Scroll Top

Helena Korabik

Święci dnia każdego

N

ajlepiej pomaga święta Rita i święty Szarbel, oni w najtrudniejszych sprawach dają człowiekowi wsparcie.
Modlitwa ma wielką siłę. Bez niej Helena Korabik nie przeżyłaby wojny. Okupacja, bieda i głód – to było piętno dziecięcych lat. – Tyle miałam zakrętów w życiu, że nie do pomyślenia – wspomina góralka z Ratułowa. – Dzięki modlitwie, różańcowi, Matce Boskiej i moim ulubionym świętym, których codziennie wzywam, udało mi się wszystko przetrzymać.
Św. Rita i św. Szarbel są od najtrudniejszych spraw. Każdego dnia wzywa też swą patronkę św. Helenę. A także świętych: Andrzeja Bobolę, Wojciecha, biskupa Stanisława, ks. Maksymiliana Kolbego i ks. Popiełuszkę. Ufa im, prosi o wsparcie dla rodziny, modli się o zdrowie, bo z oczami ma już spory kłopot.
Helena Korabik urodziła się w 1933 r. Wojnę pamięta, jakby to było wczoraj. Gdy weszli okupanci – miała 6 lat. – Piątek to był, pogoda taka śliczna jak dziś. Babka moja poszła z towarem do Zakopanego. Wróciła z płaczem. Opowiadała, co się wyprawia, że okupacja, a ludzie szaleją – kiwa głową góralka.
Jej ojciec Jan Kuchta tego dnia wcześniej wrócił z Czarnego Dunajca. Kolega, co niemiecki znał, przestrzegł ojca, żeby się brał do domu, bo mają na niego Niemcy oko. Ale to nie uratowało seniora rodu. W 1942 r. zginął w Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu.
Siostra Heleny miała trzy latka, jak zostali. Wdowa Bronisława, z domu Bukowska, została sama z dziećmi. W domu mieszkała jeszcze babcia Heleny. Wsparciem przez całe życie służył wujek Maciej Bukowski. Nigdy się nie ożenił. Był cieślą – jak św. Józef. Opiekował się owdowiałą siostrą i jej pociechami. Po budowach pracował, trochę grosza zarobił, to dziewczynkom coś kupił. Wszystko ich cieszyło, bo niczego nie miały. Taka była bieda. Do szkoły w Nowym Bystrem chodziło się boso. Z domu to było ponad dwa kilometry. Jak się dało przejść. Dróg takich, jak dziś, nie było. Kamienisty, błotnisty trakt.
– Jeść nie było co, ubrać nie było co, w zimie do szkoły się nie szło, jak spadł śnieg – dodaje Helena Korabik.
Jednego roku ziemniaki nie obrodziły. To, co wzeszło, trzeba było prawie w całości zostawić do zasadzenia. Był owies. Wujek cepami młócił całą zimę. Babcia miała wielką brytfannę. Suszyła owies, potem nosiła do młyna do Mulka. Na rano była kluska owsiana na mleku z wodą albo na jałowej kwaśnicy. W południe jadło się twardy, suchy, cienki placek owsiany jak podpłomyk.
– Trochę dziubało po podniebieniu, ale jadło się, bo się chciało jeść. Nic innego nie było – dodaje góralka z Ratułowa. – Na wieczór była bryja, czyli rzadka kluska. Jak rano była na mleku, to wieczorem na kwaśnicy. Tak na zmianę. Jakby dziś takie dzieciństwo trafiło na młodzież, to by poginęli.
I tak w kółko. Owies, kapusta, a grule od święta.
Gospodarkę mieli małą, ale roboty od rana do nocy było w bród. Jak w lesie pokazały się grzyby, to nad ranem trzeba było wstać. Spać się chciało, głowa leciała, ale brało się koszyczek i szło się w ciemny las. Po prawdziwki. Przynosiło się grzyby, mama obierała i szła w Zakopane sprzedać.
– A my na borówki, na poziomki. To mama też chodziła sprzedawać. Kura, jak jajko zniosła bez skorupki, w błonie, to my się tak cieszyli. Bo takich jajek nie dało się sprzedać. To mama nam usmażyła i tym jednym jajkiem my się mogli podzielić. Marzyło się, żeby tak raz dobrze pojeść jajecznicy. Albo kiełbasy. To mama na Wielkanoc nam robiła jajecznicę, a na Boże Narodzenie kupowała kiełbasę. W szabaśniku nam piekła takie talarki. To już było coś. Do sytości się można było dwa razy w roku najeść – podkreśla Helena Korabik.
