Scroll Top

Teresa Michniak

W życiu nie trza być chojrakiem

T

ata z mamą 40 lat razem przeżyli, a ona od niego ani jednej “kurwy” nie usłyszała. Dziś to nie do pomyślenia.
– A ile byście mi dali po chorościach, 3 operacjach… No, jako się trzymiem – pytanie w ustach starszej pani brzmi jakoś tak zawadiacko i stawia pytanego w… kłopotliwej sytuacji. Nie ma dobrej recepty na wybrnięcie z takiego impasu. Rzucisz człowieku jedną “wiosenkę” za dużo i będzie koniec wywiadu. Jak mocno niedoszacujesz – stracisz wiarygodność i nikt z tobą na poważne tematy gadać nie będzie. – 76? Tą odpowiedzią gaździnka jest wyraźnie ukontentowana. – Toście się pomylili bo ja jest z 27 rocznika. 2018 minus 1927, hm… tak bez kalkulatora… wychodzi jakieś 91. Niemożliwe.

Teresa Michniak siwiutka jak gołąbka, ale szczuplutka, zgrabniutka, uśmiechnięta. Na pewno po buzi tak sędziwego wieku jeszcze nie widać. – 91 roków – potwierdza twardo matematyczne kalkulacje, uśmiechając się przy tym jakoś tak… zawadiacko. – Bo ja się szanowała. Tylko rzepkę z mlekiem i kapustę jadła. To, co swoje, się jadło. Nie to co teraz. Ludzie tylko chemię z tych sklepów przynoszą, trucizną się żywią. Raki z tego powstają. Dawniej to się o tych rakach tyle nie słyszało. Ludzie ot tak, po prostu, ze starości umierali, a dziś to każdemu muszą chorobę wynaleźć – podsumowuje rezolutnie pani Tereska. – Teraz babcia to już w ogóle jeść nie chce. Odchudza się, chce być coraz młodsza. Żeby się nam jeszcze nie wydała – dworuje z swej mamy Maria, córka Teresy. A że starsza pani poczucie humoru ma, to i jawne szyderstwo puszcza mimo uszu. Tylko jak pada sugestia, że babcię góralska herbatka w dobrej kondycji utrzymuje – obrusza się stanowczo. – Ja tam żadnych herbatek z procentami nie używam, no chyba żeby nie za często… Jak ktoś poczęstuje, to zaś nie odmówię – oczy starszej pani znów się rozpromieniają.
Tematu zdrowia w rozmowie z starszymi ludźmi ominąć się nie da. Pani Teresa do tych ciągle narzekających nie należy, ale też kryć się z dolegliwościami nie zamierza. Najbardziej to bóle nóg dokuczają. Właściwie nie pozwalają już chodzić. Tylko o kulach się Teresa porusza i to najczęściej w obrębie niewielkiej kuchenki i pobliskiego pokoju. Jak ból troszkę odpuszcza, to się można i do ogródka wyprawić albo wyjść przed chałupę i zrobić niewielką rundkę koło drogi. Ale o dalszych wyprawach to już zapomnieć trzeba. – Nawet do kościoła to już mi jegomość chodzić nie kazał – konstatuje smutno mieszkanka Witowa.

Chałupa Teresy przy drodze, w samym środku Witowa. Niby trochę zapuszczona, ale wciąż widać, że to solidna murowana konstrukcja. Majster się widać starał, układając cegły. Pewnie dla siebie budował. – Na zielone pole my tu z chłopem przyszli – wspomina gospodyni. W miejscu, gdzie dziś chałupa stoi – niegdyś wznosiły się tylko zmęczone już mocno drewniane zabudowania.

