Scroll Top

Anna Plewa

Listonoszka

G

dyby mogła coś zmienić w swoim życiu, niczego by nie poprawiła. – Trzeba się umieć cieszyć tym, co się ma – mówi Silna jak Halny z Kluszkowiec.
Pani Anna Plewa w zeszłym roku świętowała 80. urodziny. Jakie były? Dokładnie nie pamięta. Zapomniała też, jak wyglądało jej dzieciństwo. Czas i choroba zatarły przeszłość. Mgliste wspomnienia od czasu do czasu wracają, ale nigdy nie na długo. – Chyba nie chodziłam do przedszkola, raczej siedzieliśmy w domu – wyznaje i robi przerwę w rozmowie, na chwilę zamyka niebieskie oczy i mocno siłuje się z pamięcią, by coś powspominać. Nie przychodzi jej to łatwo. Kiedyś było zupełnie inaczej. W głowie miała setki nazwisk i imion, dokładne adresy, a także skróty, dzięki którym łatwiej jej było pracować. Znała dobrze nie tylko mieszkańców rodzinnej miejscowości, ale także Mizernej. Od razu, gdy odbierała pocztę, którą później miała dostarczyć, widziała twarze tych, z którymi miała się spotkać. Zawsze tak układała korespondencje i przesyłki, by mogła szybko je mogła dostarczyć. Oczyma wyobraźni od razu widziała drogi między domami, niewielkie ścieżki, po których chodzą tylko nieliczni, i te urocze przysiółki, z których rozpościerał się najpiękniejszy widok na jej ukochane Kluszkowce. Czasu, by się nimi zachwycać, nie było zbyt wiele, ale zawsze, choć na chwilę, niezależnie od pogody, przystawała, by podziwiać miejsce, gdzie przyszło jej całe życie mieszkać. Choćby ją namawiali, z nikim by się nie zamieniła. Jak raz pojechała w odwiedziny do rodziny, długo nie pobyła. Od razu tęsknota ją złapała – musiała wrócić do siebie. Potem nigdzie się już nie wybierała, bo nie czuła takiej potrzeby, a przy dzieciach i czasu na wojaże nie było.
Lubiła swoją pracę. Ciągły kontakt z ludźmi nigdy jej nie męczył. Z każdym zamieniła słowo, czasami ktoś ją zatrzymał na dłużej, by porozmawiać. Nigdy jednak nie za długo, bo tych, którzy chcieli pogawędzić, było wielu. – Ludzie chętnie mnie zaczepiali, lubiana byłam – wspomina.
– To nie była taka praca jak teraz, że się wsiadało w auto i jeździło, ale trzeba było wszędzie dojść nawet zimą – opowiada. – W grudniu było najtrudniej. Chłód i śnieg mocno dawały się we znaki, a roboty było najwięcej. Kartek świątecznych ludzie otrzymywali sporo, nie to, co teraz. Bywały dni, że po 60, a nawet po 80 roznosiłam – dodaje. Gdy po takim dniu wracała do domu, była zziębnięta. Przemarznięta do szpiku kości. Na to, by się nie przeziębiać, miała jednak sprawdzoną metodę: od razu, gdy wracała, wkładała nogi do ciepłej wody z solą. Nie chorowała. Zresztą – jak dodaje – do teraz, chyba po tym zahartowaniu się w pracy – nie łapie jej grypa czy inne przeziębienie.
Potrafiła połączyć pracę z rodziną i domowymi obowiązkami. – Nie miałam gospodarstwa, więc mogłam pracować jako listonoszka – mówi. – Pierwsza poczta była w Czorsztynie, na placu, a potem ją przenieśli do Kluszkowiec. Dawniej ludzie chętnie do siebie pisali, potem, gdy pojawiły się telefony i można było pewne sprawy pozałatwiać w ten sposób, to zaczęło się to zmieniać. Nie tak od razu, ale stopniowo – dodaje. – Nosiłam też emerytury i renty. Czy miały większą wartość? Chyba nie. Tak jak teraz niewielkie były – podkreśla. 
Wychowała pięć córek i dwóch synów. – Nie miałam szczęścia do chłopaków – synowie mi zmarli, mąż też od wielu lat nie żyje – mówi i ponownie wpada w zamyślenie, jak to było i kiedy, mówić o tym jednak nie chce. Chowa to, co przeżyła, głęboko w swoim sercu. Smutek po ich stracie nigdy jej nie opuścił. Dzielić się nim nie zamierza, taki już ma charakter. 
Wcześniej, zanim została listonoszką, przez kilka lat pracowała w dawnym przedszkolu. Sama chodziła, by posprzątać i pomóc wychowawczyniom, kiedy tylko ją o to prosiły, a dzieci zostawiała na zajęciach. To były miłe chwile. Wszystko było takie poukładane. Poranne wstawanie. Obowiązki i powrót do domu, w którym zawsze było sporo do zrobienia. – Człowiek był potrzebny – zaznacza. – Zawsze dużo się między dziećmi działo – dodaje. – Teraz też tu chodzę do przedszkola, razem z innymi, jest nam tutaj wszystkim dobrze – uśmiecha się i nie musi specjalnie tłumaczyć – od zeszłego roku, gdy w dawnym przedszkolu w Kluszkowcach otworzono Dom Dziennego Pobytu dla seniorów, znalazła w nim swoje miejsce, ma tutaj swoje codzienne zajęcia i sąsiadów, z którymi teraz już do woli może rozmawiać.
– Gdybym mogła coś w swoim życiu zmienić, niczego bym nie zmieniła – mówi bez wahania. – Dobre miałam życie. Trzeba się umieć cieszyć tym, co się ma, a nie ciągle narzekać, że się nie ma tego czy tamtego – przekonuje Silna jak Halny.

tekst: © Aneta Dusik
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org