Nie może się nadziwić, jak dziś dzieci dobrze mają. I że z tego dobrobytu potrafią odebrać sobie życie. Niepotrzebnie. Szkoda, że młodzież odeszła od Boga. Tylko w tym internecie siedzi. A co tam można znaleźć? Pewnie jest dużo dobrego, ale i złe rzeczy tam są.
– Żeby się odwrócili od internetów, ze sobą żyli, razem dla siebie byli, żeby się spotykali. Żeby wrócili do Kościoła. Jest tylu wspaniałych kapłanów, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka – podkreśla góralka. Ale że do odchodzenia młodych od wiary rękę przykładają sami księża, to przyznać trzeba.
Na wojnie wiara bardzo pomagała. Codziennie wieczór, choćby nie wiem jak człowiek był zmęczony, razem siadali z mamą albo klękali, żeby odmówić choć cząstkę różańca. Helena do dziś praktykuje modlitwę różańcową. – Mam więcej czasu, jak nie mam roboty, to nie czekam na wieczór i w dzień się pomodlę – dodaje góralka z Ratułowa.
Nie chciała mieć chłopa. Sama chciała żyć, w spokoju. Za mąż poszła jak już 43 wiosny przeżyła. Mąż pochodził z Cichego, ale przyżeniony w Ratułowie. Żona młodo mu umarła, 39 lat miała. I sam został z synkiem.
– Koledzy mnie namawiali, żeby się pobrać. Chłopca mi było szkoda było, taki sam został. Zgodziłam się na ślub z Andrzejem. Syn miał 6 lat. Wychowałam go. Dziś ma 50 i swych dwóch synów. Jeden ma 21, drugi 25 lat. Obaj kierowcy. Starszy firmę założył, dostawczą. Razem jeżdżą ciężarówkami – dodaje Helena Korabik.
Bić dzieci nie wolno. Sama nigdy ręki na pasierba nie podniosła. Bo nie miała za co. Poza tym, nie miałaby sumienia go uderzyć. Bo sierota. Sama po ojcu sierotą była. To wie, jak to jest. A Pan Bóg wszystko widzi. Każdy dobry i zły uczynek. To, co sołtys zrobił podczas wojny, też pamięta.
– Wtedy sołtys trochę krzywdził ludzi. Mój ojciec coś tam do szwagra sołtysowego powiedział – wspomina góralka. Przyszli Niemcy i zabrali ojca do Nowego Targu. Można go było uwolnić. Wystarczyło sołtysie zaświadczenie, że jest nieszkodliwy. Poszła do sołtysa. Usłyszała litanię, że gadał na niego do ludzi. Gadał, ale prawdę. Zaświadczenia nie dostała. Wywieźli jej ojca Niemcy do obozu koncentracyjnego.
– Przez złośliwość. To był luty, a w sierpniu przyszedł z Oświęcimia telegram, że zmarł – mówi Helena Korabik. – Polityka dziś też dzieli ludzi na śmierć i życie. Według tego, co mówią, to rząd dobrze chce. Ale czy to prawda? To 500 plus to mi się podoba. Ale czemu dają tym, co we wszystko opływają? Biednym dać, niepełnosprawnym powinni dać. Tym biedakom. Bo rodzice ich nie mogą samych zostawić.
Jakby sama rządziła, to tym biedakom, niepełnosprawnym po tysiącu by dała. I matce, co się nimi dzień i noc zajmuje też. Zadzwoniłaby do rządu, że źle zrobili.
Nie ma dziś komu uwierzyć. Ciężkie czasy, chociaż niby ludzie mają łatwiej. Dawniej była bieda, ale ludzie byli lepsi.
– Szanowali się, jeden do drugiego szedł pouradzać. A dziś każdy w domu pięknym zamknięty siedzi. Łatwiej się żyje, ale gorzej. Młodzieży żal, na młodych trzeba uważać. Dziś przepych, zazdrość panuje. Ja ludziom nie zazdroszczę. Jak jesteś robotny, to niech ci Bóg da. Miej więcej. A o mnie też niech nie zapomni – podsumowuje góralka.

tekst: © Rafał Gratkowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org