Scroll Top

Zofia Wójciak

Zosia od "Lamparta"

J

ak Zosia była dzieckiem, to mówili: bogatemu ptasiego mleczka nie brakuje. Dziś ptasim mleczkiem to nawet ubogiemu nie dogodzisz…
Najdawniejsze wspomnienia z dzieciństwa sięgają wielkiej wojny. W domu Bandyków wiele się o niej mówiło. Jakby nie dość było Europie Wielkiej Wojny – przyszło i drugie nieszczęście: grypa hiszpanka. Ludzie marli jak muchy. Ochotnicy też nie ominęła zaraza. – Rodzice taty mieszkali w starym domu, bliżej drogi – Zofia Wójciak odruchowo nachyla się nad stołem i spogląda przez kuchenne okienko. – Pomarli w ciągu tygodnia oboje. Zostawili najmłodsze dzieci – bliźniaki, całkiem malutkie – dodaje smutno. Dorosły brat Franek był dla maluchów jedyną rodziną. Jedyną szansą na przeżycie tych strasznych czasów głodu i zarazy. I właśnie wtedy cesarz wzywał Franka w szeregi swej cesarsko-królewskiej armii. – Tata zdezerterował. Trzy miesiące się ukrywał. Gdy rodzeństwu zapewnił jakie takie utrzymanie, uznał, że nie warto się dłużej po lasach kryć. Pojechał do Krakowa i sam się zgłosił w jednostce – opowiada Zofia. Szczęśliwie Franka nikt nawet nie spytał o powody trzymiesięcznego spóźnienia. Zofia jest przekonana, że to sam Bóg jej tacie za dobre serce odpłacił…

Mama Zosi była kobietą obytą. Jak na ochotnickie standardy można by nawet rzec – światową. Wszystko dzięki posadzie na plebanii. Pomagała przy gospodarce, ale przy tym także i światowej ogłady nabrała. Była śmiała, oczytana, otwarta. Gdy się związała ze swym mężem Franciszkiem – ogłada zaprocentowała. W Ochotnicy pojawiali się pierwsi letnicy. Nie było internetu, więc spragnieni wypoczynku na łonie natury mieszczuchy stawali w przedsionku urzędu gminy. Wypytywali, gdzie by to można poszukać spokojnej, ale też w miarę wygodnej i czystej kwatery. Urzędnicy zwykle kierowali do Bandyków. Letnicy nie doznawali zawodu. Mieli miłą obsługę, czystą, jasną izbę, wykrochmaloną pościel i jeszcze gospodynię, z którą można było pogadać jak równy z równym. Jak ktoś raz przenocował u Bandyków, to zwykle do nich wracał. Tym sposobem niepozorna chałupa stała się bodaj pierwszym we wsi pensjonatem.
– To była właśnie ta sama chałupa – pani Zofia odruchowa omiata wzrokiem przestronną izbę, a jej ślubny Franciszek potakuje głową. Dzisiejsza kuchnia to dawna czarna izba, w której mieszkała cała rodzina. – Tu była jadalnia, sypialnia. A tam, po drugiej stronie sieni – biała izba się znajdowała, dla turystów. Ale jak nie było turystów, to też żeśmy z niej korzystali – podkreśla Zofia. – Dom to już prawie zabytek, zbudowany w 1930 roku.

W czasie wojny Zofia dała się wciągnąć do partyzantki. Szwagier działał w Armii Krajowej. Zofia była młoda i też postanowiła poświęcić się wzniosłej patriotycznej idei. Złożyła przysięgę na wierność ojczyźnie i została łączniczką w oddziale Armii Krajowej kapitana Juliana Zapały “Lamparta”. – Jak trzeba było, to się meldunki do lasu nosiło. Najczęściej dostawałam je od agronomki z Ochotnicy Dolnej – wspomina Zofia. – Bogu dziękować, że nas Niemcy nie pozabijali albo nie spalili.
Już po wojnie ludzie wytykali Zofii ten jej partyzancki epizod. – Czego też nie wymyślali – Zosia uśmiecha się na samo wspomnienie. Wioskowa “legenda” łączniczki głosiła, że się Zofia ogromnego majątku dorobiła, przejmując dolary z alianckich zrzutów. – Dolara to ja na oczy nie widziałam do czasu, aż sama do Ameryki pojechałam. A miałam okazję na parę “zielonych” naprawdę ciężko zapracować – poważnieje starsza pani.
Wojna to był naprawdę ciężki czas. Na każdym kroku trzeba było się pilnować. Niemcy dość często zapuszczali się nawet do najbardziej oddalonych przysiółków Ochotnicy. Za każdym razem wyłapywali młodzież i odsyłali na roboty do Niemiec. – Tata nam zrobił specjalną kryjówkę, żebyśmy w domu nie nocowali. Bez tego pewnie by nas do Niemiec powieźli – podsumowuje Zofia.
Podczas okupacji głód zaglądał w oczy nie tylko Bandykom. Brakowało dosłownie wszystkiego. Wieś nie był zelektryfikowana. Jedyne źródło światła stanowiło słońce, a po zmroku lampa naftowa. Cenne paliwo było towarem deficytowym. Gdy pogłoska gruchnęła, że w sklepie w Łącku naftę sprzedają, to ludzie ruszali w drogę na wyścigi. Jakie to szczęście było, jak się z takiej wielokilometrowej pieszej wyprawy udawało wrócić z dwoma litrami śmierdzącej nafty.

