Scroll Top

Józef Szczepaniak “Siwarny”

W oczach zwierzęcia jest wszystko...

Z

wierzę wyczuje człowieka i jest od ludzi mądrzejsze. To najlepszy przyjaciel – przekonuje Józef Szczepaniak “Siwarny” z Rysulówki w Kościelisku.
Zawsze lubił się otaczać zwierzętami. Teraz został tylko w stajni koń, którego codziennie odwiedza kilkanaście razy. Gazdy na krok nie odstępuje kot. A i mała, sympatyczna suczka ma do izby wstęp. Na podwórku oko Józefa cieszą gołębie.
Szczególnie konie to temat rzeka. Przez stajnię Józefa przewinęło się trochę koni różnej maści. Teraz panuje tu Rodos. Ma 3 lata. Góral z Kościeliska przywiózł źrebię aż z Lublina. – Sam wszystkiego go nauczyłem. To jest taki koń, że wszędzie nim mogę jechać – między auta, na Gubałówkę, na wesela czy kulig – opowiada gospodarz. Spędza z nim codziennie dużo czasu. – Trzeba go nakarmić, wyczyścić, uchwalować do niego, kopyta mu wysmarować – tłumaczy powody częstych wizyt w stajni. – A latem to go jeszcze często kąpie, żeby nie śmierdział, jak wiozę fajne baby – żartuje. Rodos zaprzęgany jest do reprezentacyjnego powozu, fasiągów albo do sanek. – Tata powtarza, że razem z Rodosem położą głowę na poduszkę – mówi Barbara, córka Józefa. – Rodos ma 3 lata, ale koń żyje ok. 30 lat. Ja już mam 76 lat, ale jestem z rodziny długowiecznych, to wychodzi mi, że z Rodosem pomrzemy w tym samym czasie – mówi, patrząc pogodnie. – Na Rodosa to ja już miałem amatorów wielu, ale nie sprzedam go, będzie ze mną do śmierci – mówi. – Rozumiemy się bez słów. Po jego oczach wszystko poznam. Jak popatrzy na mnie, to wiem, czy jest chory, czy chce pić. A jak mu się chce jeść, to zagrzebie nogą – opowiada gazda.
Kota też takiego miał, co go turyści chcieli kupić. – Siedziałem sobie z nim przed domem, a że piękny był, turyści mi chcieli za niego dać 500 zł. A ja mówię im: po co mi pieniądze, przyjaciół się nie sprzedaje – wspomina.
Życia Józef nie miał łatwego, z niejednego pieca chleb jadł. Wie, co to bieda i ciężka praca. W domu rodzinnym na Budzówce w Kościelisku było czworo dzieci. Tata pracował na budowach, mama zajmowała się gazdówką. – Trzeba było rano napaść jagnięta, a potem dopiero szło się do szkoły – wspomina dzieciństwo. – Albo z tatą iść kosić, bo kosiarki nie było, kosami się kosiło – opowiada. – Koń był w domu zawsze ważny, pracował ciężko, jak i my – podkreśla. Pierwszy, którego pamięta z dzieciństwa, to Capek. – To był koń amerykański, z papierami, pieczęciami amerykańskimi – opowiada. Gdzie go ojciec kupił, nie wie. – Ale to było bardzo dobre zwierze, grzeczne i ułożone. Capek wszystko rozumiał. Mądrzejszy był od człowieka – przekonuje.
Józef miał 10 lat, gdy pierwszy raz sam z matką pojechał koniem do Tylmanowej po jabłka. – Mama siedziała z tyłu, a ja powoziłem – opowiada. Mniej więcej w tym samym czasie był też po siano w Jaworkach.
W domu było biednie, szczególnie w czasie wojny, kiedy ojca w Proszowicach złapali i wywieźli do obozu w Rosenbergu. – Jak się wojna skończyła, tata przyszedł z Niemiec na nogach. Doszedł do Witowa, tam go wopiści złapali i znowu zamknęli, bo uznali, że to szpieg – gdy przypomina sobie te wydarzenia, łzy same cisną mu się do oczu.
Do szkoły Józef chodził boso. W domu nie było światła. Wszyscy mieszkali w jednej izbie, jedli z jednej miski.
Po ślubie przeprowadził się na Rysulówkę, do żony. Do pięknego domu z płazów z 1926 r. Wychowali czwórkę dzieci. Od 10 lat Józef jest wdowcem. Mieszka z najmłodszą córką, Barbarą. Dorobił się 10 wnuków i 5 prawnuków.
– Miałem 21 lat, jak my się pożenili – wspomina. – Poznali my się przy sadzeniu gruli na gazdówce u jej siostry. Nie było tak jak dziś randek, zabaw. Po roku znajomości wzięliśmy ślub, rok później, po bożemu, przyszła na świat pierwsza córka – opowiada. Ten dzień, kiedy dowiedział się, że jest ojcem i że dziecko jest zdrowe – uważa za najpiękniejszy w swoim życiu.
Po ślubie z żoną był raz w kinie. To wydarzenie zapadło mu na całe życie w pamięci. Filmu dokładnie nie pamięta, ale teść im to kino przez lata wypominał. Był wrzesień. Niedziela. Teść mówił, żeby zamiast iść do kina, poszli w pole pograbić owies, bo go śnieg przykurzy. Nie posłuchali. Rano w poniedziałek śnieg spadł i owies przysypał. Choć po tygodniu się rozpogodziło, owsa się już zebrać nie dało, bo zrobił się czarny.
Józef całe życie pracował na gazdówce. Lubił pracę na roli i przy zwierzętach. Zajmował się też ciesielką. Podobnie jak ojciec budował drewniane domy. – Różnych robót w życiu się imałem – w mleczarni przy serach pracowałem, w Wojskowym Domu Wczasowym jako ogrodnik w cieplarni – wymienia. Przez kilka lat juhasił. – To ciężka robota. W nocy trzeba było szczekać i pilnować owiec przed wilkami, a w dzień owce paść – tłumaczy.
Dwa lata spędził w Ameryce. Do Chicago sprowadził go brat. A że legalnie się nie dało, jechał przez Kanadę, a stamtąd do USA ukryty w ciężarówce wyładowanej gwiazdami betlejemskimi. – W tym trucku było nas 23 schowanych. Musieliśmy przez 13 godzin stać w tunelu między tymi kwiatkami – wspomina. Zapłacił za tę podróż 3 tys. dolarów – pod koniec lat 80. ubiegłego wieku to był majątek. – Półtora roku musiałem to odpracowywać – opowiada. – Każdemu życzę jechać do Ameryki i sprawdzić, jak tam się żyje. Ludzie myślą, że w Ameryce dolary spadają jak liście z drzew – mówi. – Ludzie, jak już wykąpią się w tamtej wodzie i zjedzą przednią kurę, to im się het pieprzy. Głupieją. Zapominają o Polsce, o żonie, o rodzinie. Ameryka jet dla ludzi z głową – twierdzi.
Józef nie zapomniał o żonie i o dzieciach. Po 2 latach wrócił, a za zarobione dudki wyremontował dom.
– Tacie zawsze robota paliła się w rękach – podkreśla córka. – Jest też bardzo punktualny i sumienny – zachwala ojca. – U innych najbardziej nie lubi niepunktualności, powtarza, że straconego czasu nikt mu nie wróci – tłumaczy.
Sam mówi, że najważniejsze w życiu jest zdrowie, bo za nim idzie wszystko inne. A marzenia? – Iść z dziewczyną do cienia – żartuje gazda z Rysulówki, nie pierwszy już raz podczas tego spotkania.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org