Scroll Top

Tadeusz Barnaś

Dobry baca pochodzi z biedy

O

d dziecka był honielnikiem, juhasem, a teraz bacuje na Rusińskim Wierchu. Zimą szyje góralskie kapce.
Tadeusz Barnaś pochodzi z Bańskiej Wyżnej i nadal tu mieszka w rodzinnym domu. Była to wielodzietna rodzina – 7 braci i 2 siostry. Barnasiowie utrzymywali się z gospodarki oraz szycia góralskich portek i cuch. Zajmowali się tym dziadkowie i ojciec Jan oraz jego czterech braci: Wojciech, Andrzej, Franciszek i Józef. 
Zamiłowanie do owiec Tadeusz odziedziczył po ojcu. – Od 1972 r. jestem przy owcach, a mam 54 lata. Już jako kilkuletni chłopiec byłem honielnikiem – mówi. W sumie bacuje 30 lat, a od 2007 r. na Rusińskim Wierchu w Bukowinie Tatrzańskiej. – Wcześniej przez 10 lat wypasałem na Białczańskim, a jeszcze wcześniej na Siwej Polanie u wylotu Doliny Chochołowskiej i na Kiczorze. Z owcami byłem też w Bystrzycy Kłodzkiej na Dolnym Śląsku i w Beskidzie Niskim – wymienia Barnaś. Bacują też dwaj jego bracia – Józef przy zakopiance, pod Zbójecką Górą, i Marian na Szymoszkowej.
– To nie były dzisiejsze czasy, że można uczyć się czy znaleźć dobrą pracę. Od małego trzeba było zarabiać na chleb, więc już w dzieciństwie nająłem się przy owcach. Byłem juhasem w Beskidzie Niskim i Bieszczadach, w kilku miejscach. Tam wypasali starzy, doświadczeni bacowie z Sierockiego – podkreśla Tadeusz Barnaś. W Beskidach i Bieszczadach pracy było moc. Juhasi doili owce do północy. Częstymi gośćmi były wilki, więc juhasi musieli być czujni. – Wilk wyrządzi w stadzie więcej szkód niż niedźwiedź, bo podejdzie nawet w dzień – tłumaczy. W Regietowie Tadeusz pracował u bacy Jana Bobaka, który miał pod opieką aż 2 tys. owiec z różnych podhalańskich wiosek. – Jesienią z redykiem wracaliśmy cały tydzień. To był piękny widok – mówi z rozrzewnieniem.
Do Bystrzycy Kłodzkiej na letnią gazdówkę bacowie i juhasi z 2 tys. owiec jechali pociągiem. Barnaś twierdzi, że były tam dobre tereny do wypasu, po PGR-ach. – Jak bacowałem na Białczańskim, to też miałem duże stado, było 1700 owiec, a dobytku pilnowało 11 juhasów – wspomina.
Obecnie letnie stado Tadeusza liczy prawie 500 owiec, powierzanych mu przez gospodarzy z Bańskiej i Leśnicy. Sam hoduje 60 owieczek. Ma jeszcze 7 krów i 2 konie. Latem cały ten zwierzęcy dobytek zabiera na Rusiński Wierch. W ubiegłym roku bacówkę odwiedził niedźwiedź, ale nie wyrządził żadnych szkód. – Psy go nie dopuściły – twierdzi Barnaś. Na bacówce pomagają mu jeszcze 4 osoby. – Do szałasu czasem zajrzy żona, pomoże przy owcach i innych rzeczach, bo jest co robić – zaznacza.
Pod powałą, wzdłuż belek Barnasiowej bacówki wiszą na sznureczkach sery, które wędzą się tak jak przed wiekami. – To takie moje udogodnienie. Sery szybciej się wędzą i równomiernie, nie trzeba oscypków obracać na półkach – uważa Tadeusz, który ma unijny certyfikat na swoje wyroby i bez kłopotu wszystkie wyprzedaje na miejscu.
Baca zastanawia się, czy będzie miał następce. Pracą na bacówce zainteresowany jest młodszy, 16-letni syn Piotr. 18-letni Damian ukończył w ubiegłym roku kurs juhaski. Tadeusz Barnaś ma jeszcze dwie córki Kamilę i Justynę, które jeszcze się uczą.
– Teraz trudno o dobrego juhasa. Czasem taki potrafi uciec w środku sezonu. Młodym nie chce się pracować, bo to ciężki kawałek chleba. Trzeba wstać przed czwartą rano – żali się.
Baca musi być twardy jak skała, bo pasterskie życie go do tego zmusza. – Dobry baca pochodzi z biedy, bo to bieda go zmusiła do honielnikowania, a później prawdziwej juhaski – uważa.
Za miesiąc zaczyna się kolejny sezon pasterski, do którego Tadeusz Barnaś już się przygotowuje. Na razie pilnuje dobytku w Bańskiej Wyżnej i wspólnie z żoną szyje góralskie kapce.

tekst: © Jolanta Flach
foto: © Bartłomiej Jurecki

Fotografie prezentowane na tej stronie są chronione prawem autorskim. W razie zainteresowania proszę o kontakt.

2018 © Copyrights Bartłomiej Jurecki
Website design by britanniaweb.co.uk with a support of lovePoland.org