Tereska pochodzi z Dzianisza. Do Witowa za ślubnym przyszła. Nigdy ożenku z Julkiem nie żałowała. Bo to człowiek dusza był. Bardzo dobry dla swej ślubnej baby i dzieci. A do tego robotny okrutnie i zmyślny nieprzeciętnie. Wszystko, co tylko do ręki wziął, potrafił niczym Midas w złoto zamienić.
Zaraz po ożenku w 1948 roku na “zielonym polu” stanęła murowana chałupa. Julian się imał każdej roboty. Na gazdówce pracował. Na budowlance się znał. Nawet zakład szklarski prowadził. Rysować potrafił i obrazek namalować. A rzeźbił… przepięknie. Do dziś w kapliczce przy wejściu do Doliny Chochołowskiej zasiada dumnie Jezus Frasobliwy Julkowego autorstwa. Pewnie z powodu tej swojej dobroci i zaradności tak się Julek panu Bogu spodobał, że go zapragnął Stwórca zobaczyć u siebie przedwcześnie.
Julian miał 48 lat, jak zapadł na zdrowiu. Objawy niby niepokojące nie były. Ot, ból w okolicy żołądka. Tereska namawiała, “nie leź do roboty, pośpij sobie, wypocznij, idź do doktora”. Ale gdzie by tam Julek posłuchał. Robił jak zwykle za dwóch. Dobrze choć, że się dał na wizytę u doktora w Zakopanem namówić. Już był nawet termin ustalony, gdy któregoś wrześniowego dnia 1972 roku chłop Tereski zesłabł i osunął się na ziemię. Nie było szans na ratunek. Okazało się, że to, co miało być niestrawnością, było w istocie pękającym sercem. – Gdy Julka chowali, ksiądz na kazaniu powiedział, że takich rąk szkoda… – gaździnka nagle markotnieje, zawiesza głos. Opowiada, jak sobie po śmierci chłopa miała okazję życie ułożyć na nowo. Wcale stara nie była. A chętnych do ożenku z przystojną wdową nie brakowało. Kusili absztyfikanci, obiecywali, że pole zapiszą, że Teresce bieda już w życiu nie dokuczy. Ale gaździnka nieprzejednana była. – Dobrego chłopa miałam. Jakbym się ponownie wydała, to bym się czuła, jakbym go zdradziła – podsumowuje.

Życie bez chłopa to była kolejna udręka. Gazdówki Teresa zaniechała, trza było szukać roboty w mieście. Chwilę w Hotelu Kasprowy na kuchni pracowała. Wcześniej sprzątała leśniczówkę. Ostatecznie komisja lekarska uznała, że Teresa zasługuje na grupę inwalidzką i wcześniejszą rentę. Od tamtej pory gaździnka wiedzie spokojne życie rencisty-emeryta. Cieszy się córkami i wnukami, których się 7 doczekała. – A prawnuki nie wartają nic – pani Tereska uśmiecha się filuternie w stronę wpadających właśnie do izby berbeciów.

Bieda – tylko jej Tereska miała w życiu pod dostatkiem. Ośmioro ich było w domu. Bieda taką bandę dzieci z gazdówki wyżywić. Ojciec Tereski Jan na Orawę chodził. Stamtąd mąkę przynosił. Mama gotowała zacierkę i jakoś udawało się tą mamałygą 10 pustych brzuchów napełnić. Mimo że bieda piszczała cienko w każdym kącie chałupy w Dzianiszu na Zagrodzie – rodzice Tereski żyli zgodnie. – Tata z mamą 40 lat razem przeżyli, a ona ad niego ani jednej “kurwy” nie usłyszała. Dziś to nie do pomyślenia – podsumowuje starsza pani. Gdy Teresa miała lat 17, przyszła wojna i trzeba było szybko dorośleć. Wolałaby tych strasznych scen nie pamiętać, ale one wracają natrętnie do dziś. Jak Niemcy po wsi się panoszyli, jak do ludzi strzelali, jak na roboty i do obozów brali. Jak się trzeba było ukrywać. – Ile to człowiek nocy spędził w strachu, ukrywając się na strychach, po stodołach – zachodzi w głowę.

– Ja tam nie narzekam, Bogu i Matce Boskiej za wszystko dziękuję, a że swój krzyż nieść trzeba, to się buntować nie będę. Jak to gadają: jako w niebie, tak i na ziemi… Czy to prawda? Pewnie niedługo uwidzimy… – zasępia się pani Teresa. – Babko, wy zaś nie bądźcie taka ciekawa – napomina ze śmiechem córka Maria. W kościele właśnie biją na Anioł Pański.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org