Po wojnie wcale lżej się nie żyło. U Zofii zaszła jednak epokowa odmiana. Zamiast sama się zmagać z biedą i przeciwnościami, postanowiła się całym tym “dobrem” podzielić z Frankiem Wójciakiem.
Swego przyszłego męża Zofia poznała, bo… nie miało innego wyjścia. Franciszek mieszkał przy końcu Jaszczego, w ostatniej chałupie pod lasem. Chcąc nie chcąc w drodze do wsi pod oknami Zofii przechodził. Poza tym rodzice młodych od lat żyli w przyjaźni. Franciszek był tylko o rok starszy od swej wybranki. Nikogo nie zdziwiło więc, gdy ojcowie młodych przy którejś zakrapianej posiadówce dojrzeli, żeby Franciszka i Zofię ze sobą zeswatać. Zofia nie protestowała. A Franciszek też się nie wzbraniał. – W najgorszym czasie żeśmy się pożenili – nie ma dziś wątpliwości Zofia. Był rok 1946. Wyprawienie weseliska w tych trudnych, powojennych czasach było nie lada wyczynem. – Z pięć młynów odwiedziliśmy, żeby kupić choć trochę mąki. Ale wesele się udało. Kawa z mlekiem była i bimber. Podali bułkę z pszennej mąki. Sąsiadka kołaczy z bryndzą owczą narobiła. Dobre to było niesamowicie – rozmarza się starsza pani.
W początkach małżeństwa nic lżej nie było. Tylko robota od świtu do nocy bez perspektyw na wielki zarobek. Franciszek i Zofia różnych sposobów się imali, żeby choć parę groszy dorobić. Czasami były to próby desperackie. – Nawet za handel bimbrem żeśmy się wzięli – wyznaje z uśmiechem pani Zofia.
Darami natury też nie gardzili. Gdy pojawiały się grzyby – Zofia szła do lasu. Zbierała prawdziwki, kurki, podgrzybki i turystom sprzedawała. Panie z miasta, co przyjeżdżały na letnisko, rewanżowały się Zofii, wysyłając stare dziecięce ubrania. – Miałam maszynę i dryg do szycia. Takim trochę samoukiem krawcową byłam – wtrąca Zofia. Ze sfatygowanych gaci i koszul powstawały piękne ubranka, jak dobierane z jakiego żurnalu. Z kolei od nauczycielki robótek ręcznych, co to w Ochotnicy osiadła, Zofia się nauczyła zaplatać koronki. Dziergała te misterne konstrukcje z wielką wprawą – dzięki temu do domowego budżetu wpadały kolejne grosze.

Zofia i Franciszek dochowali się ósemki dzieci. Pięciu synów i 3 córek. Najmłodsze bliźniaki Zofia powiła jako dojrzała już całkiem gaździna. – 42 lata miałam – dwóch synów się trafiło za jednym razem, jakby nam mało było szóstki dzieci – śmieje się gospodyni. Ze swoimi pociechami do dziś mają Zosia i Franciszek świetne kontakty. Tak się szczęśliwie złożyło, że cała latorośl się dość blisko rodzinnej chałupy osiedliła. Najdalej mieszka córka – w Nowym Sączu. Był jeszcze jeden syn, drugi z kolei – śmiały, zaradny, do świata go ciągnęło. Pojechał do Ameryki szczęścia szukać. – Gdybym wiedziała, że tak się to skończy, nigdy byśmy go za morze nie puścili – oblicze Zofii posępnieje, gdy wracają bolesne wspomnienia. – Syn już 20 lat nie żyje. Spoczął w amerykańskiej ziemi. Miał zaledwie 46 lat, jak zachorował. To był rak. Jeździłam do Stanów, opiekowałam, ale nie było szans. Ta rana na sercu matki się nigdy nie zagoi – znacząco zawiesza głos.

Dwa lata temu Wójciakowie świętowali 70-lecie pożycia. Sam ksiądz proboszcz przyznał, że taka uroczystość się często nie zdarza. Kiedy przeleciało to 96 wiosen Zofii i 97 Franciszka – małżonkowie nie próbują swego wspólnego “żywobycia” poddawać dogłębnej analizie. Nie mają jednak wątpliwości, że to szczególny dar niebios. – 70 lat po ślubie żeby obydwaj małżonkowie dożyli, to się rzadko trafi. Człowiek już brzemię czasu odczuwa. Coraz częściej kwęka. Taki już los. Ale przecież i młodzi kwękają. A dziś to naprawdę narzekać nie można. Ósemkę dzieci mieliśmy. Żadne złotego zapomogi nie dostało, jak sobie samo nie zarobiło. Od najmłodszych lat. Jak się komuś dobrze powodziło, to mówiliśmy, że mu ptasiego mleczka nie brakuje. Kiedyś się do ubogiej rodziny wybrałam. W domu banda dzieci była. Nakupiłam tego ptasiego mleczka. Ale młodym nie smakowało…

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org