Scroll Top

Andrzej Stoch

Bitnik honorowy

N

erwus o gołębim sercu – mówi o nim krótko jego trzecia żona.
Andrzej Stoch z Zakopanego (proszę go nie mylić ze znanym zakopiańskim biznesmenem) miał w życiu dwie namiętności – bitki i kobiety. Teraz pozostała już tylko ta druga, choć na obydwa tematy mógłby długo mówić.
Święty nigdy nie był. – Porywczy jest. Do bitki się zawsze rwał, ale jedno mu trzeba przyznać: słowo u niego znaczy słowo. Nigdy się z niego nie wycofuje- zachwala Cecylia, jego żona o 27 lat młodsza. – Jest też bardzo silny – dodaje z podziwem patrząc na męża. – Jak trzeba dźwignąć smreka, to ja z jednej strony się chwytam, a z drugiej musi trzymać trzech młodych – potwierdza Andrzej. – Dziś młodzi nie mają już drygu, zasietnione wszystko, przed komputerami tylko siedzą – dodaje.
– Mąż jest też bardzo punktualny, jak się z kim umówi, to jest przed czasem – dorzuca kolejną pozytywną cechę męża Cecylia. Chociaż, małżonek ma już 67 lat, widać, że między nimi ciągle iskrzy. – To była miłość od pierwszego wejrzenia. Spotkaliśmy się na Krupówkach, popatrzyliśmy na siebie i już wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Chemia była od początku – mówi atrakcyjna 40-latka. – Wziąłem ją tu, do domu, i powiedziałem, że jak mnie teraz pocałuje, to już tu zostanie – wtrąca Andrzej. – Nie wierzyłam mu, ale tak się stało – kwituje kobieta.
Co się stało z poprzednimi żonami? – Pierwsza zmarła, druga poszła w cug – mówi Andrzej. O pierwszej Zofii złego słowa nie powie, nawet imię po niej dał swojej najmłodszej, 5-letniej córce, tej z trzeciego małżeństwa. Na wspomnienie drugiej tylko macha ręką. Przynosi też wiersz, który o niej napisał. Dość złośliwy.
Kobiety to dla Andrzeja temat rzeka. Widać, że nadal nie jest obojętny na ich uroki i może długo na te tematy rozmawiać. – Kobieta, ile byłaby piękna, jak nie jest przy tym delikatna, to nie jest nic warta. Nie lubię kobiet ordynarnych, takich, co się lubią wadzić – mówi. – Ważne jest też, żeby było w niej coś do odkrycia, jak o babie wszystko wiadomo, to już mnie nie interesuje – stanowczo stwierdza.
Drugi temat rzeka to bitki. – Jezu Mario, jak my się krzesali! Biłem się z 5 tys. razy może – twierdzi. Pokazuje na ręce ślad po siekierze, a na brzuchu – kolejny po nożu. Podkreśla zaraz, że sam nigdy nożem ani siekierą nikogo nie dźgnął, bił się zawsze honorowo. I choć niektóre z tych wspomnień zakończyły się pobytem w więzieniu (- Najdłużej za bitki siedział 3 lata – zdradza żona), chętnie do nich wraca.
– Opowiedz, jak kiedyś w potoku po jednej z bitek prawie umarłeś – zachęca go żona, która większość z tych historii zna tylko z jego opowieści.
