Scroll Top

Andrzej Bobak Poraj

Ojcowska recydywa

J

ak ktoś wychował 16 dzieci, udowadniać, że jest twardy jak skała, nie musi. To się rozumie samo przez się.
Andrzej Bobak Poraj – rocznik 58. Urodzony w Cichem Górnem, całe życie tu spędził i zmieniać miejsca do życia nie zamierza. Bo tu wszystko, co najlepsze, go spotkało, no, może poza ślubną Barbarą. Bo baba Andrzejowa z Zębu pochodzi – to dokładnie 18 kilometrów od Cichego, licząc “za drogą”. Ślubną Andrzej na motor poderwał. Bo w młodości był zapalonym motocyklistą. Dziś by się pewnie podryw nie udał tak łatwo, ba, żeby babie zaimponować, to trza mieć wóz, i to nie byle jaki.

Dzieci ma Andrzej szesnaścioro, w tym 9 dziewczyn. Najstarsze z 1985 rocznika. Najmłodsze – 10-latek. Czy tata pamięta imiona całej szesnastki? – No, a jakże by inaczej – Andrzej przeszywa zadającego pytanie sztyletami spojrzeń i bez dodatkowych zachęt zaczyna wyliczankę: Stanisław, Adam, Daniel, Katarzyna, Sylwia, Dorota, Tereska, Iwona, Agnieszka, Klaudia, Władek, Rafał, Sebastian, Romek, Bernadetta, Laura. – Wszystkich z imienia pamiętam bez problemu. Nawet po głosie poznaję, które gada. Z datami urodzin wszystkich dzieciaków może byłoby już troszkę gorzej – przyznaje szesnastokrotny ojciec.
Wnuków jest u Andrzeja 12, a kolejna dwójka już w drodze. – To jeszcze informacja świeża i nieoficjalna. Bo tak się u nas przyjęło, że o wnukach to ja, jako dziadek, pierwszy się dowiaduję – Andrzej uśmiecha się tajemniczo.

Wszystkie pociechy na ludzi wyszły – to największy Andrzejowy powód do dumy. A w epoce “przed 500+” łatwo nie było tylu dzieci wychować. Finansowo jakoś sobie Andrzej radził. Najpierw w pekaesie za kierowcę jeździł, później się każdej roboty imał: ciesielki, kamieniarki, budowlanki. Gospodarka była, to i do garnka było co włożyć.
Całe życie ciągle powiększająca się rodzina przeżyła w starej chałupie po Andrzejowych ojcach. Gazdówka drewniana, ale piękna i zadbana. Dosłownie naprzeciwko kościoła w Cichem położona. Najpierw rodzina się w dwóch pokojach “gnieździła” i kuchni. Z czasem pomieszczeń przybywało. Andrzej zaadaptował całe poddasze. Tym sposobem jeszcze trzy dodatkowe pomieszczenia powstały. Dziś, jak się już wszyscy zjadą na święta, pomieścić ich ciężko, ale byle ciepło było, to wyspać się i na materacu można.

Dzieciaki Andrzejowe się od swoich korzeni nie poodcinały i często goszczą w rodzinnym domu. Teraz na przykład (kilka dni po Wielkiej Nocy) w Andrzejowej chałupie znów zapanował gwar jak za dawnych lat. Wszystkie dzieciaki zjechały. Niektóre z bardzo daleka.
Trzy córki we Wiedniu mieszkają. Czwarta i syn w Niemczech się osiedlili. – Za robotą pojechali, bo u nas młodzi co robić specjalnie nie mają, a przecież żyć z czegoś trzeba – zauważa Andrzej rezolutnie. Choć przyznaje, że jego samego nigdy za granicę nie ciągnęło. – Widziałem, jak to z innymi bywało. Do Ameryki wyjeżdżali, to się rodziny zaraz rozpadały. A i za Wodą łatwo było utknąć w jakim bagnie. Jak człowiek sam zostawał, to sobie i odmawiać niczego nie potrafił. Niejeden to i w narkotyki popadł albo sobie babę drugą znalazł…

Z 16-krotnym ojcowskim dorobkiem o własnej “twardości granitu” Andrzej nikogo specjalnie przekonywać nie musi. Sam jednak uważa, że z “twardością” przesadzać nie należy. Dla ludzi Andrzej stara się być raczej łagodny. Wiadomo, że czasem upartym być wypada, ale i pobłażliwym – jak trzeba. – U ludzi samą “twardością” nic nie zwojujesz. Trzeba być przede wszystkim spokojnym i wyważonym – diagnozuje.
A jednak “twardość” przez lata sama jakoś tak się na granitowym Andrzejowym obliczu wyrysowała. Gęba koścista, poorana. Postura sucha – ale silna. Wizerunku góralskiego zawadiaki dopełniają wąsiska oraz długie, przyprószone siwizną włosy, no i kapelusz z muszelkami. – Zawsze długie włosy nosiłem, tylko przy wojsku to je ściąć musiałem – Andrzej przyznaje, że długie kudły u chłopa nie każdemu się podobają, ale on sam doceniał głównie utylitarne zalety bujnego owłosienia. – Na zimę są jak znalazł. Ja tam nie lubię za bardzo czapki kłaść na uszy. Na głowie musi być luźno. A w kudłach długich zawsze cieplej – tłumaczy.

Nie tylko czapka, ale i kapelusz góralski gości na głowie Andrzeja tylko od wielkiego dzwonu. – Powiem szczerze, że góralskiego przyodziewku za często nie ubieram. Tylko jak jakie chrzciny albo wesele, albo inne wielkie święto. A tak na co dzień to moje ubranie raczej niezbyt regionalne – wyznaje ze śmiechem.

Wolne chwile? Dawniej ich Andrzej nie miał w ogóle. Ale dziś, jak znajdzie jedną lub dwie, to lubi się wybrać w góry. Nie muszą być te najwyższe, choć Andrzej całe Tatry wielokrotnie przedeptał. Częściej jednak włóczy się po lasach wokół rodzinnego Cichego lub Witowa. – Kawał drogi obejdę, ale mnie to w ogóle nie męczy. Wręcz przeciwnie. W górach to ja dopiero odpoczywam.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org