Scroll Top

Stanisław Bielański Chlebek

Depresja juhasa

J

uhas ma u bab “branie”, ale i częściej zapada na depresję. Tylko jak chłop jest twardy niczym skała, to sobie poradzi z jedną i drugą “epidemią”.
Staszkowe oblicze posmagane przez życie okrutnie. Na zdjęciach wygląda niby Sabała jaki albo grecki mędrzec czy wręcz indiański wódz sędziwy. Tymczasem Staszkowi do emerytury jeszcze daleko. 1 stycznia dopiero 60 lat minęło żywobycia. – Fajna data na urodziny. Nawet analfabeta zapamięta – Staszek uśmiecha się szeroko.

Dopiero trzeci tydzień mija, jak Staszek w domu zagościł po półrocznym niebycie. Trochę trzeba posprzątać. Myszy gonią po mieszkaniu, to trza je połapać. Zima za pasem, to i opał kupić należy, no i komin wymieść. Próbował Stach palić w piecu, ale tak się dymiło, że sufitu nie było widać. W jednej chwili z galantej góralskiej chałupy kurna chata się zrobiła. Staszek rozgląda się po izbie z troską. Wewnątrz chłodno, no i faktycznie czuć dymem aż w oczy szczypie. Ale to akurat zawodowemu juhasowi przeszkadzać nie powinno. Jeszcze trzy niedziele temu Staszek mieszkał w bacówce, gdzie dym pod powałą to absolutny standard. – Przez całe lato ani raz tu nie zaglądałem, kawał czasu – zatroskany wzrok gospodarza zatrzymuje się na chwilę gdzieś za oknem izby. Rodzinna gazdówka w centrum Starego Bystrego położona całkiem dobrze przetrwała to letnie osamotnienie. Odwdzięczyła się za to, że zeszły letni sezon gospodarz poświęcił wyłącznie remontom. Od środka całą chałupę poobijał drewnopodobnymi panelami, pomalował sufity, popoprawiał okna. Wydatki remontowe trzeba było w tym roku odrobić… na hali, przy owcach.

Juhaska to jest teraz Staszkowa profesja – najtwardszy zawód świata. Zwykły chłop z ulicy to najwyżej ze trzy tygodnie wytrzyma na bacówce, a później, ucieknie gdzie pieprz rośnie. Nie ma się co dziwić, bo chleb to łatwy nie jest. Najdłużej 3 godziny spania. Pasienie, dojenie – czy leje, czy nie leje. A ostatnio jeszcze wilki zaczęły dokuczać. Staszkowa bacówka pod Babią Górą się znajduje. Właściwie to dwie bacówki do tego samego bacy należą – w Jabłonce i Baligówce. Sześciu ludzi opiekuje się stadem liczącym półtora tysiąca owiec – nie w kij dmuchał.

O 3.30 jest pobudka na wypasie. Owce doi się po dwa razy na dzień, choć można i 3 razy. Z każdym udojem schodzi ze 3 godziny. Jesienią trochę mniej, bo owce mniej mleka dają. Wszystko jest ręcznie robione. Bo dojarek dla owiec dotąd tęgie głowy nie wynalazły. Między dojeniami się stado pasie. Dwóch juhasów chodzi za owcami, a pozostali siedzą w bacówce i pucą osypki, robią ser. Gdy wieczór nadchodzi, jeden z juhasów idzie spać przy owcach, a reszta się w kolibie do snu układa. Ale co to za sen. Raczej drzemka. Trzy godziny przelecą, że nawet oczu zmrużyć nie zdążysz, a już wstawać trzeba. To jest właśnie w tej robocie najtrudniejsze. Cały czas człowiek śpiący chodzi. Oczy się same kleją, ale zaspać nie można, bo owce zaraz to wykorzystają i w szkodę pójdą. A wtedy się problem na pół roku robi. – Jak owce zapamiętają, gdzie ukradły świeżą trawę, to już tam lezą, gdy tylko się okazja nadarzy. Trzeba je wtedy pilnować podwójnie – zauważa Staszek. Za to z opinią, że owce to głupie zwierzęta, się juhas zgodzić nie potrafi, choć przyznaje, że zjawisko owczego pędu może być irytujące. – Jak jedna gdzieś idzie, to reszta zaraz za nią podąża. Jak jedna do wody wpadnie, to reszta też tam lezie i się topi. Był kiedyś taki potok głęboki, a na drugim brzegu koniczyna. Woda miała ze 3 metry głębokości. Owce lazły do wody, aż powstał most. Na drugi brzeg to jedne po drugich – już utopionych – szły. Straciliśmy chyba ze 20 sztuk – wspomina.
W konfrontacji z podstępnym wilkiem też owca wielkich szans nie ma. Przed burym cwaniakiem może tylko doskonały pies pasterski stado ochronić. Pierwszy lepszy kundelek się wilka przestraszy. I słusznie. Bo wilk jest mądry. Zawsze do stada pod wiatr podchodzi. Psy go najczęściej nie zwietrzą, a nawet jeśli drapieżnik zostanie wykryty, to jako silniejszy, mądrzejszy i bardziej zwinny – zwykle zwycięski uchodzi i jeszcze owcę psom spod samego nosa porwie. Potrafi niejedną zabić. Rozpruje 4 i 5. Później kawał mięsa oderwie i idzie w potok. Pod jesień jest najgorzej, bo wilczyca szkoli młode. Nie ma łatwiejszego łupu niż owce. Sarna ucieknie, a owca jest bezbronna. – Wilka człowiek zawsze docenia za spryt, mądrość. Ale juhas to nieraz miałby ochotę kark mu skręcić. Tylko co takiemu poradzisz…

