Scroll Top

Piotr Majerczyk

Honor "polowaca"

T

elo cie kochom, co bym oddał za ciebie nawet swoją nową frezarkę – wyznał swej przyszłej babie Piotrek Majerczyk – artysta romantyczny, wrażliwy muzyk. A baba już wiedziała, że jest dla niego najważniejsza na świecie.
Artystyczna dusza – określenie nieco już wyświechtane, ale akurat do Piotrka pasuje jak ulał. Po swym warsztacie mistrz “lata na wysokości lamperii”. Pokazuje najnowsze dudy, które właśnie wyszły spod jego ręki. Ale myśli Pietrowe już uciekają gdzieś w okolice najnowszej płyty, nagranej w rytmach havy wood wspólnie z Władkiem Kiniorem.
– A “ogórka” to ci już pokazywałem? – Piotr znów całkiem nieoczekiwanie zmienia temat. Prezentuje swoje “oczko w głowie” – pamiętający czasy zimnej wojny zielony i przepaskudny, sowiecki łazik. Auto jest tak brzydkie, że trzeba mrużyć oczy. Wygląda, jakby go pijany czerwonowarmista samodzielnie w okopie wyklepał z pustej puszki po tuszonce. Trzeba mieć naprawdę artystyczną wrażliwość, żeby dojrzeć w tej szkaradzie jakąkolwiek jaśniejszą stronę. Pieter jest zachwycony. Odkąd w garażu pojawił się “ogórek” – pozostałe Piotrkowe “bryczki” obrastają pajęczyną. A stoi ich tam sporo. Jest tu całkiem nowy jeep wrangler; klasyczny landrover; klasyk – polski fiat 125; beemka “siódemka”, którą Piotrek nabył od szwagra drogą wymiany za jaguara. W kąciku stoi jeszcze kultowa “wueska” i prawdziwy amerykański potwór na dwóch kołach – koszmarnie drogi indian chif. Do tego dwa traktory, a w stajni – konie. Też dwa, i to bynajmniej nie mechaniczne.

Pytanie z gatunku egzystencjalnych brutalnie ściąga mistrza spod obłoków na twardą ziemię. – Co dla mnie w życiu jest najważniejsze? – Piotr uśmiecha się pobłażliwie. Żaden prawdziwy góralski chłop nie powie w tej sytuacji niczego oryginalnego. Dla górala wszak najważniejsza jest rodzina, i kropka. Swoimi pociechami i ślubną babą Dorotą jest Piotr autentycznie zauroczony. Dzieci trza pokształcić, nauczyć grać. Jasiek na ten przykład ma 16 lat, a zrobił już pierwsze dudy. Piotrek wyciąga rękę w stronę wieszaka z kilkunastoma podhalańskimi dudami, sięgając bezbłędnie po te Jaśkowe. – Jak siedziałem w warsztacie, to on pilnie obserwował. Początkowo to ja go namawiałem, a teraz to sam mnie ponagla, żeby iść do pracowni. To najważniejsze dla ojca, żeby mieć z dzieckiem kontakt – podkreśla. Niedawno Majerczykowie – ojciec i syn, pojechali na poważny festiwal do Kazimierza. Wygrali w kategorii: mistrz i uczeń.
Poza lutniczą smykałką Jaś to zdolny muzykant – gra na kozie, skrzypcach i basach. Córka Piotrka, Marysia, też jest uzdolniona – studiuje na uczelni artystycznej – gra na skrzypcach i kozie. Kasia gra na basach i śpiewa. A Franciszek uczy się na dudach i skrzypcach. Jest jeszcze “niepoprawna żona” Dorota. Ta głównie zajmuje się teraz swoim doktoratem z etnografii. Egzaminy pozdawane, została tylko obrona. – Jak to będzie teraz żyć pod jednym dachem z doktorem – zastanawia się Piotrek, znacząco przewracając oczami.

