Scroll Top

Zofia Migiel

Góralska wędrówka

I

le możesz, podziwiaj świat dookoła, poznawaj, zachwycaj się pięknymi górami, lasami, jeziorami i morzem. Wędruj.
Zmarnować boże dary i to, co daje nam natura, to wielki grzech. – Hel mi się bardzo podobał, płynęłam statkiem z Gdyni. Na Westerplatte byłam, Kraków jest piękny, w Gietrzwałdzie mi się podobało, w Lewoczy też, we Wiedniu z katedry św. Stefana jest cudny widok, ale w podziemiach, gdzie tyle czaszek, to się bałam – mówi Zofia Migiel. Cieszy ją woda, gdy tylko może, wchodzi w nurt rzeki, próbuje, jaka jest woda w jeziorze. – W Dunaju nogi pomoczyłam, muszelek wnuczce nazbierałam. Jak z księdzem na Litwę żeśmy jechali, to nad Niemnem prosiłam o postój – wspomina góralka-wędrowniczka.
Kościółki w okolicy objechała busami wszystkie. Jak nie ma busa, to jeździ autostopem, zawsze ktoś babkę podwiezie. A wcześniej wędrowała po Tatrach, po Pieninach. Bo kocha przyrodę, cieszą ją kwiaty, drzewa, potoki. Teraz już rzadziej sama wypuszcza się na dalsze wojaże. Lubi zorganizowane pielgrzymki. Była już na Litwie, wcześniej w Licheniu, Częstochowie, Kaliszu, Gnieźnie, Toruniu, we Wrocławiu podziwiała Panoramę Racławicką. – Lubię zwiedzać kościoły, bo przy kościołach dużo o historii można się dowiedzieć. Starymi ulicami pochodzić. Klasztor na Górze św. Anny śliczny jest – dorzuca Zofia Migiel.
Cyrhla. Do wiekowego domu prowadzi mnie Zuza Migiel, żona Zosinego wnuka Łukasza, co ratownikiem jest w TOPR-ze. Ich córeczka Milenka cieszy się, że zobaczy choinkę, którą prababcia sama ubierała. Zofia Migiel, z domu Walkosz Zmarzły, we wrześniu 2018 r. zaczęła 83. rok życia na Hrubem Wyżnem. Urodziła się na Hutach. W dowodzie całe młode życie miała, że Zmarzła, bo literę jedną źle wpisali.
Wojny nie pamięta, 3 latka tylko miała. Ojciec z Hut chodził do roboty do Jaszczurówki. Na tartaku pracował. Dobrze pogodę przepowiadał. – Nie uczyłam się od niego, myślałam, że tata będzie zawsze. On wiedział, jak byliśmy w polu, wołał: “uwijajcie się dzieci, bo po południu będzie deszcz”. Wystarczyło, że popatrzył na jakiegoś kwiateczka, jakaś tam kropelka była i on już wiedział, jaka będzie pogoda – wspomina Zofia Migiel.
Raz, gdy układali siano, nagle spadł wielki deszcz. No, płakać się chciało, nic nikt nie gadał. A jej ojciec siadł, bił grabiami po stogu i tylko pod nosem powtarzał: “zmoczyłeś, to musisz osuszyć”. Tak do Boga mówił. I wyszło słońce i osuszył im Bóg to siano. Ojciec pracował też jako mechooptyk, umiał pięknie mszyć chałupy.
Zofia, kochana córusia tatusia, miała 15 lat, jak się wydała za mąż. Tadeusz chodził z Hrubego przez Huty do roboty. No i tak się w siebie zapatrzyli, że wyrosła między nimi miłość. Rok później na świat przyszła Marysia, trzy lata potem Józek. Najmłodszy Tadek pojawił się na świecie, jak Marysia miała już 20 lat. – Ja całe życie sama byłam jedynaczka. Tato z mamą, Anielą Stramą, już nie mogli mieć więcej dzieci, a mój mąż Tadeusz miał 7 braci. Przeżyliśmy razem z mężem 34 lata – liczy Zofia Migiel. Niedługo będzie kolejnych 34 roków, jak góralka jest wdową. I choć mąż na szpitalnym łóżku prosił ją, by sobie wzięła ładnego gazdę, gdy go zabraknie, to nie usłuchała. Całe życie wierna swej pierwszej miłości. Tak się czasem tylko zastanawia, czy jej ślubny tam na niebieskich halach też na nią czeka, czy sobie nie przygruchał jakiejś frajereczki.
