Scroll Top

Marian Cedzidło

Podczas dyskusji łatwo się "zapala", ale nie traci zimnej krwi...

O

wce zapewniły pieniądze na życie, pozwoliły zarobić na budowę domu, one przyprowadziły przed sąd i ściągnęły kłopoty.
– Marianie, a weźmiecie jabłka dla owiec – elegancka pani ze schludnego domku przy głównej drodze w Krościenku przekłada wprawnie przez płot dwa wiadra pełne nadgniłych papierówek. Pojemniki lądują w objęciach starszego, suchego, żylastego górala o groźnym spojrzeniu i długiej siwej brodzie. Marian dziękuje uprzejmie.
Rozmawia przyciszonym głosem. Podczas dyskusji łatwo się “zapala”, ale nie traci zimnej krwi. Obraz raptusa i awanturnika kreślony przez tych, co Mariana znają tylko z widzenia, zamazuje się już po kilku wymienionych zdaniach. Fakt, że Marian Cedzidło nie jest salonowym lwem, że może troszkę brak mu ogłady, ale przecież życie go nie oszczędzało. Żeby trwać na tym świecie całe 81 lat musiał stać się twardy jak skała, a dla otoczenia – gruboskórny i nieprzystępny.
Owce to całe życie bacy z Krościenka. Wjeżdżając do pienińskiej miejscowości od strony Krośnicy wystarczy się rozejrzeć, by wysoko na polach ponad stacją benzynową dostrzec stado. Baca będzie tuż obok. Bo Marian owiec nie odstępuje na krok, odkąd skończył 12. rok życia. Stado to dla bacy sprawa najważniejsza. Owce pozwoliły mu przeżyć życie we względnym dostatku. Pozwoliły zbudować dom. A nawet dziś dają utrzymanie na stare lata. – Moje owce może nie są bielutkie jak śnieg. Może za pięknie się nie prezentują, ale jak handlarz szuka naprawdę dobrej i zdrowej sztuki, jakoś tak zawsze w końcu trafi do mnie – dodaje.
Owce to jednak – paradoksalnie – także bodaj główny z Marianowych życiowych problemów. Gdyby nie one – baca pewnie nigdy nie trafiłby przed trybunał, ani się z policją tak często nie spotykał. – Ludziom są solą w oku te moje barany. Dawniej wcale tak nie było, ludzie inni byli, bacowanie rozumieli. Dziś wszyscy chcieliby żyć jak w wielkim mieście, chodzić po czyściutkich ulicach. No i jak owca przejdzie, parę bobków upuści, to się zaraz wielki problem nad tym bobkiem robi, że dzieci w te bobki wdeptują, a później do domu na butach przynoszą i w całym domu dywany brudne. A ja to w domu mam tylko jeden dywan, na ścianie, tam, gdzie wiszą święte obrazy – zaznacza Baca. Najwięcej pretensji o owce mają najbliżsi Marianowi sąsiedzi. Siostry, co prowadzą ośrodek oazowy, na ten przykład. – A pamiętam czasy, jak grunty pod ośrodek oazowy jeszcze ksiądz Franciszek Blachnicki skupował. Ten od ruchu oazowego, co to do Niemiec uciekł, a później go tam otruli. No i dziś błogosławiony jest – uściśla pan Marian. – On to do moich owiec nic nie miał. Bobki mu nie przeszkadzały. Zawsze uprzejmy do mnie był, dobre słowo miał w zanadrzu.
Przez owce Marian stawał przed trybunałem. Miał się bronić przed zarzutami o znęcanie się nad zwierzętami. Podczas rozprawy tłumaczył, że owiec nie krzywdzi, że to wszystko zła ludzka wola. Choć ludzie różne rzeczy gadają, Marian stara się dbać o owce najlepiej, jak umie. – Po sądach opowiadali, że ja niby owce męczę, głodzę. Ale jak ja je mogę męczyć, skoro to moje jedyne utrzymanie? – zaznacza rezolutnie baca. Sąd sprawę rozsądził trochę po myśli Marianowych oponentów, ale przynajmniej baca swojego stada nie stracił. – A ci od ochrony zwierząt chcieli mi owce odebrać, moje owce… – zamyśla się baca.
Dzisiaj żywot bacy jeszcze trudniejszy. Zarobek na owcach mały. Pan Marian pamięta czasy, gdy za jeden kilogram wełny można było dwa litry wódki zakupić. Dziś strzyc się nie opłaci, bo zarobek nie pokrywa kosztów. Pasać ludzie też nie wszędzie pozwalają. Niektórzy w ogóle gazdówkę zarzucili, ale za wypas każą sobie słono płacić. Podatki do gminy też trzeba zanieść. Marian starał się o umorzenie. Do wójta pisma słał, tłumaczył, że baca, któremu idzie już 82. rok żywobycia, powinien liczyć na jakąś zniżkę. Władzy argumentacja nie przekonała…
W tej sytuacji to i o zatrudnieniu jakiejś pomocy do liczącego 150 sztuk stada również mowy nie ma. Miał kiedyś Marian pomocnicę, ale zły los chciał, że juhaska paskudnie na bacówce nogę złamała i teraz już przy owcach sobie nie poradzi. – Łatwo nie jest, ale o emeryturze nawet nie myślę. Będę chodził za owcami, dopóki zdrowie pozwoli – zarzeka się baca… twardy jak skała.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org