Scroll Top

Maria Styruła

Życie po setce

W

szystkie te recepty na 100 lat w zdrowiu to bujdy na resorach. Prawdę trza wreszcie powiedzieć – jak ci Pan Bóg da zdrowie, tak masz.
– Mam przeszło sto roków, stara jestem jak świat – uśmiecha się dobrotliwie Maria Styruła z Lipnicy Wielkiej. Jubilatka wciąż rozpamiętuje huczne urodziny. W środę delegacja z gminy przyszła z kwiatami i życzeniami. A do tego jeszcze muzykanci ze skrzypeczkami… Wesoło było, jak za dawnych lat. Maria podchodzi do okna i zamachuje się łapką, by jednym zwinnym ruchem rozpłaszczyć na szybie kolejnego skrzydlatego natręta. Kto by pomyślał, że pod koniec października trzeba się będzie od much opędzać… Ale ostatnie letnie temperatury dla stulatki nie są żadnym zaskoczeniem. Bywało i tak, że się w Boże Narodzenie z krótkim rękawem chodziło…

Synowa Marii ma 82 lata. Jest równie dziarska, jednak sprawności stawów palców i łokci mogłaby teściowej pozazdrościć.
– Te wszystkie recepty na długowieczność, na 100 lat w zdrowiu, to wierutne bzdury – ożywia się stulatka. Maria śmieje się na wspomnienie zdrowej diety, umartwiania ciała ćwiczeniami. Ona żadnych cudownych diet, czy terapii nie stosowała. Jadła co było, bez wybrzydzania.
– Prawdę trza powiedzieć, jak ci Pan Bóg da zdrowie, tak masz – podsumowuje seniorka. Jeszcze niedawno to się Maria i naparstek wódeczki napiła. Teraz już stroni od alkoholu, bo ma kłopoty z ciśnieniem krwi. Jak podskoczy, to Marię zaczyna boleć głowa…
Jak się nie ma co do garnka włożyć, to człowiek nie wybrzydza – uważa rezolutnie stulatka i wspomina czasy, gdy się na Orawie przymierało głodem. Wojna na ten przykład… Niemcy przyszli, okna powybijali. Trzeba było uciekać do lasu. Albo Rusi jak szli… Tym to się wszystko przydało, pozabierali dziady, konie. Ręczniki, chustki też wzięli – czyścili nimi lufy karabinów albo na onucki przerabiali, żeby cieplej w nogi było. Czołgi jak do wsi wjechały i zaczęły ostrzał, to w chałupie wszystkie kubki i święte obrazy ze ścian pospadały. Wielu poginęło. Po polach ludzie chodzili i poległych zakopywali. Skrzynie z desek robili i trupy do nich ładowali. Baby bały się do pola chodzić po zmroku, bo tam trupów było pełno.

Ruscy, choć bili, to szło się do nich. Dzieci kręciły się koło polowej kuchni. Tylko tam można było się pożywić odpadkami ze stołu czerwonoarmistów. Maria była już wtedy dorosłą kobietą, mężatką. Swego ślubnego Floriana poznała na odpuście w Orawce, skąd Maria pochodzi. Wtedy Lipnica Wielka wydawała się jej zamorską krainą. Marii nie uśmiechało się wyprowadzać daleko od domu, ale co było robić, serce nie sługa…
– Co ja mogłam począć, jak mi się właśnie ten jeden z spodobał. Był najfajniejszy – Maria zanosi się od śmiechu na wspomnienie dawnych czasów. Pierwsze spotkanie… Florian zaprosił ją na karuzelę. Później spotkali się jeszcze w Jabłonce. A niedługo po zapoznaniu były zrękowiny, a krótko potem ślub – w 1941 roku. – Wtedy to nikt nie marnował czasu. Dziś chodzą ze sobą pięć lat, a na końcu się rozwodzą, mimo że się jeszcze nie pobrali – wtrąca wnuczka Marii i jej imienniczka.

Florian pochodził z Lipnicy Skoczyków. Tu mieszkał w starych zabudowaniach z rodzicami. – To ta sama chałupa – Maria rozgląda się po izbie. – Jak się tu wprowadzałam, to gazdówka stara była. A teraz… Wszystko przegniłe. Ale w środku i tak jest przytulnie – podsumowuje.
Z zewnątrz pradawna gazdówka to faktycznie opłakany widok. Pochylone ściany, zapadnięty dach sprawia wrażenie, jakby chałupa zapadła na… dyskopatię i nie mogła się wyprostować. Wokół drewnianych ścian poczerniałe, wiekowe siano. Ale wnętrze izby wcale do tego obrazu nędzy i rozpaczy nie przystaje. Za progiem zaczyna się inny świat: sterylny, czyściutki… Pani Maria wciąż sama dba o porządek. Pomaga jej wnuczka Marysia. Mieszka w pobliżu, zaledwie kilkadziesiąt metrów niżej, przy drodze. Imienniczka o chałupę babci zadba, opału przywiezie, w piecu napali, strawy ugotuje. Maria nie może się jej nachwalić.
– Pewnie, że mi się trochę przykrzy mieszkać tak samej, ale z drugiej strony, to u siebie mam święty spokój. Robię, na co mam ochotę, kiedy chcę, to się położę, kiedy chcę, to posprzątam. A jak mi samotność doskwiera, to zamykam drzwi i idę na dół na kawę do wnuczki – Maria uśmiecha się dobrotliwie i wspomina nie tak odległe czasy, gdy wnętrze przytulnej chałupy przypominało bardziej górski szałas, pasterską kolibę. W rogu izby stało palenisko. Nie było blach, tylko wielki gar zawieszony nad żywym ogniem. W nim warzyło się strawę. Dym z paleniska snuł się smętnie po izbie. Ściany były czarne, ogorzałe jak w kuźni. W białej izbie stał przypiecek, na którym domownicy układali się do snu w czasie wielkich mrozów.
– Dopiero jak dziadek umarł, to zrobiliśmy remont – wspomina wnuczka Marysia, patrząc na przebudowany solidny piec, nakryty blachami.
Od 22 lat Maria Mieszka sama, wtedy ją Florian zostawił samą na ziemskim padole i przeniósł się do tego lepszego świata. W październiku minęła kolejna rocznica… Maria wspomina z rozrzewnieniem to całe wspólnie, niełatwe przecież życie. Wychowywanie trójki dzieci (dwie córki i syn). Małżonkowie – jak wszyscy w sąsiedztwie – utrzymywali się z gazdówki. Ale nie takiej jak teraz, że się ciągnikiem raz za czas do pola wyjedzie, a bydło wydoi maszyną. Maria z Florianem własnymi rękami wszystko robili. Do pola się nie jechało, tylko szło. Większość maszyn zastępowała motyka. – To takie czasy były, że jak rower jechał przez wieś, to się wszyscy patrzyli jak na jakie zjawisko – zamyśla się Maria.

– Babci to zamiłowanie do roboty zostało. Jeszcze niedawno przy sianokosach pomagała. Jak jej mówiliśmy, żeby dała spokój, to się zaraz poobrażała, że już nikomu niepotrzebna. Teraz też by chciała tak wszystko warciutko pozałatwiać, a się już nie da. W końcu setka przeszła – podsumowuje z zatroskaniem wnuczka Marysia.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki 

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org