Jak na prawdziwego muzykanta przystało – Piotrek poznał swą ślubną na próbie w zespole Bartusia Obrochty w rodzinnym Poroninie. Pieter był dobrze zapowiadającym się muzykantem, a Dorota tańczyła i śpiewała. Na próby dojeżdżała z dalekiej Rabki. Ale jej cała rodzina pochodziła z Małego Cichego. Młodzi wyraźnie mieli się ku sobie. Ale już na samym początku związek został wystawiony na wielką próbę. Dorota wraz z rodzicami i rodzeństwem wyemigrowała do Kanady. Pracowała u złotnika. Oprawiała diamenty i płakała za Piotrkiem. Ukochanego słyszała tylko do czasu do czasu przez telefon. – Pytam się go: Piotruś, a kochasz mnie choć trochę. A on mówi: telo cie kochom, co bym oddał za ciebie moją nową frezarkę. Pytam, a co tam u ciebie słychać? A on: kupiłem se kapelusz nowy i oficerki – śmieje się Dorota. Przyznaje, że gdy usłyszała wyznanie o frezarce, wiedziała, że miejsca za Wielką Wodą za długo nie zagrzeje. Wróciła pod pretekstem wyjazdu na sylwestra. Wkrótce było weselisko, ale wcześniej bardzo młodzi przyszli małżonkowie musieli uzyskać sądową zgodę na zawarcie związku. Sąd zadał parze pytanie: co was łączy. Dorota odparła bez zwłoki, że “uczucie”. – A mój małżonek odpalił, że nas to głównie łączy zespół Bartusia Obrochty – wspomina ze śmiechem Dorota.
Wkrótce po ożenku Piotrek przeniósł się do Rabki. Prawdę mówiąc, za wielu kompanów do gry dla muzykanta to tutaj nie było. Piotrek musiał sobie sam muzyczne towarzystwo wychować. Jednym z pierwszych uczniów był Grzesiek, młodszy brat Doroty, a Piotrkowy szwagier. Parę lat później szwagrowie powołali do życia zespół Siwy Dym. Grupa nawet odnosiła komercyjne sukcesy. Szczególnie za sprawą muzycznej czołówki dla telewizyjnego realityshow “Dwa Światy”. – To było błogosławieństwo, ale i przekleństwo. Niby staliśmy się rozpoznawalni, ale wpadliśmy do szuflady. W radio nie chcieli nas puszczać. Trochę w złą stronę poszła promocja – Piotr wspomina pierwsze kroki w showbiznesie z niekłamanym niesmakiem. Nie ukrywa też, że z samego grania nie było łatwo wyżyć. – Co miałem dzieciom powiedzieć? Że tata artysta, dlatego będą żyć ideą? Umyśliliśmy ze szwagrem, że zrobimy restaurację. Żeby było nam na jedzenie i koniom na owies – wspomina dziś o początkach sieci restauracji “Siwy Dym” Piotrek. Pierwsza knajpa powstała w nieprzypadkowym miejscu – w murach słynnej “Zabornianki” na Zaborni w Rabce. – To szczególne miejsce. Od setek lat obrosło renomą bramy Podhala. Wszyscy, co do nas na Podhale jechali, to się w karczmie na Zaborni zatrzymywali. Miejsce jest magiczne – nie ma wątpliwości dumny restaurator. Dziś Siwy Dym to mała sieć lokali. Oprócz Zaborni tworzą ją folkowe knajpy w Warszawie i Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Muzyka w życiowym rankingu Piotrka zajmuje pewne 2. miejsce. W domu nikt nie grał. Mistrz sam zachodzi w głowę, skąd się u niego ta muzyka wzięła. Gdy Piotrek skończył 13 lat – ni z gruchy, ni z pietruchy oświadczył mamie, że chciałby się nauczyć grać na skrzypcach. Rodzicielka nie protestowała. Sama pożyczyła instrument dla syna. Skrzypce były nienastrojone, ale uparty wyrostek sam się nauczył wydobywać melodię. – Później, jak mi już instrument nastroili – wszystkiego musiałem się uczyć od nowa – wspomina mistrz. – Muzyka – nie wiem, jak to określić… To odkrycie mojej drugiej strony, tego, co we mnie drzemało. To nie tylko takie granie dla zabawy – zaznacza. Dwie pierwsze Piotrkowe płyty powstały pod szyldem powołanego do spółki z szwagrem Grześkiem “Siwego Dymu”. Potem solowo Piotrek wydał jeszcze dwa krążki – też z góralską muzyką. – To był taki folklor na wesoło. Teraz powstaje kolejna płyta na spółkę z Władkiem Kiniorem. To jest nowy trend muzyki havy wood. Folkowa nuta. Płyta nie ma jeszcze tytułu, ale zobaczysz, będzie zajebista – zapewnia.