– Samemu bez rodzeństwa źle, dlatego cieszy mnie rodzina, cieszą wnuki, prawnuki – podkreśla góralka. Bez trudu wymienia z imienia wszystkie swe młode latorośle w kolejnych pokoleniach.
Życie przepracowała, bo mówi, że Bóg ją stworzył do pracy. Gospodarstwo było małe, ale roboty dość. Mieli krowy, konia, świnie. Na dodatek jak dwójka starszych dzieci do szkół poszła, to ona też do roboty ruszyła. – Tak mi się widziało, że jak będziemy we dwójkę z Tadeuszem pracować, to szybciej chałupę wyremontujemy – mówi Zofia. Bo chałupa stara, na sosrębie 1901 rok. Wiekowe płazy w białej izbie czyściutkie, niepopękane, rzetelne. Dziś w remontach pomagają synowie i wnuki.
Tadeusz był robotnikiem w TPN. Z ekipą 70 procent ścieżek po Tatrach na szlakach poukładał. Ciężka, kamieniarska robota. Potem robił w MZGK. A ona sadziła smreczki w parku, a jak czas nasadzeń się skończył, poszła na pokojową do hotelu “Morskie Oko” przy Krupówkach. Jak się zaczęły remonty w hotelu, to pracowała w “Świcie”, tym, co go niedawno zburzyli. Tak przepracowała 22 lata, prowadząc dom i gospodarstwo. I przyjmując turystów, którzy dziś są jak rodzina. Latem i na ferie przysyłają na Hrube swoje dorosłe dzieci z wnukami. Zapraszani są na wesela.
W lecie wciąż lubi iść do lasu. Zbiera borówki, maliny, brusznice. Dobrze się czuje w lesie, sama idzie, nie boi się niczego. Bo w lesie Bóg nad człowiekiem czuwa. – Babcia od czerwca do września jest w lesie. Idzie o 9 rano w las i o 16 wraca z plecakiem pełnym borówek i malin – śmieje się Zuza Migiel. Jesienią babcia zbiera grzyby – prawdziwki i podgrzybki. Darami lasu obdziela rodzinę, a i do pensjonatów dostawy szykuje. Jak nie ma pogody na wycieczki po lesie, to skarpety plecie. Grzech bezczynnie siedzieć. Góralka nie lubi odśnieżać i choinki ubierać. Bo to zawsze jej mąż robił. Ona po pracy musiała strawę warzyć. No, ale jak trzeba, to i tym “męskim” zajęciom dzielnie podoła.
– Piękne są kwiotecki, trawecka, przyroda mnie cieszy, jakbym mogła, to bym cały świat nogami obeszła. Na upartość jeszcze idę, bo sił mam mniej – dodaje góralka. – Kulki nie chcę kupić, nie będę z kulą chodzić, bo jak idę w Zakopane, to zawsze mam dwie torby zakupów, to nie mam ręki, żeby jeszcze kulkę trzymać. Ceprom napiszcie, że kulka to laska.
Po wędrówce największa przyjemność – do domu wrócić. Do dzieci, do 6 wnuków i 3 wnuczek, do tych 10 prawnuczek i 3 prawnuków. Na stole różaniec. Modlić się warto, za rodzinę dziękować, za dobry dom i miłość. I o dobrego narzeczonego dla wnuczki prosić.
Pani Zofia snuje opowieść za opowieścią. Czas mija szybko. Poznałem wiele historii, trochę smutnych, trochę wesołych. O rozbitym dymionie z winem, co je mieli wypić budorze. A skończyło się na pociętych rękach jej męża. O świstaczym sadle, co uratowało poranione dłonie, a lekarze cmokali z zachwytu nad maściami przepisanymi poszkodowanemu. O różnych sposobach pokonywania rzeczek i potoków, jakie uskuteczniała w swych licznych wędrówkach. O tym, jak bronić zajeżdżanej działki przed sąsiadką na traktorze. Gdy wychodzę z domu na Cyrhli, księżyc oświetla mi drogę. Jakby też mówił: wędruj.

tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org