Scroll Top

Helena Stasik

Inna babka

Z

wicepremierem Jarosławem Kalinowskim wódkę piłam, a sekretarzowi Gierkowi na ogólnopolskich dożynkach śpiewałam.
Pani Helena ma zmartwienie z rodzaju tych egzystencjalnych. Została jedną z najstarszych obywatelek Stasikówki, ale jakoś brzemienia tej honorowej funkcji godnie znosić nie potrafi. Zamiast powagi jest chuligańskie spojrzenie, wesoły błysk w oku i uśmiech, który ani na chwilę nie niknie z twarzy. Bo Helena nawet największe życiowe dopusty potrafi skwitować ze śmiechem. Żartuje cały czas, najczęściej – sama z siebie.
Stateczna gaździna, dobiegająca 83 wiosen, powinna prawnuki zabawiać i udzielać statecznych rad. Babka Helena woli się rozbijać po świecie z zespołem Harnasie, latać po górach ze śpiewem na ustach. – Ja nie taka staro, ino dawna – podkreśla, zanosząc się od śmiechu. Prawnuki mówią na nią Inna Babka. To takie wyróżnienie, bo przecież dzieciaki mają swoją babcię – córkę Heleny. Prababcia brzmi jakoś tak… obco. Za to “Inna Babka” pasuje jak ulał do Heleny. Bo babka z niej faktycznie nietuzinkowa.

Helena Stasik z domu Skupień rodem ze Stołowego. Słynnego góralskiego poety Andrzeja Skupnia Florka krewna i sąsiadka. Jak przywędrowała do Stasikówki? – To przez miłość, wielką, znaczy się kochanie -wypala bez ogródek. Jaśka Helena poznała na odpuście w Poroninie. Później spotkali się przy okazji darcia pierza. Kawalerowie chodzili po remizach, w których dziewczęta darły pierze i śpiewały. Jasiek musiał być wygadany, skoro swą pyskatą ślubną zdołał zbajerować. Narzeczeństwo trwało rok, a w 1960 roku, w czerwcu, odbyło się weselisko. Ten czerwiec się jakąś taką pieczęcią miał odbić na Jaśkowym żywocie… Ślub był w czerwcu. W czerwcu lekarze odjęli Jaśkowi nogę. A po ośmiu latach amputowali drugą, też w czerwcu. W czerwcu Helena świętowała Jaśkowe urodziny i imieniny. I pochowała go – jakże inaczej – w czerwcu…
– Pożenili my się, a później pucyli biedę 51 lat – jak zwykle żartem podsumowuje półwieczne pożycie Helena. Owoc długoletniego związku: trójka dzieci (Helena, Zofia, Jan), 6 wnuków, 7 prawnuków.