– Teraz to chyba robienie dud mnie najbardziej kręci – Piotr dłuższą chwilę układa w głowie ranking swych licznych pasji. Lutnictwo pojawiło się w Piotrkowym żywobyciu całkiem przypadkowo. Z naglącej potrzeby się zrodziło, ale przede wszystkim przez… pijaństwo.
Pierwszą kozę muzyk otrzymał od słynnego góralskiego dudziarza Tomasza Skupnia. – Ten Tomkowy instrument to ja po prostu po pijaku zgubiłem. Gdybym się nie opił – pewnie bym dziś nie robił dud. A mówią, że z pijaństwa nic dobrego nie wynika – podsumowuje przewrotnie.
Piotrek swoje dudy wytwarza, ale ich nie sprzedaje. Co najwyżej czasami komuś sprezentuje instrument. Reszta po prostu spoczywa na specjalnym wieszaku w pracowni. Ale kurz się nie zbiera na dudach. Piotrek gra na nich przy każdej okazji. Jak mu smutno, to gra, albo jak mu wesoło. Po pijaku gra i na trzeźwo. Z potrzebą i bez potrzeby. Na weselu i na pogrzebie. W dzień i w nocy…

Kilkanaście lat temu Majerczykowie odnaleźli swe prawdopodobnie docelowe miejsce na ziemi. Stara gazdówka położona na brzegu Raby w Chabówce to dom rodzinny mamy Doroty. Piotrek wyrychtował stare ściany, wzmocnił kamienne fundamenty. Zagospodarował każdą z licznych przybudówek. Dziś ma tu chałupę, jak się patrzy, pracownię dudziarską, stajnię, garaż, a nawet stary tartak i kuźnię. A wszystko to na hektarowej działce. – Tu, w Chabówce, jest zajebiście. To po prostu raj na ziemi. Chcesz jeździć na koniu, to wsiadasz i jedziesz. Wszystko dostępne, niepogrodzone, nie ma płotów, drutów. Umyślisz sobie – jadę na piwo na Maciejową, to jedziesz kilometrami.

O ile muzykant z Pietra jest doświadczony, o tyle w sztuce polowania chłop dopiero debiutuje. – Zawsze mnie pociągało myślistwo. Ta kultura. Podejście do zwierzyny, to, że myśliwi nie traktują lasu jak masarni. Podobał mi się taki reset, wypoczynek na łonie przyrody. Obserwacja dzikiego życia. Myśliwi, nawet jeśli zabijają, to odbywa się to godnie, z szacunkiem. Jest złom, czapkę się z głowy zdejmuje. W końcu sam do tego dojrzałem. A zaraz po wakacjach będę się brał do nagrywania płyty inspirowanej łowiectwem. Gdyby ktoś znał jakieś stare melodie myśliwskie, to proszę o kontakt – zaznacza. – Czy nie wstydzę się zabijać, polować? Nie. Bo “polowac” to człowiek dumny. Szanuje przyrodę, postrzega ją z innej perspektywy, z takim wielkim zauroczeniem…

Józef Pintscher o swoim zięciu Piotrze Majerczyku. – Piotrek to jest arcytalent, jak chodzi o muzykę. Tak mu to wszystko łatwo przychodzi. Różnie się o zięciach i teściach mówi, ale my bardzo żeśmy się zżyli z Piotrkiem przez te 27 lat. Ile mogę, to go wspieram. Jestem swym zięciem zachwycony.

Pieter sam o sobie: – Twardy jak skała… a pewnie, że jestem. I nieugięty w tym, co myślę. Nie jestem jak chorągiewka.

tekst: © Marek Kalinowski
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org