Scroll Top

Stanisława Fatla

Złota medalistka

Z

bójeckie talary zakopane głęboko, gdyby ich poszukać, to szczęścia nie dadzą. Bo szczęście to liczna rodzina, góry i sportowa rywalizacja.
A do tego potrzebne zdrowie i boska opieka. Tyle do szczęścia wystarczy. I jeszcze robotne ręce. Siedzimy w chałupie między “Ciszą Leśną” a Domem Ludowym. Wspominamy lepsze, trudne czasy.
Urodziła się w 1943 roku, lata całe mieszkała blisko wojskowego ośrodka sportowego w Kirach. Ona rodowita Polaniorka z rodu Matejów-Torbiarzy. Ostatniej podhalańskiej familii, co zbójowaniem się parała. Dlatego, gdy budowali nowy dom w miejsce starej chałupy, sprawdzali, czy talarów gdzie przodkowie nie zakopali. Jej ślubny Franek też miał legendarnych przodków, pochodził z rodu kowala, co pod Giewontem zaczarowane wojsko podkuwał.
– Miałam brata starszego, i tyle. Jak tylko podrosłam, to trzeba było pomagać przy gospodarstwie. Tym bardziej że mama była chorowita, ojciec też niedomagał – wspomina Stanisława Fatla. 
Dlatego zawsze chciała mieć liczną rodzinę. Jak miała 5 lat, brat zrobił dla niej pierwsze narty z desek. Zwykłe deski z wygiętym przodem i paskami. Żeby buta włożyć. Do Kościeliska przyjeżdżał z Zakopanego trener z klubu SN PTT-1907 Zakopane. Zapisywał na zajęcia sportowe wszystkie dzieci, które chciały biegać na nartach. Po szkole zaczęły się treningi w Dolinie Kościeliskiej i Dolinie Białego Potoku. Zapisała się do klubu i dostała narty. Była dumna i szczęśliwa. Szybko spłaciła dług wdzięczności. Często stawała na podium, zdobywała medale. W końcu dostała się do kadry. I zdobyła mistrzostwo Polski. – Trenował nas Edward Mróz, tata Wojtka Mroza, świetny trener, bardzo dobry człowiek – wspomina Stanisława Fatla.
Jej mąż Franek mieszkał na Chotarzu w “Ciszy Leśnej”. Z Kir to było 10 minut skrótem przez las. Widywali się często, ale dopiero sportowa rywalizacja zbliżyła ich mocniej. Ona startowała w SN PTT, on biegał w “Gwardii”.
Stanisława wspomina, że początkowo nie miała stroju sportowego. Na zawodach startowała w góralskiej spódnicy. Potem dopiero trener zdobył dla niej białe, męskie spodnie. Mama jej zafarbowała na czarny kolor. I można było startować. Sport stał się jej pasją. To pozwala jej do dziś być aktywną i sprawną osobą. Dwa lata temu wystartowała w Biegu Walentynkowym w parze z Tośkiem Marmolem. – A rok temu mnie mama zawstydziła, przypięła narty i śmigała po trasach na Chotarzu, ciężko mi było ją dogonić – śmieje się córka, również Stanisława.
Biegała głównie klasykiem, nigdy nie miała przekonania do łyżwowego. Dzięki sportowej aktywności można było jeździć na zawody, poznawać inne kraje. Startowała m.in. na Słowacji, w Austrii, Finlandii. Ze sprzętem nie było tak źle, dziewczęta zawsze miały narty dobrze nasmarowane, dbał o to trener. Na FIS w 1961 dostali nowe narty, buty, kijki, stroje. Zgrupowania mieli w “Imperialu”. Ze startów wykluczyła ją jednak choroba. Była w rezerwie. Kariera skończyła się w 1963, gdy urodziła pierwszą córkę. – Franek też przestał zawodniczo jeździć. Namawiali go, żeby startował w biathlonie, bo dobrze strzelał, ale trzeba było dom budować – dodaje Stanisława Fatla. Wspomina swe piękne góralskie wesele. Ze sportową oprawą. Zawodnicy z obu klubów zrobili dla gości i młodej pary bramę z nart.
