strugiem.
Dom na Gładkiem jest pełen misternie wykutych cacek. Lampy, uchwyty do mebli, łóżka, ozdoby na ścianach. Rzeczy użyteczne i te, które mają tylko cieszyć oko.
W pobliskiej kuźni okuwa sanie, robi barierki, Chętnie wykuwa w metalu zwierzęta. Metalowa para koni zastygła w ruchu ciągnie kumoterki. Podobne statuetki, które wyszły spod ręki Stanisława, otrzymali ostatnio zwycięzcy wyścigów kumoterek na Pardłówce.
Wykute w żelazie pająki, świerszcze, koty, ptaki wychodzą z różnych kątów pracowni i domu. Ostatnio eksperymentuje z nożami. Pokazuje pięknie wytrawiony kwasem lśniący nóż, oczywiście artystycznie wykończony. Żona ma już całą kolekcję finezyjnie wykutych w żelazie kwiatów, które dostała przy różnych okazjach.
W sypialni rzuca się w oczy okazałe metalowe łoże wykute przez gospodarza. – Przez kilka lat spaliśmy na materacu, bo wiedziałem, że jak kupię łóżko, to już nie zrobię własnego – wspomina Stanisław. – To łóżko to była dla mnie niespodzianka. Myślałam, że już go nigdy nie zrobi, bo zawsze miał dużo innej pracy. Łóżko robił w tajemnicy przede mną. Wykorzystał mój wyjazd z dziećmi do Krynicy na kilka dni. Gdy wróciłam, zamiast materaca było to piękne łóżko – opowiada Jadwiga. – Mąż uwielbia robić nam takie niespodzianki. To złoty człowiek, rodzinny, opiekuńczy – mówi żona, patrząc z miłością na swojego męża. Bo w tym postawnym, silnym mężczyźnie jest – jak przekonuje – dużo ciepła i miłości. Dużo empatii dla ludzi i zwierząt. Zna go od dzieciństwa, bo ich rodzinne domy sąsiadowały ze sobą, a małżeństwem są już od 22 lat. – Lepszego męża nie mogłam sobie wymarzyć – podkreśla. – I lepszego ojca dla dzieci – dodaje.
Stanisław nie jest wylewny. Woli od gadaniny robotę. Nie lubi się też chwalić. – W kowalstwie, żeby coś wyszło, potrzebna jest kropla talentu i morze pracy – kwituje skromnie, kiedy zachwycam się kolejną jego misternie wykonaną pracą.
– Kowalstwo to ciężka i trudna praca – przekonuje Jadwiga. – Ale dla męża im trudniej, tym lepiej – śmieje się. Dlatego Stanisław nie lubi robić tych samych rzeczy. Woli wyzwania, zadania, przy których trzeba pogłówkować. Gdy chodzi mu coś po głowie, robi szkic na papierze, potem rysunek kredą na stole już w oryginalnych rozmiarach. Kolejny etap to walka z żelazem, które trzeba rozgrzać do czerwoności, a następnie uformować zaplanowany kształt młotkiem. Stanisław spędza w kuźni zazwyczaj 12 godzin. Z przerwą na nakarmienie owiec, które zostały na gazdówce.
Choć z Gładkiego do centrum rzut beretem, osiedle zachowało wiejski charakter. – Może dlatego, że zawsze było na uboczu. To jeden z najstarszych zakątków Zakopanego, starszy od Krupówek – podkreśla.- Pamiętam, jak w każdym domu tu była gazdówka – opowiada Stanisław. – Po wodę chodziło się do potoka, po stromym brzegu w dół. Trzeba było nanosić wody dla ludzi i zwierząt. Łazienki w starym domu nie było. Latem zbierało się deszczówkę – wspomina.
– Gładkie bardzo się zmieniło – dodaje Jadwiga. – Pamiętam tu takie zimy, że rodzice szli przed nami, żeby torować nam w śniegu drogę – opowiada. Wieczorami starsi opowiadali młodszym o boginkach, urokach, miejscach, gdzie straszyło, gdzie wodziło ludzi. Świat był o wiele ciekawszy.
Były i tematy, o których z dziećmi się nie rozmawiało. Na przykład o tym, jak to dziadek Stanisław w czasie okupacji ukrywał w domu Żydówkę. Dorośli o tym wiedzieli, ale się na ten temat nie mówiło, szczególnie z dziećmi.
Gładkie i okolice mają nadal swój urok i specyfikę. Jest tu większy spokój i przestrzeń większa niż w zatłoczonym i coraz bardziej zdominowanym przez deweloperów Zakopanem. Stanisław bardzo tęsknił za tym miejscem, kiedy przebywał za granicą. Przez 2 lata był we Włoszech, potem jeszcze 6 lat spędził w Kanadzie, gdzie pracował u jednego z najlepszych w kraju kowali. Miał nawet obywatelstwo kanadyjskie. – Ale ciągnęło mnie do Zakopanego, brakowało widoku Giewontu, rodzinnego domu na Gładkiem. Uznaliśmy z żoną, że pieniądze nie są najważniejsze w życiu. Tu czuję się wolny i szczęśliwy, u siebie – tłumaczy powody, dla których po latach postanowił wrócić do kraju.
Kolejny temat rzeka dla Stanisława to las i zwierzęta. – W niedzielę idę do lasu, tam odpoczywam – mówi. Latem zaszywa się w pobliskim borze codziennie. Las zaczyna się tuż za płotem. Dlatego pod sam dom przychodzą często sarny. – Było ich sześć, ale ktoś wytłukł i została tylko jedna – mówi ze smutkiem. Zdradza, że na Gubałówce jest niedźwiedzica z młodymi, widział tu też rysia i żbika.
Pobliski las to nie tylko okazja do obserwacji zwierząt i odpoczynku na łonie natury, bo Stanisław jest zapalonym grzybiarzem. Na okolicznych łąkach zbiera z kolei zioła. Do lasu chodzi także po żywicę. Robi z niej maść – według receptury, której nauczyła go babka. – Moja babka po stronie mamy była służką na dworze Uznańskich w Jarosławiu. Na tym dworze był francuski medyk, który nauczył ją robić tę maść – opowiada. – Maść jest niezawodna przy trudno gojących się ranach – po operacjach czy cukrzycowych. Ile ja już rąk i nóg wyleczyłem – zastanawia się. – Robię z 10 litrów tej maści rocznie, oj trzeba się za żywicą bardzo nachodzić po lesie – dodaje. Podkreśla, że nie dla zarobku ją robi. Pieniędzy za nią nie bierze, Cieszy się, że może ludziom pomóc. – To już trzecie pokolenie w naszej rodzinie, które robi tę maść – podkreśla.
Stanisław zna się też na ziołach i innych roślinach o leczniczych właściwościach. Maść robi np. z korzenia żywokostu. – Dawniej mówili, że to diabelskie zioło, bo jak się je piło, to wywoływało halucynacje – opowiada. – Ale maść z korzenia jest bardzo dobra i bezpieczna – podkreśla.
Marzenia? – pytam na koniec naszej rozmowy. – Nie mam jakichś specjalnym marzeń. O podróżach nie marzę. Najlepiej mi w domu, z bliskimi. Żeby tylko człowiek zdrowy był, do roboty miał siłę i żeby dzieci szczęśliwe były. Żeby Marysia, Hanka i Klimek dobre życie mieli – mówi.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org