Scroll Top

Janina Bafia

Wyliczanka Janiny

G

dy miała 10 lat, poszła na służbę. Jako 17-latka wyszła za mąż. W wieku 48 lat urodziła najmłodszego syna.
– Ale o czym tu mówić – Janina Bafia przekonuje nieco podenerwowanym głosem i siada w kącie izby przy oknie. Tam, gdzie trzyma stosik książeczek do nabożeństw i radio, a dla urozmaicenia ma nowy zestaw krzyżówek.
Ale ożywia ją wyliczanka. Zaczynam więc pytaniem o prawnuki. – 27 – słyszę w odpowiedzi. Wnuki? – 19. Dzieci? – 7.
Za rok zjadą pewnie wszyscy na 85. urodziny. Przed 4 laty było 64 gości, przyjechał także syn z Korsyki.
Jesteśmy w Białce Tatrzańskiej, przytulnej izbie domu, w którym córka i zięć prowadzą pensjonat. Sezon zimowy w pełni. Ale dom pani Janiny znajduje się kilkanaście kilometrów stąd, w Borze koło Szaflar. A ten rodzinny z dzieciństwa jeszcze dalej, bo w Zaskalu. Jest jeszcze jeden dom w życiu małej Janki, który mogła uznać za prawie rodzinny. To dom Trąbków w Czarnym Dunajcu, gdzie była na służbie przez długie 7 lat.
Przyszła na świat w biednej rodzinie. W domu było 8 dzieci, rodzice więc czekali, kiedy tylko te starsze będą w stanie pójść z domu. Janka skończyła 2 klasy szkoły, tyle, by pójść do Pierwszej Komunii. Rodziciele uznali, że to wystarczy. Wystarczy też samego dzieciństwa. Posłali więc 10-letnią córkę do gazdów w Czarnym Dunajcu. – To dobrzy ludzie byli, traktowali mnie prawie jak swoją – chwali przyszywanych rodziców. Bo swoich naturalnych prawie przez te lata nie widywała. Do domu nie zaglądała, a rodzinę widywała tylko przy okazji odpustu w Ludźmierzu. I kiedy któreś z nich przyjeżdżało do Trąbków po zapłatę za służbę córki. Bo Janka nie dostawała nic, poza strawą, ciepłym łóżkiem i dobrym słowem.
Pamięć w życiu płata figle. Czas upływa, a w głowie pozostają sytuacje, które z perspektywy czasu i ważkich wydarzeń wydają się tak błahe. Jednak było w nich coś, co odcisnęło trwałe piętno na przemyśleniach dziecka. Po 75 latach Janina Bafia ma wciąż przed oczyma sytuację, gdy ma swymi drobnymi, dziecięcymi dłońmi wydoić krowę. Mimo coraz mocniejszego zaciskania kruchych piąstek ani kropla mleka nie chciała się uronić. Za to jak grochy ciekły łzy po twarzy dziewczynki.
Jej codziennym obowiązkiem było wypasanie należących do gazdów 4 krów i 20 owiec. Musiała bacznie pilnować, prowadząc je po ugorach, by nie poszły w szkodę. Radziła sobie dobrze. Nie straciła ani jednego podopiecznego.
Jako 17-latka wróciła do Zaskala. Na weselu poznała Władka. I pokochała od razu. Z wzajemnością. Choć ojciec widział dla niej innego kawalera. To sąsiad, Michał, który dobrze z rodzicielem się dogadywał. Szczególnie przy kieliszku, bo obydwaj napić się lubili.
Tym bardziej Janka upierała się przy Władku, który nie pił prawie wcale. Poznali się w listopadzie, a już w lutym się pobrali. I była to decyzja najlepsza z możliwych.
– Czy się kochaliśmy? – patrzy na mnie jakby zdziwiona pytaniem. – Skoro tyle dzieci mieliśmy, to jakże nie bylibyśmy sobie radzi?
Władek nie miał rodziców, mieszkał u ciotki Agnieszki, która z kolei nie mając dzieci, wychowywała krewnego jak własnego syna. Janka z mężem zaraz po ślubie zamieszkali więc u ciotki Agnieszki, z którą razem prowadzili gospodarkę. Płody z 6 hektarów pola i mleko 2 krów musiały wystarczyć na wykarmienie rodziny, która powiększała się z roku na rok. Mały dom z wyrytą na sosrębie datą 1840 musiał pomieścić szybko rozrastającą się rodzinę. Janina Bafia bez zastanowienia wymienia kolejno: Hela, Hanka, Zosia, Wojtek, Marysia, Jasiek i Władek. Najmłodszego wydała na świat po 16 latach przerwy w rodzeniu – miała już 48 lat.
I tak mijało życie na wychowaniu dzieci, sadzeniu gruli i dojeniu krów. Raz spróbowała dorobić na państwowej robocie. Wiadomo, w domu się nie przelewało, a w pobliskim Nowym Targu kombinat obuwniczy zapewniał stałą pensję. Po 3 miesiącach przyszedł czas sadzenia ziemniaków. Nie miała już siły wrócić na kombinat.
A Władek przepracował na państwowej robocie 15 lat. Nocą w Szaflarach palił w piecach, topiąc asfalt na drogi. Rano wracał, trochę pospał i szedł do roboty na roli. Zmarł 25 lat temu. Nabawił się zapalenia płuc, gdy budował kościół w Borze. – Tak się cieszył, że będziemy mieli blisko, chodził, pomagał, ale nabawił się chorości. I umarł – mówi cichym głosem, jakby Władek spał tuż obok, w izbie, po nocy spędzonej w robocie.
I wspomina życie szczęśliwe, choć ciężkie niewyobrażalnie. Prąd doprowadzili do Boru, jak się urodziło szóste dziecko. Dwójkę pierwszych rodziła w domu, bo jeszcze do szpitala nie brali. – Ale jaka to różnica, skoro swoje trzeba ucierpieć – zauważa.
Ciotka, póki żyła, chodziła do miasta sprzedawać ser czy masło. Ale Janina pamięta, jak Agnieszka, mocząc nogi w misce, jak siedziała na środku izby, tak nagle wykopyrtła się na bok. Sparaliżowało ją. Przez 3 lata mieli pod opieką jeszcze jedno, tyle, że już duże dziecko.
Dziś, jakby na odwrót, córka Zosia z zięciem Jędrusiem, którzy wzięli ją 8 lat temu do siebie, pilnują, żeby wreszcie odpoczęła. – Czasem chciałam obrać grule czy posprzątać w izbie, to mówią, że już dość się w życiu narobiłam – zaznacza ze śmiechem Janina Bafia. Na zdrowie też nie narzeka, choć kolano trzeba było operować, żeby wstawić sztuczny staw, a ostatnio zabrali ją do szpitala na jeden dzień, by ciśnienie ustabilizować.
Janina Bafia podchodzi do ściany, niemal z nabożną czcią pokazując kolejne wywieszone niczym na cerkiewnym ikonostasie rodzinne zdjęcia. Jest i ślubne z Władkiem, są dzieci, w tym najmłodszy ze swą francuską małżonką, wnuki i prawnuki. Fotografie są na ścianie, na półkach w meblach. Twarze w myślach i sercu. I najbardziej cieszy, gdy kolejne prawnuki przychodzą na świat, odwiedzają, słuchają jej opowieści i wspomnień. – Bo w życiu najważniejsza jest rodzina – przekonuje, jakby kontynuując odpowiedź na moje pierwsze pytanie.

tekst: © Józef Figura
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org