Lata mijały. Franek jeździł koniem, ciężko pracował przy transporcie. Oprócz tego prowadził gospodarstwo i budował dom. W wolnych chwilach hodował gołębie pocztowe. A Stanisława rodziła dzieci. Na świat przyszła Krystyna, Maria, Józefa, Małgorzata, Jadwiga, Stanisława, Jacek, Andrzej, Franciszek, Michał i Maciek. 6 dziewczyn i 5 chłopaków. Byłby tuzin pociech, ale ostatnia – dwunasta córeczka urodziła się z wadą serca i zmarła po porodzie. Stanisława Fatla dochowała się już 27 wnuków i 2 prawnuczek. Bakcyla sportowego złapał syn Andrzej, który biegał na nartach. Jadwiga, Józefa i Małgorzata uprawiały biathlon. Z dobrymi wynikami. Dziś jeszcze na trasach udziela się Franciszek, ale amatorsko, nie zawodniczo. Trenuje też z powodzeniem nordic walking, zdobywa medale w mistrzostwach.
– Najpiękniejsza sprawa to sport na świeżym powietrzu, kontakt z naturą, dzięki sportowi i treningom całe Tatry myśmy poznali z trenerem. Dziś dzięki temu człowiek się rusza, chorobie się nie daje, na ile można, to narty przypinam i po prostym pobiegam – podsumowuje Stanisława Fatla. W życiu musiała z mężem mocno się starać, by przez ciężkie lata przejść, wiele przeszkód pokonać, dzieci dobrze wychować. Z bożą pomocą udało się – Dzieci mam dobre, nie piją, nie palą, nie łajdaczą się, wspólnymi siłami można bardzo dużo zrobić, zawsze w domu pomagały – podkreśla Stanisława Fatla.
Dziś większość dzieci mieszka blisko rodzinnego gniazda. Wyjątkiem Andrzej, co aż w Kanadzie wylądował. W latach 80. wyjechał na zawody do Szwajcarii. Stamtąd z kolegą autem wracali przez Austrię, postanowili odwiedzić znajomych. No i zostali. Bardzo ich tam chcieli zatrzymać na dłużej, ale świat ich dalej ciągnął. Wyjechali do Kanady. Tam sobie życie układa. – Odwiedziłam go. Piękne góry, piękny kraj. Ale dobrze do domu wrócić – uśmiecha się Stanisława.
Ważne, by nie dać się ogłupić tym wszystkim nowościom, które rozdzielają ludzi od siebie. Dziś ludzie patrzą jeden na drugiego wilkiem, oceniają, jakie auto, jakie stroje. Za pieniądzem gonią. Dawniej mieszkało się w jednej izbie z babcią, dziadkiem, jeden drugiemu pomagał. A dziś każdy w osobnym pokoju. Ludzie oddalają się od siebie. – Miłość i zgoda, to góry można przenieść – tak nam tata zawsze powtarzał – wspomina córka. A Stanisława Fatla wraz z nią. Podkreśla, że jest za czym tęsknić. Jak bieda spadła na kogoś, to do kościoła, pomodlić się leciało. – Całymi rodzinami na Płazówkę szło się na odpust, bo mama taty naszego stamtąd pochodziła. Na nogach się szło, trzeba było ze sobą wziąć coś do jedzenia, przez Kościelisko, Rysulówkę, przez Kamieńce – wspomina dzieciństwo córka Stanisławy. Rodzinna wyprawa szła do kościoła, pomodlili się, zjedli kanapki, jajka, wypili herbatę i wracało się do domu. Dawniej jeden drugiemu pomagał, odwiedzało się sąsiadów w domach, razem dużo robiło przy gospodarce, rozmawiało się, pogwarzyło. Czasem zaśpiewało, zatańczyło.
– Piękne były te młode lata, tęsknię za nimi – ociera łzę z oka Stanisława Fatla. Trochę za minioną przeszłością, trochę za kuzynem. Wiadomość o jego śmierci spadła na rodzinę akurat w dzień moich odwiedzin. Dlatego raz po raz rozmowę przerywa nam cisza.

tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org