Scroll Top

Emil Marszałek

Emil między gołębiami

N

awniej to życie cieszyło. Jak człowiek miał ochotę, to śpiewał na ulicy. Gdyby dziś zaśpiewał – pewnie przyjechałaby policja.
Drewniana chałupa Emila mocno się zgarbiła pod brzemieniem tych swoich 250 lat trwania na układanych z kamienia fundamentach. – Trzeba by jakiś remont zrobić. Winkle się pozapadały – gospodarz o twarzy wyrazistej, pomarszczonej, twardej niczym skała – zamyśla się głęboko, a piękna, poorana twarz orawskiego mędrca zyskuje kilka dodatkowych bruzd nad czołem.
Dom Emila w ogóle nie wygląda na zamieszkały. Obłok dymu nad kominem i natrętne szczekanie, dobiegające zza drzwi, to jedyne oznaki życia w pradawnej gazdówce. Staroświecka, pordzewiała klamka ustępuje z oporem. Przez uchylone drzwi bucha przyjemne ciepło. Mroczna izba z klepiskiem i wiszącą na ścianie flintą – sprawiają nieco upiorne wrażenie. Ale ten bijący miłym ciepłem żelazny piecyk i łaszący się koło nóg mały, czarny piesek – pozwalają pokonać obawę.
Do tego marsowa mina orawskiego mędrca łatwo się rozchmurza. Bo Emil Marszałek wcale nie lubi samotności w swojej przytulnej izbie i gości widzi tu chętnie. Ma 76 lat i nie wszystko mu się w życiu udawało.
Urodził się w Zubrzycy Górnej. Przez niemal całe dorosłe życie pracował jako kierowca w PKS-ie. Najpierw przewoził towary – po całej Polsce dostarczał wyroby nowotarskiego kombinatu obuwniczego. Później siadł za sterami autobusu. Woził ludzi po całym Podhalu. Kursował do Warszawy, Krakowa i Łodzi.
Po ożenku opuścił Orawę i zamieszkał koło Czarnego Dunajca. Doczekał się pięciorga dzieci. Jednak z małżonką się w końcu rozstał. Właśnie wtedy wrócił do wiekowej chałupy ojców, stojącej niedaleko kapliczki Świętej Trójcy na samym początku Dolnej Zubrzycy.
– Jak mi się tu żyje… Przykrzy się samemu. Czasem dzieci odwiedzą. Czasem wsiądę w auto i podjadę do sklepu. W telewizor się popatrzy, ale nie za długo, bo nie za bardzo jest co oglądać. A gdy ciepło na zewnątrz, to można wyjść i pooglądać gołębie – oczy starszego pana nabierają blasku.
Hodowla gołębi to jego pasja od najmłodszych lat. – Żadnego pożytku z tego ptactwa nie ma, ale jaka to przyjemność wypuścić je z gołębnika i obserwować jak latają.
Emil potrafi godzinami obserwować swoje gołębie. Nie tylko tak dla przyjemności. Jako odpowiedzialny gospodarz musi się troszczyć o skrzydlatych przyjaciół i zawczasu wyglądać drapieżników. A tych szponiastych rozbójników jest dziś zatrzęsienie. Jastrzębie są najgorsze, bo potrafią nie tylko gołębia porwać, ale i kota albo zająca dopadną bez trudu. Myszołowy prawie dorównują jastrzębiom w zbójeckim rzemiośle, ale groźne potrafią być nawet malutkie pustułki, co to mają w zwyczaju zawisać nieruchomo na nieboskłonie i tylko patrzyć, żeby gospodarzowi jaką szkodę wyrządzić…
Teraz pogoda pod psem, dlatego Emil najczęściej swą emeryturę celebruje w przytulnej izbie. Dawniej bywało inaczej… Można było wziąć akordeon i pójść do ludzi. Jak człowiek miał chęć, to nawet na ulicy zagrał i zaśpiewał.
– Dziś jakbym tak zrobił, to by pewnie zaraz policja przyjechała – frapuje się starszy pan, czochrając za uchem czarną kundelkę Czikę. – Ale jak mnie czasem coś najdzie, to i tak sobie zagram – wzrok Emila ucieka w stronę ustawionego na poczesnym miejscu klawiszowego instrumentu. – Kiedyś to człowieka życie cieszyło… – zawiesza głos.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org