– Był taki “kozok” ze Słodyczki, który niejednego podziubał nożem. Bali się go wszyscy. Już nie żyje, w zeszłym roku zamarzł na siedzącku – zaczyna opowieść Andrzej. – Raz jechałem na dansing do Romy z żoną i jeszcze jedną babą. Spotkaliśmy go koło sklepu w Zakopanem – wspomina. Góral ze Słodyczki dał się namówić na wspólny wieczór i tańce. Zabawa się dobrze rozwijała. Zdążyli już wypić jedną butelkę wódki. – Nagle ten chlusnął mnie w gębę wódką z kieliszka. No to ja go – bach – w kufe, aż go prasło ze stołka – wspomina Andrzej. – Spytałem go tylko, czy wie, za co. Powiedział, że nie wie, ale my się pogodzili – relacjonuje zdarzenia sprzed lat. Zaczęli tańczyć z kobietami, obalili kolejną flaszkę. – Koło północy woła mnie na bok: “Jędrek, zostawmy te baby i jedźmy do Poronina, tam mam dwie piękne baby”. Ja, głupi, dałem się namówić i uciekliśmy tym naszym. Jak już wyszliśmy z Romy, to jak dostałem w pysk, to do dziś nie mam zębów z przodu – relacjonuje dalsze wydarzenia feralnego wieczoru.
Był środek zimy, siarczysty mróz. Obudził się o 6 rano na kamieniach na środku potoku. – Zęby mi wisiały, krew miałem wszędzie. Gdyby nie kożuch, pewnie bym tam zamarzł – przywołuje obraz z tamtych czasów. – On potem omijał mnie szerokim łukiem, nie widziałem go może z 2 lata. Aż spotkałem go na Gubałówce. Choć nóż wyciągnął, dałem mu radę, biłem go pięściami, kopałem. Twardy był jak mało kto. Jak już klęczał na kolanach, przepraszał mnie i prosił, żebym mu życie darował, zostawiłem go w spokoju – kończy.
Dziś już mu bitki nie w głowie, na inne baby lubi popatrzeć, ale – jak przekonuje – swojej jest wierny.
Gdy pytam o zawód, śmieje się, że jest “zbójnikiem”. – Wyuczyłem się na piekarza, ale od 40 lat nic nie upiekłem – mówi już poważnie. Większość życia przepracował w lesie, przy wycince drzew. – Bez lasu żyć nie mogę. Na Krupówkach bym nie pracował za żadne pieniądze – mówi. – Muszę być blisko przyrody – dodaje. – Tu jest tak pięknie, że nie chce mi się stąd nigdzie jechać. Na wczasach nigdy nie byłem. Umrzeć też mi się nie będzie chciało. Będzie trzeba umrzeć z przyczaju – żartuje.
Do lasu chodzi do pracy, ale i dla przyjemności. Na grzyby, ale i na spacer. Wódki nie pije, chyba że taką w czekoladkach, które przysyłają mu dzieci z Ameryki. Bo oprócz Zosi ma jeszcze szóstkę, tyle że już dorosłych dzieci. – Rodzina jest najważniejsza, dzieci mam naprawdę dobre, pamiętają o mnie – mówi. – No i zdrowie też jest bardzo ważne – dodaje po chwili. – Ja to się nie przejadam, jem często, ale niedużo. Tran piję systematycznie – zdradza swoją receptę na długowieczność. – Ma i zdrowie, i temperament – wtrąca żona. Podkreśla, że dużo czasu spędzają ze sobą, bo ona pracuje tylko dorywczo. Nie kłócą się i nigdy nie gniewają na siebie. – Moja żona nie musi pracować – mówi z dumą Andrzej Stoch. – Pieniędzy zawsze miałem dość. I domy mamy trzy – mówi. – Bo ja 3 domy postawiłem, 7 studni wykopałem i drogę sam wybudowałem – uściśla.
Ten dom, w którym się spotykamy, stoi na skraju lasu, tuż przy stacji narciarskiej na Szymoszkowej w Zakopanem. – Sprzedałem ziemię pod wyciąg spółce. Kiedyś mój dom rodzinny stał tu, na środku dzisiejszego wyciągu – pokazuje, patrząc tęskno, jakby zaglądał w przeszłość, w czasy dzieciństwa. Czasy, kiedy nie było tu ani narciarzy, ani ogromnego hotelu Mercury na dole. Były tylko polany i lasy, w których nieraz się zagubił.

tekst: © Beata Zalot
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org