Jasiek śpiewać umiał. Gdzie wesela były, to go za pytaca prosili. Umiał też pięknie do dziewczyny zagadać. No i zaradny był mimo młodego wieku. Jeszcze zanim się ożenił, postarał się o plac na dom i towar potrzebny do budowy. Tylko rok młodzi mieszkali z teściami. Dwanaście miesięcy wystarczyło robotnemu żonkosiowi, żeby drewnianą, ale pokaźną chałupę wystawić. Wszystko młodzi musieli robić własnymi rękami. Beton zamieszać i deski heblować. Rodzina pomagała – Jaśkowi bracia i szwagry. A Helena małżonka mobilizowała. – Miał nad sobą babę siekierę, to robił. Wyjścia innego nie miał – zauważa Inna Babka.
Zresztą Helena też się roboty nie bała. Od małego z nią i biedą oswojona była doskonale. – Jako małe dzieci my bez mamy zostali – poważnieje Helena. Mama zmarła w 1950 roku na gruźlicę. Miała zaledwie 34 lata. Helena była najstarsza z rodzeństwa, miała 12 lat. Najmłodsza siostrzyczka skończyła ledwie 4. rok życia. Helena musiała szybko dorosnąć i zająć się młodszym rodzeństwem: Franiem i Zośką. Trzeba też było o gazdówkę zadbać, no i do szkoły chodzić. – Starsza byłam, to więcej zajęć w domu miałam. Ale brat i siostra już jako pięciolatki musieli pracować, krowy paść na Kopieńcu – wspomina Helena. W otoczeniu tatrzańskich szczytów, z dala od domu maluchy spędzały większą część lata. – Ze 20 dzieci na polanie z krowami koczowało. Czy lało, czy grzało, trzeba było krowy paść. Ja do nich zaglądałam co 3-4 dni – wtrąca Helena. Oprócz pasienia maluchy miały też inne obowiązki, jak choćby zbieranie jagód, które Helena odbierała i sprzedawała paniom w Zakopanem. Drewna też trzeba było nazbierać na ognisko, żeby zacierkę sobie ugotować. Ściółki nazbierać dla krów, żeby we własnych odchodach nie polegiwały i czyste były. Jak przyszła burza nad Kopieniec, to dzieciaki tylko płakały i odmawiały Różaniec. – Przy drzwiach my siedzieli, żeby łatwiej było uciec. Raz w tygodniu tata przyjeżdżał mleko zabierać. Dzieci wtedy nie grały na telefonach. Bramy się robiło, zbierało proroki, zabawa była, jak trza – wspomina Inna Babka. Mimo ciężkiej roboty Heleny i na hali przywiązanie do figli nie opuszczało. Łamiąc parkowe zakazy, w nocy prowadziła bydło na leśną uprawę. Zakazana trawa była taka soczysta, że za dnia łaciate żywicielki już nie chciały z szałasu wychodzić. Gajowemu to jakoś nie dawało spokoju. W końcu “leśny” oczywiste fakty pokojarzył: że nażarte krowy w szałasie i nocne zniszczenia w sadzonkach muszą mieć z sobą coś wspólnego. Mandat nawet chciał wlepić, ale ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach. Innym razem Helena postanowiła chłopaków wabić na zatracenie niby syrena. Na Kopieńcu była skałka wysoka, z której się głos na całą okolicę rozchodził. Helena namówiła koleżanki, żeby się tam wspiąć i zaśpiewać, wabiąc w ten sposób kawalerów. Śpiewały jeden dzień, śpiewały i drugi. Bez widocznych efektów. Ale na trzeci dzień – na śpiewy odpowiedział dźwięk akordeonu. Chłopaki szły przez las jak po sznurku – prosto pod właściwy szałas. Ale tu znaleźli drzwi zamknięte na cztery spusty kawalerowie. – Pochowałyśmy się w środku i siedziałyśmy cichutko – chichocze Helena. Chłopcy chwilę się dobijali, grali, aż wreszcie poszli ku dolinom. A wtedy Helena znowu zaczęła śpiewać. Chłopcy wrócili mocno zziajani, ale historia się powtórzyła. Siedząc cichutko w szałasie, dziewczęta pękały ze śmiechu, widząc skołowanych kawalerów…

Z Kopieńcem wiążą się bodaj wszystkie Heleny młodzieńcze wspomnienia. Jeszcze jako panienka na wydaniu pomagała najpierw tacie, a później bratu w utrzymaniu bacówki. To były czasy… Helena pamięta, jak kiedyś na polanę wyległo z lasu 18 ogromnych jeleni. Każdy z ogromnym porożem. Później się jednak władza ludowa o Kopieniec upomniała i trzeba się było zrzec rodowych włości na rzecz ochrony przyrody. Helena jest jednak dumna, że szałas Rabianów przetrwał do dzisiaj. Park go odnowił, wygląda zupełnie jak za dawnych lat. Helena nadal chętnie wybiera się na Kopieniec. Przynajmniej raz w roku idzie w góry na mszę odprawianą za dawnych właścicieli. Nabożeństwo odprawia ksiądz Tadeusz Skupień – proboszcz z Dębna i Heleny krewny.

Oprócz żartów i Kopieńca także góralska muzyka jest ważna w życiu Heleny. Jeszcze przed wojną tańczyła i śpiewała w ludowym zespole w Białym Dunajcu. Z zespołem śpiewała podczas ogólnopolskich dożynek dla samego pierwszego sekretarza Edwarda Gierka. Później miała okazję wznosić toast gorzałką w towarzystwie wicepremiera Jarosława Kalinowskiego. A dziś jest dumną wciąż aktywną członkinią zespołu “Harnasie”. – Na starość mnie wzieni, żeby im miał kto bajki opowiadać – śmieje się Helena. – Trzeba za wszystko dziękować Bogu. Nie dawać znać, że ciężko, tylko od ucha do ucha się śmiać. Bo żyje się raz – podsumowuje Inna Babka.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org