Myliłby się ten, co by sobie myślał, że Staszek w życiu nie widział nic poza owczym ogonem. Wszak kawał życia juhas spędził za Wielką Wodą. Ameryki może nie zawojował, ale przez sześć lat dawała mu jaki taki wikt i opierunek ta druga ojczyzna. – Tata miał też dziadków w Ameryce. Miał też obywatelstwo. Najpierw jego żeśmy wysłali, a później on nas pościągał. Długo się o wyjazd starałem. Początkowo nie chcieli dać paszportu. Taka to za komuny władza była. Pojechałem dopiero w 2000 roku, w Dzień Dziecka – śmieje się Stanisław.
W USA życie górala bywa dość monotonne. Robota na dwie zmiany. W kontraktorce – na budowie i przy sprzątaniu. – Mnie to się tam bardzo widziało. Rozrywka bez przerwy… z roboty do roboty. 3 godziny spania na dobę, reszta – robota i przejazdy – wspomina. Początkowo w Chicago Staszek pracował. Później w Minnesocie. – Ameryka to fajny kraj – na wspomnienie swych zamorskich wojaży Staszek przeciąga się na krześle. – Ale bez roboty nie ma co tam siedzieć… No i zdrowie też trza mieć stalowe – podsumowuje i przyznaje, że teraz to by się już do Ameryki “nie brał”. Dolar wart ledwie 3 złote. Poza tym prawie cały dochód z juhaski starczyłby ledwie na bilet tam i z powrotem.

Tata Staszkowy w Ameryce podupadł na zdrowiu. Wrócił do kraju i nie wiedzieć kiedy się “pominął”. W Polsce mama została. Starsza, schorowana kobieta sama na gazdówce zostać nie mogła. – Ku niej przyjechałem. Inaczej bym się nie wracał – wtrąca Stanisław. – Zmarła dwa lata temu, no i się sam tu zostałem. Własnej rodziny Staszek nigdy nie założył, choć parę razy się zanosiło. Czasu nigdy nie miał. Juhaska profesja taka głupia. Idziesz z chałupy na pół roku. Jak pies w budce przy owcach śpisz. Która baba takiego chłopa by tolerowała? Choć z drugiej strony juhasi mają “branie”. Czasem to przed babą wypada uciekać na inną bacówkę, żeby nie znalazła. – Całkiem jak w westernie. Z tą tylko różnicą, że zamiast za krowami to kowboj za owcami idzie – Staszek uśmiecha się szeroko.

Staszek kocha to swoje juhaskie życie, ale jednocześnie go nienawidzi. Wyżyć się da, ale pieniądze nie są zbyt wielkie. Jak rok słaby, to kryzys wszystkich dotyka: bacy, jego rodziny, no i juhasom się gorzej powodzi. A ci, co z wypasu żyją, to ostatnio coraz cieniej przędą. Owce już nie dają tyle mleka co dawniej. Poza tym życie juhasa twarde jak ta skała. Łatwo popaść w depresję. Żeby do tego nie doszło, trzeba mieć od roboty jakąś odskocznię. Staszek ma taką – swoje malowanie. Jak za owcami chodzi, to ma zawsze w kieszeni zeszycik i ołówek. Robi rysunki. Resztę stara się zapamiętać – aurę i kolory. Najczęściej krajobrazy utrwala. Z Tatrami i Babią Górą widoki. Z kawałkiem Słowacji i Czarną Orawą. Czasami też Staszek ilustrowania książek próbuje. Ostatnio na przykład do Ogniem i Mieczem postacie rysował. Roboty było co niemiara, bo i bohaterów w opasłych tomach nie brakuje. Staszek taki system ma, że całe lato wszystko szkicuje, a później, po powrocie z wypasu, podczas długich, zimowych wieczorów te swoje szkice na płótno przenosi. – Malowałem kiedyś olejnymi farbami, ale mi się skończyły. Teraz częściej plakatówek używam, bo łatwiej je we wsi dostać. Później gotowy obrazek bezbarwnym sprajem pociągnę i nikt go od oleju nie rozróżni – Staszek znów uśmiecha się szelmowsko. Jednak romantycznych landszaftów z letniego wypasu próżno szukać na ścianach Staszkowej chałupy. – Nic nie zostaje. Wszystko ludzie zabiorą. Ostatnio do szkoły obrazy dałem. Mnie tam na nich nie zależy. A jak się komu to podoba – niech bierze – uśmiecha się skromnie ludowy artysta i wspomina, jak o mały włos nie został twórcą profesjonalnym. Bo Staszek uczył się nieźle, więc jak przyszło do wyboru szkoły średniej – złożył papiery do Liceum Sztuk Plastycznych w Nałęczowie. – Do matury nie dotrwałem. Starsi bracia baciarzyli i trafili do więzienia. Na gazdówce nie miał kto robić i trza było do domu wracać.
– Wczoraj sobie dwa bloki kupiłem – przez pół zimy będzie zajęcie.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jureck

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org